A jest on taki: najlepiej jakby młodymi zajął się neoprezbiter, nowo wyświęcony ksiądz. Jego zaakceptują. Panuje bowiem przekonanie, że tylko on będzie miał zapał do pracy z młodzieżą w szkole i w parafii, i tylko on będzie w stanie nawiązać kontakt z młodym pokoleniem. Standardowo więc ksiądz po święceniach bierze prawie wszystkie obowiązki duszpasterskie: katechezę w szkole (najlepiej ponad 20 godzin, czyli ponad etat), przygotowanie do chrztu, bierzmowania, Pierwszej Komunii Świętej i małżeństwa (najlepiej, żeby wszystko odbywało się w grupach 15-osobowych), niedzielne kazania dla dzieci i młodzieży, opiekę nad ministrantami, Dziećmi Maryi, scholą parafialną, oazą, Domowym Kościołem. A zdarza się, że także nad dziećmi niepełnosprawnymi, studentami i harcerzami. Są też te oczywiste obowiązki, czyli Msza św., spowiedź, biuro, śluby, pogrzeby i wizyty pierwszopiątkowe u chorych. Oprócz tego w ciągu roku ma wizytę duszpasterską, tzw. kolędę (w tym czasie nadal chodzi do szkoły, ma obowiązki parafialne, mimo że często wraca po kolędzie około 21.00). Co więcej, powinien w szkole angażować się w organizację konkursów, wycieczek szkolnych, kółka biblijnego, jasełek, aby otrzymać awans zawodowy; powinien także organizować wyjazdy z młodzieżą kilka razy w roku oraz turnieje sportowe (oczywiście wszystko musi być udokumentowane i zgłoszone w kurii oraz kuratorium oświaty); dobrze by było, gdyby jeszcze przygotował rekolekcje wielkopostne dla dzieci (bo brakuje kaznodziejów, którzy by je poprowadzili)W ten sposób u wielu młodych księży pojawiają się po 3–5 latach pierwsze symptomy wypalenia zawodowego.
Zniechęcenie
Jeśli nawet znajdą pomoc duchową i psychologiczną, to ich zaangażowanie i tak z roku na rok jest coraz mniejsze aż do uzyskania wieku 40 lat, w którym stwierdzą, że duszpasterstwo młodych nie jest dla nich, są „za starzy” i dość często rezygnują z katechezy szkolnej. Gdy brakuje zatem młodego księdza w parafii, pojawia się problem: kto ma to wszystko wziąć? Summa summarum duszpasterstwo dzieci i młodzieży staje się zaniedbane. Parafia przez wiernych zaczyna być postrzegana jako wymierająca. Nic się szczególnego nie dzieje.
Ogólna sytuacja w Polsce niestety nie napawa optymizmem. Coraz mniej w diecezjach i zakonach wyświęca się nowych księży. Często neoprezbiterzy to osoby, które mają ponad 30 lat i nie za bardzo widzą się w duszpasterstwie młodych. Mówią, że wręcz po prostu tego się boją. Praca z dziećmi i młodzieżą została tak mocno obwarowana różnymi procedurami i biurokracją, że na starcie to ich zniechęca. Dodatkowo atmosfera społeczna po ujawnieniu różnych skandali seksualnych przygnębia ich. Na marginesie warto dodać, że podobna sytuacja dzieje się w szkole i harcerstwie. Ogromna odpowiedzialność ciążąca na nauczycielach i instruktorach oraz braki kadrowe są powodem tego, że w wielu szkołach w ogóle już nie organizuje się wycieczek, a drużyny harcerskie często ograniczają się do samych zbiórek.
Jaki więc czeka nas los?
Czy taki jak na zachodzie Europy lub w krajach misyjnych, w których młody ksiądz to bardzo rzadki widok? W czasie Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. bardzo często padało z ust młodych takie stwierdzenie: „Pierwszy raz w życiu widzę tylu młodych księży. Wy w Polsce macie szczęście. U nas nie ma, duszpasterstwo prowadzą tylko starsi”. Można zatem powiedzieć, że sytuacja w Polsce jest wyjątkowa wobec reszty krajów świata. Pozostało już niewiele państw, w których jest znaczna liczba młodych księży, są to m.in. Wietnam, Filipiny, Indie czy Nigeria. Smutne jest również to, że nawet w Ameryce Łacińskiej procesy laicyzacji przyspieszają i jest coraz trudniej o młodego kapłana. Stary kościół i stary ksiądz! Taki widok nie wzbudza entuzjazmu wiary. Czy taka przyszłość nas czeka?
Wierzę głęboko, że nie! Entuzjazm wiary nie zależy od wieku! Jestem księdzem od ośmiu lat i całe moje obecne kapłaństwo to przede wszystkim praca z dziećmi i młodzieżą. Moje powołanie zrodziło się nie tylko dzięki młodym księżom i siostrom zakonnym, ale w dużej mierze dzięki tym starszym i doświadczonym. Wszystkie metody dydaktyczne i wychowawcze czerpię do tej pory od nich. I one się najlepiej sprawdzają, bo są zwyczajnie mądre.
