Czy można prowadzić codzienne życie w tak niecodziennym miejscu jak Watykan?
– Jest to na pewno ogromny przywilej. Po mojej poprzedniej książce pojawiły się nawet pojedyncze głosy, że Kobieta w Watykanie to „chwalenie się”. Ale umówmy się: samo słowo „Watykan” ma w sobie pewną wyjątkowość, ekskluzywność. Choćby poprzez fakt, że jest to zupełnie zamknięty dla postronnych świat, otoczony wysokim na 9 metrów murem, zajmujący 44 hektary i każdego wieczoru zamykany na klucz, a otwierany ponownie dopiero rano. Żyje w nim dosłownie 400 osób, każdy z każdym się zna przynajmniej z widzenia. Na pewno trzeba się tego nauczyć i do tego przyzwyczaić.
Watykan stał się bardzo mój, przeniknął mnie. Spędziłam tam ponad 16 lat, zamieszkałam za Spiżową Bramą, mając 23 lata, wyprowadziłam się około czterdziestki. To miejsce, które mnie ukształtowało i stało się częścią mnie. Później nie wyobrażałam sobie mieszkania gdzie indziej, bo to jest taka trochę złota klatka, która dawała mi ogromne poczucie bezpieczeństwa. Nigdy nie zamykałam drzwi mojego mieszkania na klucz, zostawiałam otwarte auto i okna na parterze, bo wszystko jest pilnowane i monitorowane, ale nie obsesyjnie. No i pamiętajmy, że większość mieszkańców i pracowników Watykanu stanowią Włosi, którzy wprowadzają ciepłą i serdeczną atmosferę oraz są gotowi do pomocy w każdej sytuacji.
Wydaje się jednak, że ten zamknięty i niedostępny świat trochę otworzył Jan Paweł II.
– To nie do końca jest tak. Papież otworzył Watykan dla większej liczby Polaków, tęsknił za rodakami, potrzebował ich obecności. Był bardzo energiczny i spotykał się z ludźmi o każdej porze, o czym w książce wspomina chociażby pałacowy windziarz. Nasz papież pragnął być zawsze i ze wszystkimi.
Natomiast ten Watykan, który opisuję również w mojej nowej książce, Watykan za murami, pozostaje niedostępny dla osób z zewnątrz, dla kamer, dla dziennikarzy i dla tych, którzy nie należą do wąskiej grupki uprawnionych, by tam wejść. To otwarcie za Jana Pawła II było bardziej metaforyczne: otwarcie instytucji papiestwa na świat, otwarcie Drzwi Chrystusowi. Ale sam Watykan jako państwo pozostaje nadal tajemniczy, bo wciąż nieznany, niedostępny.
Udało mi się zebrać materiał do tej książki dlatego, że dobrze znałam się z jej bohaterami. Oni nawet po wielu latach nie chcieli opowiadać o szczegółach swojej pracy, choć przeżyli w niej piękne i historyczne chwile. Tak bardzo czuli się związani papieską tajemnicą i lojalnością wobec papieża i Stolicy Apostolskiej, że uznawali się wręcz za niegodnych, by o tym mówić. Pewne wydarzenia ich samych przerastały. Proszę sobie wyobrazić, że o większości tych spraw nie mówili nawet własnym żonom! Przekonywałam ich, że będzie to cenne świadectwo. Dla nas, współczesnych czytelników, ale i dla przyszłych pokoleń.
Przedstawia Pani historie świeckich pracowników Watykanu. Żeby nim zostać, trzeba przejść specjalną rekrutację? Jest jakiś wywiad, który prześwietla życie takiej osoby?
– W ostatnich dziesięcioleciach bywało różnie, teraz te obostrzenia są ze względów bezpieczeństwa większe. Moi bohaterowie, zaczynając pracę za Spiżową Bramą, a było to wiele lat temu (niektórzy spędzili w Watykanie 30, nawet 40 lat!), określali to sami jako pewien łut szczęścia. Po prostu zgłosili swoją kandydaturę, bo pragnęli tam pracować.
Demetrio, pracujący w watykańskiej drukarni, opowiadał, że składał też papiery m.in. do Narodowego Banku Włoskiego, ale to pracę w Watykanie wybrał. I choć pracował najpierw na tzw. umowach śmieciowych, to po kilku latach, za Jana Pawła II, dano mu stałą umowę o pracę. Co ciekawe, papież Polak założył tam pierwsze związki zawodowe, bronił praw pracowników. Rozumiał ich dobrze, brał za przykład swoją ojczyznę, w której właśnie zrodziła się „Solidarność”.
Relacje, które Pani opisuje, były bardzo bliskie. Pracownicy papieża czuli się traktowani jak synowie, jak rodzina.
