Tegoroczne Orędzie papieża Franciszka na Światowy Dzień Ubogich oparte jest na motywie gestu wyciągnięcia ręki do ubogiego. Jak ten gest rozumieć, aby był czymś więcej niż jednorazową jałmużną?
– Wyciągnięcie ręki to gest obciążony ryzykiem wielkiej banalizacji. Jest piękny, ale może być banalny i ckliwy. Biedak siedzi na ulicy, a ja wielkodusznie wyciągam rękę z prezentem. W Orędziu Franciszek pokazuje, co mi się podoba, że nie zawsze rękę wyciągamy do szlachetnych celów. „Są bowiem ręce wyciągnięte, aby pisać szybko na klawiaturze komputera i przesuwać sumy pieniędzy z jednej strony świata na drugą, dekretując bogactwo wąskich grup oligarchów i biedę mas, a nawet upadek całych narodów”. Ręce możemy włożyć do kieszeni w geście obojętności. Można poklepać ubogiego ręką po ramieniu („trzymaj się, idę, bo się spieszę”). Dla mnie ten gest jest istotny w wymiarze wzajemności. Patrzę przewrotnie: wyciągnij rękę do ubogiego, bo ubogi chciałby ci coś dać.
Biednemu człowiekowi trzeba coś dać, jak nie ma podstawowych środków do życia. Ale on też jest wyposażony w dary, które może nam przekazać. Wtedy ten gest jest pełny.
Gest jest elementem mowy niewerbalnej, tak jak mimika, kontakt wzrokowy, pozycja ciała. Komunikacja niewerbalna jest wieloznaczna i podatna na różne interpretacje. Dla mnie wyciągnięcie ręki to akt wyjścia z bierności do działania.
– Wyciągnięcie ręki w kontekście, o którym mówisz, jest bardzo ważne, bo skraca dystans. To jest leitmotiv całego nauczania Franciszka. Jemu chodzi o braterstwo, o bliskość, a nie tylko o pomaganie. Mówi, że niektórzy pomagają, tworząc wielkie projekty pastoralne i społeczne, nigdy przy tym nie wchodząc w osobistą relację z ubogim. A przecież jak kogoś znajomego spotkasz na ulicy, to zanim zaczniesz rozmawiać, wyciągasz rękę na powitanie. To skraca dystans. Ubogi może nawet nie oczekiwać, że ktoś będzie chciał z nim wejść w taki fizyczny kontakt. Podanie komuś ręki to jest gest, który więcej znaczy niż wiele słów.
W Orędziu pada określenie „globalizacja obojętności”. Franciszek przeciwstawia jej jakby „globalizację czułości”. Jak budować kulturę czułości, w której każdy czułby się kochany?
– Czułość można okazać tylko konkretnemu człowiekowi. Można ją oczywiście deklarować, ale ona jest taką rzeczywistością, którą możesz wprawić w ruch wyłącznie wobec kogoś konkretnego. Kultura musi się więc zacząć od… kultury wprowadzania do wspólnoty. Nie nastawiajmy się na cywilizacyjne projekty, tylko na pewien styl bycia wobec ubogich, których zapraszamy do swojego życia. Do swojej wspólnoty. Myślę, że to jest o wiele ważniejsze od innych działań. Jest to trudne w epoce COVID-19. W Betlejem długo zastanawialiśmy się nad tym, jak zorganizować Światowy Dzień Ubogich, bo co roku było dużo eventów.
To pierwszy Światowy Dzień Ubogich obchodzony w czasie pandemii. Co z tej okazji przygotowaliście w Betlejem?
– W tym roku nie możemy świętować tak jak zwykle, czyli aktywnie i razem z okolicznymi mieszkańcami. Przygotowaliśmy jednak 65 obiadów dla mieszkańców noclegowni. W pandemii pogłębiamy relacje w domu. Podstawowy gest u nas to wspólne siadanie do stołu. Obiad jest spotkaniem rodzinnym – i dla mnie to kwintesencja Światowego Dnia Ubogich.
Uważam, że spełniłby on swoją rolę nawet bez eventów. Na przykład gdyby biskup (lub proboszcz) zaprosił w tym dniu kilku ubogich do siebie na obiad, usiadł z nimi przy stole. Mógłby im usługiwać, choćby zaparzyć dla nich kawę (śmiech). Z naszym biskupem Grzegorzem Kaszakiem, który w zeszłym roku gotował u nas dla ubogich i potem z nami jadł, jesteśmy umówieni na obiad w niedzielę Chrystusa Króla. Posiłki biskupa z ubogimi nie zaskakują katolików w innych krajach. Opowiadał nam o tym biskup pomocniczy nominat archidiecezji krakowskiej Robert Chrząszcz, który półtora roku temu, jako brazylijski proboszcz, był u nas po krzyże z wypalanego drewna do kościoła, który budował. Spędził tam 15 lat. Mam nadzieję, że jego „brazylijski” styl dobrze przyjmie się na krakowskim gruncie.