To, że przez wieki właśnie Kościół w Europie był największą instytucją charytatywną, nikt dzisiaj chyba negować ani nie chce, ani nie może. Chrześcijaństwo od samego początku było kojarzone z solidarnością i dowartościowaniem uboższych klas społecznych. To, co dzisiaj nazywamy „opcją preferencyjną na rzecz ubogich”, jest więc tylko nadaniem współczesnej nazwy temu, co dla samego Jezusa było priorytetem w pełnieniu Jego misji. „Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił; posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom ducha swobodę” – mówi Jezus podczas swojego pierwszego wystąpienia w synagodze.
Można jednak zapytać już nie tylko o papieża Franciszka, ale o samą Ewangelię: dlaczego właśnie tak? Czy to nie wieczne zbawienie było dla Jezusa najważniejsze, i to niezależnie od tego, czy dotyczyło ono ubogich czy bogatych? Czy to nie teologia wyzwolenia – powstała w Ameryce Łacińskiej – położyła w nauczaniu Kościoła zbytni akcent na walkę z ubóstwem (w dodatku środkami politycznymi) – a za mało zajmowała się rozwojem moralnym i duchowym? Czy papież Franciszek nie jest przypadkiem ukrytym wyznawcą właśnie takiego, południowoamerykańskiego sposobu myślenia?
Lekarstwo na rany Kościoła
Przyznam, że za każdym razem, gdy muszę – czysto dziennikarsko – podawać w wątpliwość nauczanie głowy Kościoła, wydaje mi się to nieprzyzwoite, jeśli nie wręcz żenujące. Nie dlatego, że z papieżem dyskutować w ogóle nie wolno, ale że należy to robić z większym szacunkiem dla jego autorytetu i może też z większą – na pewno wśród katolików – intelektualną elegancją. Poza tym, ja po prostu temu papieżowi ogromnie ufam. Cenię go właśnie jako intelektualistę, a nie tylko duszpasterza. Wszelkie jego ludzkie niedociągnięcia nie są czymś, co mogłoby jakkolwiek przyćmiewać ogromne dobro, jakim jest dla Kościoła jego nauczanie. Powiem więcej: właśnie to, że w Kościele w Polsce trwa milcząca kontestacja, lub przynajmniej ciche przeczekiwanie tego pontyfikatu, jest powodem słabości tego Kościoła. Z trudem, szczególnie my duchowni, pozwalamy sobie rozpoznać we Franciszku lekarstwo na rozległe rany i choroby współczesnego Kościoła. I dotyczy to także duszpasterskiego priorytetu, jaki ten papież nadał „preferencyjnej opcji Kościoła na rzecz ubogich”.
Duchowa mądrość ludu
W czasie Soboru Watykańskiego II do głosu doszły dwa obrazy Kościoła, które za sprawą studiów biblijnych i patrystycznych zostały na nowo przywrócone teologii i duszpasterstwu: Kościół-lud Boży oraz Kościół-komunia. W pierwszym przypadku chodziło przede wszystkim o dowartościowanie udziału wszystkich ochrzczonych w życiu Kościoła. W drugim o podkreślenie wartości, jaką są ludzkie relacje: zarówno w szeroko rozumianym duszpasterstwie, jak i w stosunku do ludzi spoza Kościoła.
