Żeńskokatolicki: to brzmiące jak inwektywa określenie od wielu lat pojawia się w połączeniu z utyskiwaniami, żalami i ostrzeżeniami dotyczącymi odchodzenia mężczyzn od Kościoła. Zjawisko, obecne pod wieloma szerokościami geograficznymi, dotyczy również Kościoła katolickiego w Polsce. Potwierdzają je twarde liczby.
Charakter kobiecy
W roku 2015 Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego opublikował raport poświęcony religijności i aktywności kobiet w Kościele w Polsce. Zgodnie z ostatnim zdaniem tego opracowania, nie ulega wątpliwości, że dzisiaj nasza wspólnota ma charakter zdecydowanie kobiecy. Kategoryczność tak sformułowanego wniosku autorzy raportu próbowali łagodzić, cytując znanego amerykańskiego socjologa Rodneya Starka, który napisał w 1995 r., że kobiety w pierwotnym Kościele odgrywały istotniejszą rolę niż dzisiaj. Nie zmieniło to jednak wymowy ich dzieła.
Badania ISKK, przeprowadzone na zlecenie Rady Duszpasterstwa Kobiet Konferencji Episkopatu Polski, potwierdziły właściwie to, co widać było gołym okiem. Coraz śmielej stawia się więc pytanie, dlaczego wielu mężczyzn uważa, że Kościół nie jest dla nich. Czy to prawda, że swój przekaz i działalność duszpasterską adresuje przede wszystkim do przedstawicielek płci żeńskiej? Czy rzeczywiście w jego działaniach nastąpiło w minionych dekadach znaczące przesunięcie akcentów, które sprawia, że faceci się w nim nudzą i czują piątym kołem u wozu? Jak to w ogóle możliwe w instytucji i we wspólnocie, w której to mężczyźni pełnią najważniejsze funkcje?
Nie magnetyzuje
W komentarzach po udostępnieniu raportu ISKK raz po raz można było przeczytać, że Kościół w duszpasterstwie nastawił się przede wszystkim na kobiecą wrażliwość, niemal zapominając o męskim sposobie odbierania rzeczywistości i funkcjonowania w niej. Powtarzano, że za dużo od jakiegoś czasu mówi się w kazaniach i innych kościelnych przekazach o budowaniu relacji, o pokorze, uległości, więziach, uczuciach itp. Zarzucano, że promuje się w Kościele ckliwą pobożność, która nie odpowiada męskiej naturze. Sugerowano poważne zaniedbania w formacji chłopców i młodzieńców, która nie kształtuje ich na dojrzałych mężczyzn.
Raz po raz w komentarzach cytowano wystąpienie abp. Stanisława Gądeckiego, wygłoszone w roku 2008 w podpoznańskich Tulcach w czasie dorocznej Archidiecezjalnej Pielgrzymki Mężczyzn i Młodzieży Męskiej. Metropolita poznański stwierdził wówczas, że winę za znikomą obecność mężczyzn w życiu kościelnym ponosi sam Kościół. Diagnozował, że „Kościół współczesny nie magnetyzuje mężczyzn, lecz ich raczej odstrasza”. Twierdził też, że nie tylko niewielu duszpasterzy zdaje sobie z tego sprawę, ale nawet mało który wykazuje zaniepokojenie nieobecnością mężczyzn w Kościele. Przekonywał, że mężczyźni nie są ludźmi mniej religijnymi niż kobiety. Jednak, jego zdaniem, wielu mężczyzn obawia się tego, że kiedy zaczną chodzić do kościoła, będą musieli przyjąć „nudny tryb żywota, że chrześcijaństwo zmieni ich w gamoni albo w nieudaczników”.
Cierpienie, próby, trud
Dwanaście lat temu abp Gądecki wskazywał też środki zaradcze, które pozwolą zmienić sytuację. Stwierdził między innymi, że Kościół, by zachęcić ich do praktyk, powinien nauczyć się przemawiać do nich innym językiem niż do kobiet. Powiedział również: „Jeśli chcemy mieć w Kościele mężczyzn śmiałych i szukających wielkości, musimy zrobić to co Chrystus, czyli obiecać im cierpienie, ciężkie próby i trud”. Dodał, że niestety, dzisiaj chrześcijaństwo często reklamowane jest jako antidotum na cierpienie, na zmartwienie i na ból. Zauważył, że mężczyźni będą chcieli się przyłączyć do Kościoła tylko wtedy, kiedy Kościół przestanie zajmować się sobą, a zacznie zajmować się zmienianiem świata, „bo taki był początek Ewangelii”.
Słowa abp. Stanisława Gądeckiego nie pozostały bez oddźwięku. Nie tylko można je znaleźć w rozmaitych tekstach poświęconych mężczyznom w Kościele. Widać ich echo w rozmaitych inicjatywach podejmowanych od pewnego czasu w Kościele w Polsce, aby zatrzymać/przyciągnąć ich do wspólnoty.
