Kto zobaczył to nagranie, nigdy go nie zapomni. Maria Kalesnikowa w śnieżnobiałym, nienagannie skrojonym żakiecie prezentuje się z godnością i klasą, której pozazdrościć by jej mogła niejedna ze światowych „pierwszych dam”. Na jasnym tle jej sylwetki jaskrawo odcina się karmin ust, tworząc kolorystyczny kontrast, jak u Marylin Monroe na obrazie Andy’ego Warhola. Nie osobisty urok jest tu jednak istotny. Te pięknie skrojone usta wypowiadają słowa, jakich nie poważył się wyrzec żaden mężczyzna. Kalesnikowa, w imieniu Rady Koordynacyjnej, sprawującej rząd białoruskich dusz, wzywa omonowców i policję do przechodzenia na stronę przeciwników reżimu Łukaszenki. Możecie wybierać – przekonuje. Służąc katom narodu, ściągniecie na siebie dożywotnią hańbę. Broniąc bitych i torturowanych, będziecie bohaterami. W dodatku wiernymi przysiędze. Bo nie przysięgaliście tyranowi, lecz ogółowi obywateli Białorusi.
W te wysokie tony wpleciony jest praktyczny komunikat. Tych, którzy przejdą na naszą stronę, nowa, wolna Białoruś przyjmie do służby, zapominając o niedawnych przewinach. Ojczyzna daruje im też długi, zaciągnięte u reżimu, który dziś szantażuje młodych policjantów koniecznością odpracowania wydatków, jakie państwo poniosło na ich wyszkolenie.
Kalesnikowa wypowiada ten apel tak, jakby faktycznie rządziła krajem. Ale mówi też jako kobieta. Gdy wypomina, jakim złem i podłością jest znęcanie się nad własnymi rodakami, można uwierzyć w metaforę o iskrach sypiących się z oczu.
Pamiętamy skądś tę scenę. Już kiedyś inna kobieta śmiało mówiła w oczy tyranowi o odwiecznych prawach, które nie on ustanowił i nie on je też będzie znosił. „Tym prawom jestem posłuszna i nie boję się przemocy”. To była Antygona.
Nie trzeba dodawać, że reżim Łukaszenki uczynił wszystko, aby nagranie jak najszybciej zniknęło z internetu. Nawet Biełsat, nadająca z Polski stacja, która dzielnie wspiera strajkujących oraz manifestantów, przestraszył się własnej odwagi i po kilku dniach apel usunął. Nie zobaczymy go więc w publicznej sieci. Ale nie zniknął przecież z kretesem. Kiedyś na pewno znowu wypłynie.
Omonowcy nie porzucili masowo służby, większość z nich zresztą chyba filmu nie widziała. Ale jeśli nawet obejrzeli je nieliczni, nagranie z pewnością już podkopało „morale” cerberów Łukaszenki. Wiadomo o dziesiątkach, może setkach żołnierzy i oficerów, którzy publicznie zerwali pagony, nie chcąc służyć przeciw narodowi. I nawet jeśli teraz uda się zdławić biało-czerwono-białą rewolucję, apel Kalesnikowej, oglądany po kryjomu, nadal będzie inspirował ludzi do czucia się wolnymi.
Kalesnikowa to artystka, której grę na flecie podziwiały dotąd sceny Niemiec. Wróciła na Białoruś, by zostać koordynatorką sztabu wyborczego Wiktara Babaryki, opozycyjnego kandydata na prezydenta. Ale Babaryka trafił do więzienia, a będąca dotąd w jego cieniu Kalesnikowa zaczęła wyrastać na gwiazdę pierwszej wielkości. Gdy 7 września ludzie Łukaszenki, narzuciwszy jej worek na głowę, usiłowali wydalić ją za granicę Ukrainy, kobieta podarła swój paszport, uniemożliwiając ekspatriację. W chwili pisania tego felietonu przetrzymywana jest prawdopodobnie w jednostce sił specjalnych w Mozyrzu, na wschodzie Białorusi.