Całe moje dzieciństwo i młodość spędzone w moim rodzinnym Jaśle na Podkarpaciu to przynależność do Stowarzyszenia Wincentyńskiej Młodzieży i Dzieci Maryi (JMV) prowadzonego przez siostry miłosierdzia – szarytki. To one mnie przygotowały do Pierwszej Komunii Świętej, bierzmowania i w końcu do wyboru seminarium. Każda z nich przekazała mi wielkie świadectwo swojej wiary. To siostra Irena, siostra Helena, siostra Elżbieta i siostra Monika. Trzy z nich to siostry, które już były w wieku przedemerytalnym lub emerytalnym. Tylko siostra Monika była osobą po trzydziestce. Chcę napisać o każdej parę słów, bo to za ich czasów grupa dzieci i młodzieży zaangażowanej w Kościół liczyła ponad 80 osób. To był fenomen na tamte czasy. Końcówka lat 90. i czas po roku 2000 wcale już nie były takie różowe. W wielu kościołach parafialnych Jasła nie zgromadzono już tyle młodzieży. To pokazuje, że nie wiek, a gorliwość apostolska liczy się najbardziej.
Były katechetkami
Siostra Irena i siostra Helena uczyły w jasielskiej „Czwórce”. Ta szkoła podstawowa zawsze się odznaczała wysokim poziomem nauczania i bardzo dobrym podejściem pedagogicznym do uczniów. Siostry szybko odnalazły się w tej szkole. Zaimponowały rodzicom i właściwie mieszkańcom całego miasta pięknym przygotowaniem i samą ceremonią Pierwszej Komunii Świętej. Potrafiły z każdym rodzicem nawiązać dialog. Nie słyszało się o żadnych konfliktach. Miały w sobie duży takt, a także ogromne poczucie humoru. Dzieci z wielką chęcią uczyły się różnych wierszyków i ról.
To były wielkie wydarzenia, ale jeszcze lepiej wyglądała szara codzienność. Jako dzieci czekaliśmy z niecierpliwością na każdą lekcję religii. Nikt nie rozmawiał na lekcji, nawet żaden urwis się nie odważył. Siostry nie potrafiły grać na gitarze, ale na każdą lekcję przynosiły gazetki, które rozchodziły się jak świeże bułeczki, to był „Promyk Jutrzenki” i „Mały Rycerzyk Niepokalanej”. Na lekcjach siedzieliśmy jak zaczarowani, słuchaliśmy o poważnych rzeczach. Do tej pory pamiętam lekcje o Izajaszu, Micheaszu, Sofoniaszu czy Jeremiaszu. Siostry potrafiły dokładnie nauczyć nas Biblii. Nie opowiadały bajek, ale historię ciekawych postaci, także świętych, m.in. Stanisława Kostki. Uczyliśmy się także małego katechizmu i pieśni. Wynieśliśmy tak solidną wiedzę z podstawówki, że mnie przydała się nawet na studiach. Później, ani w gimnazjum, ani w liceum, nie otrzymałem tak rzetelnej wiedzy na religii, czego bardzo żałowałem.
Nie gniewały się z tego powodu
Byliśmy w grupie maryjnej. Jeździliśmy cztery razy w roku na różne pielgrzymki, zjazdy i rekolekcje. Organizowaliśmy jasełka, misteria wielkanocne i inne przedstawienia okolicznościowe. Siostry nie szczędziły nam czasu. Kiedykolwiek zapukałem do furty, zawsze znalazły czas na rozmowę, a często pukałem w porze ich modlitw. Nie gniewały się z tego powodu. Zawsze z radością nas przyjmowały. Siostry Irena i Helena miały taką pasję w sobie, że naturalnie przekazały ją nam. Nie bały się oddać nam odpowiedzialności za grupę. Potem to my organizowaliśmy różne rzeczy, to my podejmowaliśmy wszelakie inicjatywy, a siostry nigdy nie stawiały żadnego oporu. Kiedyś wpadliśmy na pomysł zorganizowania kolędowania po domach. Siostra Irena zorganizowała nam stroje i teksty, których nauczyliśmy się na pamięć. Takie kolędowanie to była pełna profeska!
Kiedy w czasach licealnych przyjechała do Jasła siostra Monika, to trafiła już na dobry grunt. Mogła jedynie pogłębiać naszą wiarę. Dlatego organizowaliśmy liczne czuwania modlitewne i spotkania biblijne. Odbywały się integracje, w tym przyjęcia urodzinowe z okazji 18. rocznicy urodzin, a także wyjścia sportowe na piłkę czy siatkówkę. Tak, mimo że to była grupa maryjna, połowę jej uczestników stanowili chłopacy. Oczywiście, każdy z nas przeżywał czas zakochania, ale siostra Monika potrafiła pięknie mówić o miłości, w ten sposób dojrzewaliśmy do tej prawdziwej.
Na końcu chciałbym wspomnieć o najstarszej siostrze, Elżbiecie. Całe życie była zakrystianką. Była bardzo gorliwa w swojej posłudze i miała w sobie wielką mądrość życiową (do zgromadzenia poszła w późnym wieku). Posiadała niezwykły talent artystyczny, jej dekoracje w kościele to były prawdziwe dzieła sztuki. Siostra Elżbieta zawsze nam imponowała swoją pokorą, modlitwą i dobrą radą.
Przykład ich życia
To on na zawsze naznaczył moje życie. Jestem przekonany, że Kościół w Polsce będzie się rozwijał, jeśli będą w nim takie osoby. Bo to nie wiek, a gorliwość duszpasterska sprawia, że młodzi ludzie chcą być blisko Kościoła. Jedyny ból, jaki noszę w sobie, to zamknięcie domu sióstr po 150 latach. Powodem była tzw. rewizja dzieł. To był dom, w którym żyły tylko starsze siostry, ale to, co zrobiły dla parafii i miasta i setek młodych ludzi, jest nieocenione. Mam nadzieję, że w dzisiejszych czasach bardziej będziemy doceniać pracę starszych sióstr i księży.