Pojęcie wspólnoty ludu, w którym swoją służbę pełnią diakoni, prezbiterzy i biskupi, miało się odcisnąć głębiej w świadomości Kościoła. Dlaczego? Aby uleczyć go z feudalnych naleciałości, które bardziej niż z Ewangelii czerpały swoje inspiracje z układów społecznych „tego świata”. Była to zapowiedź Kościoła z silniejszym w nim udziałem osób świeckich (z dowartościowaniem roli kobiet), które miałyby razem z duchownymi tworzyć mniejsze i większe kręgi wspólnotowych relacji. Ten Kościół miał być mniej piramidą, a bardziej okręgiem; mniej instytucją zarządzaną z góry na dół, za to bardziej rozwiniętą siatką relacji we wspólnym poszukiwaniu drogi. Takie było marzenie ojców Soboru, które da się krótko streścić w formule: sensus fidei. Papież Franciszek natomiast powiedziałby: owce mają swój węch… (zmysł wiary). Cały bowiem lud Boży, wszyscy ochrzczeni, nosi w sobie cząstkę objawionej prawdy. Ich wiara pomaga zrozumieć to objawienie, nawet jeśli to biskupi – zawsze w jedności z papieżem – muszą w poprawnej interpretacji tego objawienia postawić ostatnią kropkę nad „i”. Nawet więc, jeśli biskupi bez słuchania ludu w wierze nie będą błądzić, to będą się od prawdy objawionej oddalać. Będą natomiast bliżej niej, jeśli spróbują się w głos ludu rzeczywiście wsłuchać. Zdarza się bowiem tak, że prawda najpełniej objawia się przez opinię tego, który jest we wspólnocie najmniejszy – zauważa w swojej regule zakonnej św. Benedykt.
Kościół dla świata
Jezus w ten właśnie sposób budował Kościół: był On, uczniowie i lud. Uczniowie to apostołowie, ale także wszyscy ochrzczeni, żyjący Ewangelią Chrystusa.
Na czele Kościoła jest więc Chrystus, ale są w nim duchowni i inni uczniowie, a także ludzie z Kościołem związani na różne sposoby. W Ewangelii Chrystusa wspólnota ludu nie ma granic. Ostateczna linia wyznaczająca jej kres może być tylko jedna: to cała ludzkość. Stąd Paweł VI – papież, który kontynuował Sobór po Janie XXIII i go zakończył – wspomina, że jednym z największych odkryć tamtego czasu dla niego samego i całego chrześcijaństwa było odkrycie koncepcji Kościoła, który jest dla ludzkości. Nie tylko dla „swoich” i nie tylko dla tych innych, których postrzega jako przedmiot swojej ewangelizacji. Jest do całego świata posłany w celu budowania kościelnej przynależności – ale jest też dla niego już teraz, bez tej przynależności, skutecznym znakiem najgłębiej rozumianego człowieczeństwa, zdefiniowanego przez ukrzyżowanie.
To dlatego Kościół jest według papieża Pawła VI z całym światem związany. Miłość nie potrafi się bowiem zatrzymać. Nie ma w sobie zdolności do zamykania. Można oczywiście próbować wyznaczyć kręgi większej lub mniejszej do Kościoła przynależności – tak opisuje to jeden z najważniejszych dokumentów soborowych, Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym – ale istotą nie są wcale dokładnie przebiegające linie. Istotą jest otwartość tych, którzy idąc za Chrystusem, chcą żyć człowieczeństwem wypełnionym miłością i w miłości gotowym budować relacje z wszystkimi. Przypomina o tym tytuł najnowszej encykliki papieża Franciszka, Fratelli tutti. W każdym człowieku chrześcijanin chce widzieć siostrę lub brata. To też znaczy, że każdego chce też posłuchać, a to, co w jego wypowiedzi odkryje, potraktować poważnie, aby lepiej zrozumieć siebie, świat, a nawet własną wiarę. W tym sensie można powiedzieć, że ten najmniejszy, który może pomóc Kościołowi zrozumieć prawdę objawioną, niekoniecznie musi być katolikiem czy osobą ochrzczoną. Może nim być dosłownie każdy człowiek. Na pewno może nim być ten, który rzeczywiście jest w tym świecie najmniejszy: ubogi.
Przestrzeń święta
Papież Franciszek tak właśnie postrzega świat i obecny w jego sercu Kościół. Tego świata nie można sobie wyobrazić bez Kościoła: on jest jego życiem, nawet jeśli świat tego nie wie albo kategorycznie tę prawdę odrzuca. Nawet największe odrzucenie ze strony świata nie może go oderwać od mistycznych soków, które płyną z duchowego centrum, jakie tworzą uczniowie zjednoczeni z Chrystusem na czytaniu Słowa i spożywaniu Eucharystii. Jednocześnie to właśnie ci uczniowie poszukują pełnego zrozumienia Ewangelii przez wyjście do świata, a szczególnie do tych, którzy są w nim najmniejsi. Dlaczego właśnie do nich? Dlaczego ubodzy i w jakim sensie to oni niosą światło prawdy?