Armia, która walczy
Wśród rozmaitych realizowanych pomysłów szczególnie rzucają się w oczy te, które w jakiś sposób odwołują się do walki i wojskowości. Widać to nawet w nazwach niektórych grup, takich jak Wojownicy Maryi czy Żołnierze Chrystusa. Widać to w przyjmowanych przez ich uczestników rytuałach kojarzących się z rycerstwem i armią. Widać to również w promowanej przez te ruchy wizji Kościoła. To Ecclesia militans, Kościół walczący.
Istotę takiego spojrzenia na wspólnotę uczniów Chrystusa wyjaśnił między innymi ks. Edward Staniek w książce Uwierzyć w Kościół. Przypomniał, że wizja Kościoła, jako dobrze zorganizowanej armii toczącej walkę ze złem na ziemi, została wypracowana w połowie III wieku, szczególnie przez biskupa Kartaginy św. Cypriana. Chodziło o pokazanie ciągłej walki Kościoła z zagrożeniami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Miało związek z nasilającymi się prześladowaniami chrześcijan. Ksiądz Staniek wyjaśnia, że Cyprian dostrzegał potrzebę zajęcia jednego stanowiska wobec prześladowców. Zwraca też uwagę, że w tej wizji Kościoła, rozumianego jako armia, która walczy w obronie Bożego prawa, w obronie godności człowieka, w obronie Ewangelii, krystalizuje się ideał męczennika.
Zachłyśnięcie i instrumentalizacja
W swej książce ks. Edward Staniek wskazuje na plusy wizji Kościoła walczącego, takie jak promowanie cnoty odwagi i cnoty mądrości. Znacznie więcej uwagi poświęca jednak niebezpieczeństwom, jakie ten sposób postrzegania Kościoła niesie. Wymienia cztery.
Pierwsze to triumfalizm, czyli zachłyśnięcie się sukcesem. „Ludzie, którzy tak zrozumieją Kościół, często chcą tylko wygrywać, i to wygrywać w znaczeniu doczesnym” – przestrzega znany kaznodzieja. Drugie niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy Kościół bierze udział w walce o wartości doczesne, na przykład o wolność albo o sprawiedliwość społeczną. Łatwo wtedy o związanie się Kościoła z jedną partią polityczną. A, jak zauważa ks. Staniek, jeśli Kościół zwiąże się z jedną partią polityczną, to traci z oczu troskę o zbawienie ludzi innych partii politycznych czy grup społecznych. Istotą trzeciego niebezpieczeństwa jest chętne sięganie przez Kościół walczący po środki doczesne, takie jak pieniądz, dyplomacja, a nawet broń. Ksiądz Staniek przywołuje przykłady Krzyżaków i templariuszy, dodając, że klęską Kościoła jest sytuacja, w której zamiast sięgnąć po środki, którymi dysponuje Chrystus, sięga po środki, którymi dysponuje świat. Autor książki Uwierzyć w Kościół czwarte niebezpieczeństwo dostrzega w łatwym wykorzystaniu Kościoła przez potęgi polityczne i militarne istniejące w świecie. Zauważa, że Kościół, który pozwala się traktować instrumentalnie, traci wolność.
Warto dodać jeszcze jedno ostrzeżenie. Traktowanie Kościoła jak „armii Pana” wiąże się z pokusą skoncentrowania na zagrożeniu zewnętrznym. Wiąże się z tym tendencją do szukania i wskazywania wrogów nie w wymiarze duchowym, ale fizycznym. Zamiast walczyć ze złem w sobie, ze swoimi grzechami, wadami, łatwo w poczuciu dobrze spełnionego katolickiego obowiązku skupić się na zwalczaniu konkretnych ludzi, wskazanych przez przywódców.
Poza stereotyp
Komentując wspomniany wyżej raport ISKK, Jerzy Grzybowski, współzałożyciel międzynarodowego ruchu „Spotkania Małżeńskie”, stwierdził, że bardzo potrzebny byłby dokument Kościoła pokazujący tożsamość mężczyzny w perspektywie Ewangelii, co może przełoży się na odnowienie także ich wiary. Warto poważnie potraktować tę sugestię.
Odwoływanie się do koncepcji Ecclesia militans nie jest jedynym sposobem aktywizowania mężczyzn w Kościele w Polsce. Pojawiły się w minionych latach także inne inicjatywy (jak na przykład głośne Msze św. dla mężczyzn w Krakowie). Różnorodność pomysłów jest niezbędna, ponieważ pozwala w duszpasterstwie wyjść poza stereotyp myślenia o mężczyznach. A wiele wskazuje na to, że właśnie szablonowe podejście do tej kwestii w Kościele w ostatnich dziesięcioleciach jest jedną z istotnych przyczyn ich stopniowego odchodzenia ze wspólnoty.