Żeby nie pojawiły się niepotrzebne słowa, kłótnie domowe czy nieprzemyślane, pospieszne decyzje. Słusznie mówił św. Ignacy Loyola: w czasie dużego niepokoju nie podejmuj ważnych decyzji. Chyba że nie mamy innego wyjścia i wyboru dokonać trzeba. Rozumiem na przykład, że ktoś stanął przed decyzją sprzedania części majątku, bo sypie się firma albo że paraliżuje go lęk o spłatę kredytu. Może ktoś bardzo się boi o swoją mamę, bo mieszka z nią, a ona ma już swoje lata. I co, ma się wyprowadzić, bo do pracy nie da się nie chodzić? To są zresztą pytania, które wyczytałem również w „Dżumie” Alberta Camusa. Jakże aktualna to książka. To właśnie w niej znalazłem też odpowiedź na te pytania, nadzieję, którą autor ujął na ostatnich stronach: w czasie epidemii nauczyłem się czułości…
Nie mam więc innych naprawdę pocieszających słów, prócz Ewangelii o czułości i bliskości Boga. Jezus do uczniów płynących łodzią na wzburzonym jeziorze powiedział: Odwagi, Ja jestem. Dzisiaj rozumiem, dlaczego właśnie te słowa znalazły się na moim prymicyjnym obrazku. Idą za mną przez życie, jak Jezus, który rzeczywiście daje mi odczuć, że przy mnie jest. I chyba tego odczucia i tej nadziei życzę wszystkim Czytelnikom na tegoroczne święta.
Chcę odnieść się również do sprawy, która mimo tak trudnego czasu, nie może pozostać bez komentarza w naszym tygodniku. Pewnie także z powodu nadwerężonej nadziei, i to nie tylko ze względu na epidemię. Nadwerężonej w Kościele, który w ostatnich latach znalazł się na bardzo trudnej drodze. A są na niej także księża, którzy czują się coraz bardziej przypierani przez media do muru. Czasem słusznie. I tego nigdy w „Przewodniku” nie kryjemy. Ale też czasem badzo niesłusznie. I o tym pragnę tutaj krótko opowiedzieć.
Kardynał George Pell z Australii, oskarżony o molestowanie nieletnich, został uniewinniony. I to jednogłośnie, w sądzie odwoławczym. Pewnie większość czytelników już o tym wie. Piszę jednak, aby podkreślić ten fakt. To jest bardzo ważna wiadomość. Ona pokazuje, że nie każde oskarżenie, nawet to, które wydaje się znajdywać tylu zwolenników, jest prawdziwe. I że jest możliwe skazywanie na więzienie osób niewinnych, także duchownych. A kardynał Pell już musiał sporo odsiedzieć.
Jeśli zabraknie nam rozsądku, to zamiast rzetelnego rozliczania spraw, zaczniemy uprawiać linczowanie. Bo można tak rzeczywiście powiedzieć o sprawie kardynała Pella. Kiedy znalazły się osoby, które w Polsce stanęły w jego obronie, to zaraz były osądzane o uprawianie kościelnej polityki „zamiatania pod dywan” albo o haniebną służbę na rzecz instytucjonalnego Kościoła. Ja również należałem do grona tych osób. I ktoś słusznie zapyta: a skąd wiedziałem, że kardynał jest niewinny? Odpowiem tak, jak już odpowiedziałem na łamach naszego tygodnika: nie wiem. Tego być pewny nie mogę. Ale jestem pewny czegoś innego: nie wystarczy argument z mediów, że ktoś tak twierdzi, ktoś napisał, ktoś powiedział. Nie, to jeszcze nie wystarczy, żeby wyrabiać sobie opinię o człowieku i jego winie. A ja sam skłaniałem się do studzenia emocji, ponieważ mam dobrych znajomych w Australii, mam bardzo bliskiego przyjaciela, który jest biskupem w Nowej Zelandii. Znałem też bardzo blisko wieloletniego sekretarza kardynała Pella. Oni wszyscy zapewniali mnie o jednym: na kardynała media są cięte i to bardzo. Może nawet sam kardynał w jakiś sposób tę nagonkę sprowokował swoimi wypowiedziami. A może był po prostu nieakceptowany, mówiąc rzeczy ważne i prawdziwe. Tych ostatnich potwierdzić nie mogę. Te wypowiedzi, które znam, były formułowane w taki sposób, że nie przychodziło mi łatwo się z nimi spokojnie zgadzać. Nie zawsze problem miałem z treścią, ale często ze stylem, kontekstem, a nawet pewną przesadą.
Tak czy inaczej, to właśnie moi znajomi kazali mi zachować spokój i dystans. Sami natomiast wyrażali przekonanie o niewinności kardynała. Choć oczywiście to też nie jest żaden dowód. Daje jednak do myślenia, jeśli mówią to ludzie, a tacy są moi znajomi, zdecydowanie przeciwni „zamiataniu pod dywan” i niekoniecznie zgadzający się ze stylem duszpasterskim, jaki kardynał Pell miał zwyczaj praktykować. Właśnie dlatego, że wobec jego osoby potrafili być tak bardzo krytyczni, to, co mówili w jego obronie, dawało mi do myślenia.
W „Przewodniku Katolickim” prowadzimy politykę jawności. W tych sprawach nie mamy wątpliwości: tam, gdzie została udowodniona wina, nie można udawać, że nic się nie stało. Jestem jednak daleki od linczowania nawet osób skazanych. Ale rozumiem, że ten łagodzący kościelny ton w przypadku winnych księży, a tak niekiedy ostry i kategoryczny, gdy dotyczy to innych, może czasem drażnić. Powtórzę więc: nie wiem, czy rzeczywiście kardynał Pell jest winny. Wiem natomiast, że nie wolno człowieka, w przypadku którego nie stwierdzono winy, traktować jak przestępcy. A tym bardziej dlatego, że jest po prostu księdzem.
Piszę ten tekst tuż przed Świętami Wielkanocnymi. Jestem też autorem życzeń od Redakcji, do których życzliwego przeczytania bardzo zachęcam. Chciałbym skoncentrować uwagę Czytelników bardziej na tych życzeniach, tym bardziej że mówią o nadziei, a nie na informowaniu o uniewinnieniu australijskiego kardynała. A jednak właśnie to zestawienie tegorocznej Paschy, przejścia od śmierci do życia, z historią zapisaną sekwencją słów: niewinny, oskarżony, skazany, uwolniony… daje do myślenia.