Papież Paweł VI w przemówieniu na zakończenie Soboru przypomniał trochę zapomnianą prawdę: to ubodzy są największym skarbem Kościoła. Są „przestrzenią świętą” – podkreślił wyraźnie. Czy to znaczy, że są święci, lepsi od wszystkich innych dlatego, że znaleźli się na ulicy? Czy dlatego mogą nas pouczać? Zupełnie nie to miał na myśli papież Montini. Ubodzy nie muszą być święci w sensie moralnym: ubodzy tworzą przestrzeń świętą. Świętość tej przestrzeni polega na tym, że samo w niej przebywanie nie pozwala innym odejść z niej bez zmiany w sercu. Ubodzy są ludźmi pozbawionymi wszelkiego uznania. Nie mają się czym pochwalić ani zaimponować. W niczym nie zagrażają naszej dumie czy naszemu poczuciu wartości. Nie uczestniczą w naszej nieustannej walce o uznanie. Nie dominują. Nie mogą tego zrobić, nawet gdyby chcieli. Nie mają do tego żadnych środków czy tytułów. Ubodzy są bezbronni: bez domu i rodziny, starsi i samotni, z niepełnosprawnościami, czasami nawet bez ojczyzny.
Nowy wymiar
Ta święta strefa bezbronności ma w sobie przedziwną moc odsłaniania najgłębszych pokładów prawdy, jaką niesie Ewangelia. Otwiera serce na relacje, w których nikt już nie chce nad nikim dominować. Nagle przed oczyma człowieka odsłania się kawałek nieba: przebłysk prawdy o tym, kim jest naprawdę Bóg i wspólnota wzajemnie oddanych sobie osób. Bez przemocy, bez rywalizacji, bez chęci bycia nad innym.
Ubogimi mogą być rozwodnicy i złodzieje, którzy uciekają przed policją i nie chcą nawet wstąpić do kościoła. Mogą być pobożne kobiety, które przez koleje losu straciły dom. Mogą nimi być staruszkowie, pozostawieni samotni w domach opieki. Mogą być osoby niepełnosprawne, których rodziny się wyrzekły. Ale mogą być też nimi muzułmanie, którzy szukali w Europie raju, ale go nie odnaleźli.
Oni wszyscy, z samego faktu, że po prostu są i są bezbronni, otwierają przed tymi, którzy mają odwagę się z nimi spotkać czy zaprzyjaźnić, nieznany dotąd wymiar życia. Budzą z drzemki świata pełnego niepokoju, przemocy i pośpiechu w pogoni za pieniędzmi. Ubodzy się nie spieszą. Patrzą w oczy. Potrafią słuchać. Są wdzięczni. To oni budzą w nas wrażliwość, bez której żadne słowo z Ewangelii nie będzie wystarczająco dobrze zrozumiane. Przywracają życiu jego najbardziej pierwotny blask i sens.
Słowo nie przemówi
Kościół jest wspólnotą ludu, która czerpie siłę z Eucharystii i mądrość ze Słowa. Ale ani Słowo do niej nie przemówi, ani Eucharystia nie zdoła jej naprawdę umocnić, jeśli nie będą jej tworzyli ludzie, których Ewangelia nazywa „ubogimi w duchu”. Nie będzie też ona zdolna do wywierania duchowego wpływu na losy świata. Do skuteczności bowiem Słowa i sakramentów konieczna jest wewnętrzna dyspozycja serca, gotowość do uznania własnej słabości i nieposiadania całej prawdy. Do rzeczywistego czerpania z duchowych darów Kościoła potrzebna jest po prostu pokora. I to jej uczą nas ubodzy, wyostrzają w nas „duchowy węch”. Peryferie wyzwalają ukryte w nas pokłady miłości. Bez nich Kościół byłby mało mądry i duchowo bardzo ubogi. Dlatego tam, gdzie „ten świat” dostrzega mało godne szacunku peryferie, Kościół odkrywa swoje centrum, swój skarb.