Ci, którzy podkreślają, a nawet ostrzegają, że sytuacja społeczna w Polsce staje się coraz bardziej napięta, są jednoznacznie kwalifikowani jako obrońcy lewicy. Bo jeśli w ostatnich wyborach wygrała prawica, to dzisiaj jakiekolwiek narzekanie na to, że proces podziału narodowego narasta, musi być tylko przejawem braku zgody na wynik wyborów prezydenckich. Oczekuje się więc, że wszyscy, którzy zgadzają się ze znaczną częścią postulatów prawicy, powinni być w zasadzie wobec niej bezkrytyczni. Uważa się wręcz, że owa bezkrytyczność jest przejawem najwyższej troski o chrześcijańską cywilizację – a więc także o Kościół, o wiarę narodu polskiego, o katolicką koncepcję godności człowieka. Twierdzi się, że sprawa politycznych wyborów jest dla katolików prosta: zbawi nas prawica.
Niestety, takie patrzenie na polską rzeczywistość grozi przewlekłą chorobą polaryzacji. I to polaryzacji strasznie uproszczonej, w którą jakże łatwo wpisać tzw. opcję kościelną: dzięki prostemu podziałowi na „dobrych” i „złych” wiemy przecież, kogo katolik popierać powinien.
Przez długi czas myślałem, że coś, co można nazwać myśleniem katolickim, nie zainfekuje ta choroba. Że Kościół pozostanie podmiotem niezależnym, niestającym po żadnej z politycznych frakcji. Niestety, w praktyce nie za bardzo nam się to udaje. Nie uważam, że problem tkwi w oficjalnym nauczaniu polskich biskupów, tak jakby właśnie ono sprzyjało którejś ze stron. Ubolewam jednak, że w kościelnych wskazaniach przedwyborczych nie wybrzmiała wystarczająco mocno jedna z fundamentalnych wartości chrześcijańskich, jaką jest obrona życia i godności migrantów i uchodźców. Rozumiem jednak, że naprawdę często i zdecydowanie, zarówno przewodniczący Episkopatu, jak i prymas Polski, mówili wcześniej właśnie o potrzebie przyjęcia uchodźców. Najważniejsze postacie Kościoła w Polsce były w tym względzie bardzo jednoznaczne i to przez wystarczająco długi czas, żeby ich opinii na ten temat nie zauważyć. Jeśli ktoś przed wyborami nie wziął tego aspektu pod uwagę, to nie uważam, że jest to wina episkopalnego komunikatu. Komunikat mówił co prawda o obronie życia, które kojarzy się z ruchami pro-life, a nie z migracją, to jednak w istocie należy to wskazanie na obronę życia czytać w szerokim kontekście: przez cały okres jego trwania, od poczęcia do naturalnej śmierci. Postawa pro-life – i świadczą o tym również aktualne wyraźne wskazania Watykanu – to nie tylko początek i koniec, ale także to co pomiędzy. Co do teoretycznych założeń nauczania Kościoła, także tego w Polsce, nie można mieć więc żadnych wątpliwości, że ma ono charakter politycznie niezależny. Tym bardziej że w okresie wcześniejszych sporów o datę wyborów Episkopat wyraźnie wezwał wszystkie strony do dialogu i szukania dobra wspólnego. Podkreślił też wtedy, i to kolejny raz, swoją polityczną bezstronność.
Dlaczego więc nie udaje nam się zachować politycznej bezstronności Kościoła w praktyce? Przede wszystkim dlatego, że media sprzyjające Kościołowi, a więc te, które powinny krytyczne myślenie katolickie wobec dosłownie każdego środowiska politycznego kształtować, stanęły i nadal stają wyraźnie i jednoznacznie po stronie prawicy. Z tego wnioskuję, że nie kształtują one owego myślenia krytycznego, co powinno być charakterystyką zdrowego i dojrzałego katolicyzmu, ale raczej myślenie bezkrytyczne. „Nasi wygrali!”, „Nasi to katolicy!”, „Nasi to patrioci!”… Żeby przytoczyć niektóre tylko hasła, które tworzą katolicko-prawicową zbitkę.
Kościół nie chce dać się wpisać w tę społeczną polaryzację. Tak odczytuję jego oficjalne komunikaty i intencje abp. Stanisława Gądeckiego, przewodniczącego Episkopatu. Tego, co mówi najważniejsza osoba w Kościele w Polsce w kontekście politycznym, warto się trzymać i nie stawiać na równi z prywatnymi poglądami niektórych duchownych czy publicystów, nawet jeśli wyraźnie przyznają się do katolicyzmu. To nie znaczy jednak, że Kościół nie jest w tę polaryzację przez innych, i to bardzo skutecznie, wpisywany. Tę „dobrą robotę” robią mu właśnie sprzyjające mu media, czasami także niektóre media katolickie i kościelne. Uzasadnienie jest proste: prawica reprezentuje wartości chrześcijańskie i katolickie. Obroni nas przed cywilizacyjną degradacją, jaką niosą ideologie gender i LGBT. „Prawica nas zbawi!”.