– Bywali i tacy, którzy mówili mi, że większą więź odczuwali z Janem Pawłem II niż z własnym ojcem, bo np. wyszli z domu w 18. roku życia, a u boku papieża pracowali nawet pełne 27 lat pontyfikatu. Myślę, że to była specyfika tzw. papieskiego apartamentu, domu, w którym obok papieża żyły siostry sercanki, ks. Stanisław Dziwisz, ks. Mieczysław Mokrzycki… Ten ich mały świat na ostatnim piętrze Pałacu Apostolskiego charakteryzowała ciepła i rodzinna atmosfera.
Jan Paweł II traktował każdego z pracowników jak kogoś wyjątkowego i pokazywał im to. Podkreśla to np. windziarz, który mówi, że nawet kiedy papież był już bardzo schorowany i opierał się o lasce, to zawsze go nią postukał po bucie, żeby pokazać, że o nim pamięta i mimo zmęczenia pytał, co słychać u jego rodziny. Dlatego moi bohaterowi byli bardzo oddani swojej pracy, traktowali ją jak misję.
Są takie dwa kluczowe momenty w tych wszystkich opowieściach. Pierwszy to zamach na papieża w 1981 r., tak jakby dzielono czas na przed i po nim. Drugi to czas odchodzenia Jana Pawła II z tego świata.
– Moi bohaterowie widząc to z bardzo bliska, przeżywali to podwójnie. Z jednej strony wiedzieli, że na ich oczach dzieje się wielka historia świata, z drugiej – ich własna historia, ich życie. Oni byli zawsze blisko i widzieli więcej. Myślę, że niewiele osób na świecie wie, że jeden z pocisków, który wystrzelił Ali Agca, odbił się i zranił kobietę, która upadła tuż obok windziarza Luciano. Wydaje nam się, że o tych wydarzeniach wiemy wszystko, ale tak nie jest. Opowieści zawarte w książce Zdarzyło się w Watykanie dodają nowe aspekty. Niektórzy z moich rozmówców mierzyli się z tą wielką historią po raz pierwszy dopiero w rozmowie ze mną i pokazali dzięki temu bardzo osobistą perspektywę tamtych wydarzeń.
Niektórzy uważają, że o pontyfikacie Jana Pawła II powiedziano już wszystko. Z drugiej strony młodzi ludzie w ogóle go nie pamiętają. Dzięki takim opowieściom ta historia staje się na powrót żywa.
– Tak! A poza tym ta opowieść to nie tylko pokazywanie pewnych elementów osobowości samego papieża poprzez codzienne sytuacje, jakie były udziałem bohaterów, ale także przypominanie pewnych wydarzeń o znaczeniu światowym. Tak było choćby z wizytą Michaiła Gorbaczowa u Jana Pawła II. Opowiada o tym watykański inżynier. Gdy przywódca ZSRR wjechał po raz pierwszy na dziedziniec św. Damazego, po jakimś czasie pracownicy watykańscy zaczęli się zastanawiać, o czym papież i Gorbaczow tak długo rozmawiają, bo oficjalne wizyty zazwyczaj nie trwały tak długo. Momenty i sprawy, które później okazały się epokowe, moi bohaterowie przeżywali w sposób bardzo prozaiczny, robiąc coś w swoim biurze i będąc niemymi świadkami tych wydarzeń.
Te historie nieco obnażają majestat Watykanu i pokazują papieża w całym jego człowieczeństwie, w jego wielkiej prostocie, ale i sile, determinacji, jak przy nauce języków obcych, np. szwedzkiego czy japońskiego przed pielgrzymkami do tych krajów. To historie o jego wędrówkach po górach, częstowaniu papieża włoską mortadelą, wchodzeniu do sanktuarium w zabłoconych traperach i ogromnym zdumieniu pielgrzymów, którzy spotkali wtedy papieża we własnej osobie. Albo historia o tym, jak kard. Wojtyłę i ks. Dziwisza, którym zepsuło się auto, ktoś podwiózł do Rzymu, a było to w dniu rozpoczęcia konklawe. Następnego dnia przypadkowy kierowca zbladł, bo okazało się, że podwoził przyszłego papieża.
Brakowało kilku minut, a kardynał Wojtyła w ogóle nie zostałby wpuszczony na konklawe.
– To też niesamowita historia, którą znajdą Państwo w książce. Oczywiście, ktoś może powiedzieć: no skąd, przecież to niemożliwe. A jednak, Luciano opowiada, że tak wtedy funkcjonowało konklawe. Zamykał już ostatnie wrota, za chwilę odcięto by Watykan od kontaktów zewnętrznych, a nie było wtedy komórek i możliwości poproszenia kogoś, by zaczekano na spóźnionego kardynała. Historia Kościoła i świata potoczyłaby się wtedy zupełnie inaczej.