A więc jednak Roma. Film meksykańskiego reżysera Alfonso Cuaróna był najpoważniejszym rywalem Zimnej wojny i choć wielu z nas trzymało kciuki za Pawlikowskiego i jego film, to chyba było jasne, że to czas Romy. Chociażby dlatego, że nominowana była także w kategorii „Najlepszy film”, a jest jasne, że tutaj nie pokona hollywoodzkiej produkcji i rzeczywiście przewidywalnie statuetkę odebrał Green Book. Dzień przed ceremonią mój znajomy z branży filmowej podzielił się publicznie taką refleksją: „ciekawe czy wygra Kino, czy Netflix?”. Kino z wielkiej litery, czyli Zimna wojna, zostało przeciwstawione Netflixowi symbolizującemu miałką i masową produkcję serialową, który jednak postawił na taką perełkę jak Roma. Czy fakt, że Romę wyprodukował Netflix, dyskredytuje ten film? Oczywiście, że nie, i zupełnie się z tym, co chciał wyrazić mój znajomy, nie zgadzam. Akurat od kiedy zobaczyłam Romę po raz pierwszy (a przed oscarową nocą przypomniałam ją sobie i okazało się, że moje pierwsze wrażenia jeszcze się spotęgowały), byłam przekonana, że to znacznie lepszy film od Zimnej wojny i to we wszystkich trzech kategoriach, w których z nią konkurował. Tym razem przewidziałam i Roma odebrała statuetkę za najlepszy film nieanglojęzyczny, za zdjęcia i za reżyserię.
Historia rodziny
Cóż takiego jest w filmie, który z Zimną wojną łączy tylko to, że jest czarno-biały i opowiada o dawnych czasach? Alfonso Cuarón nakręcił film bardzo osobisty, bardzo elegancki, bardzo piękny i dobry, co nie oznacza, że pokazał świat, w którym nie ma cierpienia i zła, ale że jasno pokazał, co w nim jest dobrem, a co złem, a co więcej, zwycięża dobro: miłość, przywiązanie, empatia, wspólnota. Na pozór to tylko opowieść o rodzinie, która się rozpada, i o indiańskiej służącej, która jest tego świadkiem, jednocześnie przeżywając dramat bardzo osobisty. Czasami sama historia może wydawać się banalna i tutaj ukazuje się talent Cuaróna, który opowiada ją w sposób nienachalny, subtelny i pełen uczucia. Twórca takich filmów, jak I moją matkę też, Ludzkie dzieci czy nagrodzona Oscarami Grawitacja, na razie porzucił Hollywood i wrócił do swojego meksykańskiego dzieciństwa. Patrzy na ten świat oczami dziecka, które nie wszystko rozumie, ale wiele widzi. Cuarón w swej nostalgicznej podróży powraca do dzielnicy, w której się wychował (jej nazwa to Roma), przypomina mieszkanie, ulicę, psy, zapachy, samochody, odgłosy, smaki, rytuały. Robi to sugestywnie. Tak bardzo, że wydaje się, że konflikt między matką a ojcem rozgrywa się gdzieś w tle, ledwie zauważalny. Dla dziecka z pewnością tak właśnie było, bliżej niego i reszty dzieci tej rodziny stała Cleo (nominowana w kategorii najlepsza aktorka pierwszoplanowa Yalitza Aparicio), indiańska służąca, młoda dziewczyna.
Dwa światy
Ale Roma to nie tylko sentymentalne spojrzenie na dzieciństwo, a zresztą to zupełnie nie jest film sentymentalny. Cuarón zderza życie przedstawicieli klasy średniej z zupełnie odrębnym życiem „służek”, jak pogardliwie wyraża się o Cleo jej były chłopak. Świata indiańskich służących mieszkających w jednym pokoju na poddaszu pozornie nic nie łączy ze światem białych mieszczan. Idealnie widać to, gdy rodzina razem z Cleo przyjeżdża do daczy znajomych na wieś na sylwestrową zabawę. Następuje tam od razu podział na trzy odrębne światy: świat białych dorosłych, świat indiańskich służących i świat dzieci. Te ostatnie są łącznikiem, nie utraciły tego, co pierwotne, naturalne, spojrzenia miłości i oddania.
Roma Cuaróna przypomina mi chwilami włoski neorealizm. Od razu na myśl przychodzi film Piera Pasoliniego zatytułowany Mamma Roma, w którym biedne przedmieścia zderzone zostają z życiem wielkiego miasta. Kiedy Cleo przyjeżdża autobusem na przedmieścia Meksyku w poszukiwaniu swojego chłopaka, znajdujemy się nagle w slamsach zamieszkanych przez ludność indiańską, żyjącą w cieniu ogromnej metropolii i jej ulic pełnych sklepów, kawiarni, kin. Wydaje się, że te dwie rzeczywistości nie mają szansy się spotkać, życie tych ludzi przebiega równolegle, mijają się na ulicy, w mieszkaniu, i to już wszystko.
My kobiety
Nieprzychylnie w swojej opowieści o dzieciństwie patrzy Cuarón na mężczyzn. Nie ma w tym filmie ani jednej pozytywnej postaci męskiej, natomiast uderza siła kobiet. To hołd oddany kobietom. Mężczyźni są nieobecni, uciekający, tchórzliwi, bezczelni, wulgarni, słabi – nawet jeśli udają mocnych, nieodpowiedzialni, egoistyczni. To ci, którzy porzucają kobiety lub patrzą na nie tylko jako na obiekty nadające się do niezobowiązującej i krótkiej przygody. Gdy pojawiają się problemy, uciekają od nich. Kobiety utrzymują rodzinę, poświęcają się dla niej, sprawiają, że dom nie rozwala się pod ciężarem dramatu, ale nadal trwa. Cuarón nie uogólnia, on po prostu opowiada historię swojej rodziny, a jednocześnie jego wspomnienia są tak przejrzyste: świat należy do kobiet. Tylko im na tym świecie zależy. One mają siłę, żeby przetrwać wszystkie życiowe burze i trzymać się razem. Cleo i pani Sofia (Marina de Tavira, nominowana w kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa) w obliczu cierpienia dopiero odkrywają, czym jest miłość. Ta wspólnota, siostrzane przywiązanie ukaże się ze swoją mocą w obliczu nawałnic, które są tu symbolizowanie przez wydarzenia i samą naturę.
Ale uwaga! Cuarón nie jest ani moralistą, ani ideologiem, ani publicystą, i właśnie dlatego jego film jest tak piękny. Ponadklasowa jest miłość, ponadklasowe jest cierpienie i trudne doświadczenie odrzucenia, ponadklasowa jest zdrada, tchórzostwo, ponadklasowa jest wreszcie miłość.
Alfonso Cuarón pokazał nam to wszystko własnymi oczami dosłownie: jest nie tylko reżyserem i scenarzystą, ale i autorem zdjęć. To film autorski sensu stricte. Zdjęcia są fenomenalne, zachwycają od początku do końca, nie ma tu nieprzemyślanego i przypadkowego kadru. Dbałość o szczegóły, długie ujęcia, stosowanie panoramy także we wnętrzach, plany ogólne, a jednocześnie uwaga skierowana na detale – to wszystko mistrzowskie posunięcia, które sprawiają, że film, który początkowo dzieje się gdzieś obok, powoli wsysa i angażuje widza tak, że wydaje nam się, że stajemy się cząstką tej rodziny. Znajdziemy w nim wszystko: radość, cierpienie, smutek, intymność, realizm i symbol.