Już sama sytuacja polaryzacji społecznej, tak uproszczonego i politycznie wypracowanego podziału, jest czymś z gruntu niedobrym. Ponadto rzeczywistość i poglądy ludzi nie są aż tak czarno-białe, jak przedstawia to polityczna propaganda, i to po każdej ze stron. Już chociażby z tego względu ciche uleganie tej propagandzie w mediach katolickich jest czymś moralnie złym. Ale bardziej gorszący jest fakt, że właśnie w owym katolickim patrzeniu na świat Kościół jest dzisiaj, i to coraz bardziej, przedstawiany jako wsparcie prawicowego bloku politycznego. I przez to jest on de facto używany jak narzędzie w politycznych rozgrywkach.
Dlatego właśnie środowiska katolickie – które przecież mogą różnić się w pewnym wymiarze w swoich politycznych zapatrywaniach – powinny dzisiaj jasno powiedzieć: nie, Kościół nie stoi po stronie prawicy! Nie stoi też po stronie lewicy! Stoi tam, gdzie stoi, a więc po stronie Ewangelii godnego życia, a więc po stronie człowieka, po stronie dobra wspólnego. Jeśli więc w wielu konkretnych rozwiązaniach katolicy różnią się między sobą, to jest to objaw zdrowego społeczeństwa, które nie pretenduje do państwa wyznaniowego. Katolicy mogą tworzyć różne partie. Żadna z nich nie ma prawa twierdzić, że reprezentuje Kościół. To również niejeden raz już podkreślał abp Stanisław Gądecki.
Jest jednak czymś absolutnie niedopuszczalnym, aby brak katolickiego krytycyzmu szedł tak daleko, żeby nie zauważał, że prawica może również nieść bardzo poważne zagrożenia wobec chrześcijaństwa, a nawet wobec chrześcijańskiej cywilizacji. Obok postawy pro-life i oporu wobec ideologii gender i LGBT (tam, gdzie one rzeczywiście są ideologiczne), są inne wartości chrześcijańskie, fundamentalne dla dobra człowieka i dobra wspólnego. Jedną z nich jest społeczna jedność w różnorodności, budowanie struktur wolnego dialogu i to we szystkich wymiarach struktur państwowych, prawda historyczna i konieczność jej rzetelnego zgłębiania. Te i wiele innych powinny przekładać się m.in. na atmosferę spokojnego poszukiwania wspólnych rozwiązań, chociażby w sprawie uchodźców. Mówi się niestety o nich, że są to wartości miękkie i dlatego mało ważne, poboczne. Kiedy czytamy jednak Ewangelię, a potem jej interpretację we współczesnym nauczaniu Kościoła, jak na dłoni widać, że owe miękkie wartości są absolutnie fundamentalne. I że to często one wyprzedzają, a więc decydują o tym, że wartości twarde w ogóle mają rację bytu w mentalności społecznej i stanowionym prawie. Że bez nich wartości twarde, obrona życia i walka z ideologiami, w dalszej perspektywie również stają się społecznie mało ważne, a na pewno stają się takimi dla znacznej części społeczeństwa, które nie zostało potraktowane w dialogu z wystarczającym szacunkiem i gotowością wysłuchania. Właśnie dlatego owe „Nasi wygrali!”, które stało się splotem kościelno-politycznym, jest syndromem zaniedbań wartości miękkich. Jest fundamentalnym zaniedbaniem nauki społecznej Kościoła.
Nie chcę być prorokiem niedoli, ale to że tak wielu katolickim środowiskom i mediom udało się wpędzić Kościół w pułapkę zaszufladkowania go do politycznej prawicy, sprawia, że znaczna część społeczeństwa jest przekonana, że tak ma właśnie być. Że katolik powinien prawie bezkrytycznie stać po stronie prawicy. Że tak chcą biskupi, że tak chce Kościół. I że episkopat nie może tego powiedzieć głośno, ale „wszyscy wiemy, kogo popiera”. Tak, to polityczne uproszczenie myślenia katolickiego i w konsekwencji coraz głębsze wpisywanie Kościoła w aktualną polityczną propagandę, trzeba dzisiaj uznać za jeden z największych błędów współczesnego katolicyzmu polskiego. I jeśli się nie opanujemy, przyniesie on ogromną szkodę chrześcijaństwu w Polsce. Polityczna zbitka Kościoła z prawicą będzie powodem jeszcze szybszej laicyzacji i w konsekwencji spadku znaczenia kultury chrześcijańskiej. Bez kultury chrześcijańskiej natomiast z wielkim trudem będzie możliwe utrzymanie społecznego postrzegania wartości osoby ludzkiej i praw człowieka dalekiego od współczesnych ideologii.