Święta Bożego Narodzenia mogą być doświadczeniem głęboko pięknym tylko w miłości.
Przyglądając się swojemu życiu, możemy mieć więc poczucie, że tej miłości brakuje. Obciążenia w relacjach, które nieustannie sączą w nas jakąś wewnętrzną gorycz, nie pozwalają nam uwolnić się od poczucia winy, że kogoś zraniliśmy, albo od żalu, że to ktoś głęboko zranił nas. Ten gorzki smak odbiera nam szczęście i nie pozwala marzyć. Z trudem wyobrażamy sobie święta jako coś rzeczywiście wzniosłego i pocieszającego.
Wiem, że taki przytłaczający opis może niepotrzebnie koncentrować na tym, co złe, zapominając o tym, co mimo wszystko w nas dobre. Może nie doceniać miłości, która pomimo wszelkich słabości jakoś między nami jest. Tylko czy wystarcza nam to „jakoś”?
W swojej najnowszej encyklice Fratelli tutti papież Franciszek napisał, że „w obliczu doznanych zniewag dobroć nie jest słabością, ale prawdziwą siłą”. Pierwszym krokiem może być więc ten: zapytam o dobro, co dla niego, dla niej, dla nich teraz byłoby naprawdę dobre. Nie od razu muszę wiedzieć i mieć odwagę, aby wszystko naprawić. Pokój nie przychodzi tylko tam, gdzie wszystko jest już poukładane, ale gdzie jest dobra wola. Poszukam odpowiedzi na to jedno proste pytanie: co w tej sytuacji byłoby naprawdę dobre?
Franciszek sugeruje jednak, aby najpierw rozpoznać to, co nam może odbierać odwagę przed postawieniem sobie takiego pytania. „Ten surowy osąd – wyjaśnia papież – który noszę w sercu przeciwko mojemu bratu lub siostrze, ta niezaleczona rana, to nieprzebaczone zło, ten uraz, który tylko wyrządza mi ból, to kawałek wojny, który noszę w sobie, to ognisko w sercu, musi zostać ugaszone, aby nie przerodziło się w pożar”. No właśnie, ten surowy osąd… Czy jesteśmy w stanie uwolnić się od wewnętrznego przymusu zemsty bez miłości Chrystusa?
Można też zapytać, czy każda zerwana relacja była rzeczywiście dobra? Czy dobrem nie jest właśnie aktualny dystans? Tylko że papież Franciszek nie mówi o relacjach toksycznych, a nawet grzesznych. Nie mówi o tym, co było złe, ale o tym, co było dobre stracone przez grzech. Mówi o rodzinie, o prawdziwych przyjaźniach, o relacjach we wspólnocie czy w pracy; mówi o tych wszystkich sytuacjach, w których naprawdę chcielibyśmy ze sobą na nowo być, gdzie pojawia się prawdziwa tęsknota za czymś, co wydaje się na zawsze stracone. Surowy osąd nie rodzi się w sercu spokojnym i szczęśliwym z oddzielenia od człowieka, który wyrządził dużo zła, ale w sercu niespokojnym, tęskniącym za pojednaniem z tym, którego się pomimo zła naprawdę kocha.
Właśnie dlatego decyzja, aby zapytać o dobro tego drugiego, i to w każdych okolicznościach, nawet jeśli będzie to oznaczać jedynie mały gest, będzie już zapowiedzią czegoś niemożliwego, nowego życia, które może narodzić się na nowo. Będzie przedsmakiem Miłości, która potrafi wcielać się wciąż na nowo w najbardziej pogmatwane ludzkie historie.
I jeszcze jedno. Papież Franciszek nie prosi nas o naiwne udawanie, że nic się nie stało. „Łatwo jest dziś popadać w pokusę – pisze papież w tej samej encyklice – pójścia naprzód, mówiąc, że minęło sporo czasu, i że musimy patrzeć w przyszłość. Nie, na miłość Boga! Bez pamięci nigdy nie można iść naprzód; nie można się rozwijać bez pełnej i jasnej pamięci. (…) Przebaczenie nie zakłada zapomnienia”. Co więc należy zrobić? „Kiedy jest coś, czemu w żaden sposób nie można zaprzeczyć, czego nie można zrelatywizować lub ukryć, to mimo wszystko możemy to przebaczyć”. Bo „jeśli przebaczenie jest darmowe, to można przebaczyć także temu, kto opiera się poczuciu winy i nie jest zdolny, by prosić o przebaczenie” – wyjaśnia papież.
I to jest chyba najlepsza rada dla nas wszystkich. Właśnie teraz, tuż przed świętami. Nawet jeśli brzmi to trochę naiwnie: pokój nie rodzi się tylko tam, gdzie na szukanie dobra z jednej strony pojawia się z drugiej ta sama odpowiedź. Pokój rodzi się również tam, gdzie ktoś potrafi z cierpliwą miłością na tę odpowiedź czekać.