Na stadionie, mogącym pomieścić 40 tysięcy widzów, tego dnia mogło być zaledwie 10 tysięcy wiernych. Podczas Mszy św. w irackim Erbilu, wieńczącej papieską pielgrzymkę do Iraku, wyraźnie dawało się odczuć, że wszyscy tu obecni przyszli z nadzieją, że coś się zmieni. Za krążącym po stadionie Franciszkiem biegły jak zwykle tłumy. Papież jednak nie reagował zbyt emocjonalnie. Błogosławił z ogromnym spokojem na twarzy. Ten spokój na tle żywotności zgromadzonych był rzeczywiście niezwykły. Tak jakby papież dobrze wiedział, po co i dla kogo tutaj jest. I nie chciał koncentrować na sobie.
Szczepionka nadziei
Wizyta papieża obudziła w Irakijczykach wiarę, że przyszłość jest możliwa. Vastin Alnajar, mieszkający w Mosulu chrześcijanin z Alkosz (nazywanego ostatnim miastem chrześcijan w Iraku) zapytany przeze mnie o to, czego oczekuje po tej wizycie, odpowiedział dokładnie tak samo, jak mówią tutaj prawie wszyscy: „przeszłości nie da się zmienić, ale dzięki wizycie papieża może uda się nam zmienić przyszłość. My chrześcijanie możemy zobaczyć, że wciąż tu jesteśmy, że wciąż coś znaczymy, że nie wszyscy zginęli lub uciekli”.
W czasie naszej rozmowy ogromne wrażenie zrobiły na mnie jego oczy. Kiedy wspominał Alkosz i Mosul ostatnich lat, robiły się coraz większe. To one powiedziały chyba najmocniej o dramatach, jakie przeszli tutejsi chrześcijanie. Kiedy po interwencji Amerykanów w 2003 r., w szybkim tempie rozwijało się Państwo Islamskie, mało kto na świecie sądził, że blisko dekadę
później na ulicach Mosulu – miasta-symbolu dotychczasowego pokojowego współżycia chrześcijan i muzułmanów na Bliskim Wschodzie – na „targu bydła i kobiet” kupić będzie można chrześcijanki i jezydki. A kupować można było nawet młode dziewczynki. Cennik był ustandaryzowany, rozpoczynał się od 43 dolarów.
Przed wizytą w Iraku papież Franciszek otrzymał dokumenty potwierdzające skalę prześladowań chrześcijan w Iraku i Syrii pod rządami ISIS. Dlatego w niedzielę 7 marca w Karakosz, największym pozostałym na Równinie Niniwy chrześcijańskim mieście, powiedział: „Terroryzm i śmierć nie mają ostatniego słowa”. Swoją obecnością na ziemi irackiej Ojciec Święty powiedział głośne „nie lękajcie się”. I tak też papieską wizytę odczytali tutejsi chrześcijanie.
Nie zabrakło krytyki
Zaledwie na kilka dni przed przylotem Franciszka do Bagdadu media dość krytycznie wypowiadały się o tej podróży, nazywając ją nawet „wątpliwą” czy „nieodpowiedzialną”. Irak wciąż jest strefą konfliktu. A wojna i globalna pandemia to w sposób oczywisty nie jest dobre połączenie, jeśli państwo goszczące głowę Kościoła chce stanąć na wysokości zadania. Kwestionowano więc środki bezpieczeństwa. Zarówno te, które zastosowano wobec samego papieża, jak i bezpieczeństwa zdrowotnego samych mieszkańców. Znaczna część Irakijczyków nie nosi maseczek, a służba zdrowia nie należy do najlepiej rozwiniętych. Patrząc jednak z bliska na sam przebieg spotkań – a to nie zawsze w pełni uchwycą kamery – kwestie bezpieczeństwa były niezwykle restrykcyjnie przestrzegane. Ojciec Święty podróżował w towarzystwie bardzo rozbudowanej ochrony, która w zasadzie nigdy go nie opuszczała. Papież podróżował ponadto zawsze w konwoju wojskowym. Całe rejony wokół miast, w Bagdadzie, al-Nadżaf, Mosulu czy Erbilu były na czas wizyty papieża strefami zamkniętymi.
Rzeczywistość okazała się inna
Ojca Świętego witano wszędzie z dużym entuzjazmem. Ciesząc się ogromnie z jego przyjazdu, jak to miało miejsce chociażby w Mosulu, chrześcijanie i muzułmanie machali Ojcu Świętemu na tle ruin i zgliszcz, których nie dało się usunąć z kadru najlepszym nawet kadrowaniem lokalnej telewizji. Ten kontrast jest znaczącą opowieścią tej papieskiej podróży: piękne pałace Bagdadu – z jego szerokimi ulicami – kontrastują z biedą przedmieść irackiej stolicy; wspaniałe i monumentalne ruiny chaldejskiego Ur – z jego biblijnymi zigguratami, opowieścią o wyjściu Abrahama i dumą zamieszkiwania u źródła trzech wielkich religii – niejako przeczą wielkości tego kraju, który ukrywa swoją przemoc za zgliszczami Mosulu. Blisko cztery lata temu, po odbiciu z rąk Państwa Islamskiego przez Peszmergów, to miasto wciąż prezentuje się niemalże jak morze zgliszcz. – Tutaj, w Mosulu, tragiczne skutki wojny i działań wojennych są aż nazbyt widoczne. Jakże okrutne jest to, że ten kraj, kolebkę cywilizacji, nawiedziła tak nieludzka burza, w której zniszczono starożytne miejsca kultu, a tysiące muzułmanów, chrześcijan, jazydów i innych przymusowo wysiedlono lub zabito – powiedział papież Franciszek w niedzielę, ostatni dzień papieskiej pielgrzymki.
W Mosulu szczególnie mocno wybrzmiały także świadectwa Raidziego Kallo, nazywanego abuną (po arabsku „ojciec”), oraz Gutaybie Aaghce, przedstawiciela lokalnej społeczności muzułmańskiej. Obaj prosili, by chrześcijanie wracali do Mosulu, bo bez chrześcijaństwa nie będzie dla tej części świata przyszłości.
W czasie tej wizyty papież mówił więc wiele, ale w pewien sposób opowiedzieli też o sobie sami Irakijczycy. Naród zapomniany przez media rywalizujących w regionie potęg znalazł się nagle na pierwszych stronach lokalnych gazet, ale też w arabskich i saudyjskich telewizjach oraz irańskich gazetach.
Ta historyczna podróż, która nie była możliwa nawet dla Jana Pawła II, w sposób jednoznaczny wskazała kierunek, jakim będzie żyć Kościół w następnych dziesięcioleciach. Słowa Ojca Świętego o potrzebie budowania braterstwa nabierają konkretnego rozpędu i siły, stają się drogowskazem możliwym do zrealizowania. Ponadto, w strefie zgniotu między wielkimi kulturami i religiami, Franciszek stał się głosem chrześcijan z peryferii. Jest to przekonanie bardzo mocno podkreślane dzisiaj w Iraku. Znakiem skuteczności tego głosu jest chociażby fakt, że już na drugi dzień po spotkaniu z papieżem irackie władze ustanowiły Dzień Tolerancji i Koegzystencji.