Sumienie wydaje się pojęciem prostym, często używanym. Mówimy o czystym sumieniu, o wolności sumienia albo o rachunku sumienia. Za każdym razem spontanicznie wyczuwamy o co chodzi. Złe samopoczucie po grzechu nazywamy wyrzutem sumienia. Świetnie wyczuwamy, czym on jest, nawet bez szczegółowego tłumaczenia. Wymowne są też komentarze towarzyszące często wyrokom sądowym: gdzie on miał sumienie? – pytamy retorycznie. Dlaczego jednak sumienie jest wciąż tematem kontrowersyjnym?
Skomplikowane wyroki
Okazuje się, że kiedy mamy do czynienia z sytuacjami bardziej złożonymi niż te opisane powyżej, sprawa się niezwykle komplikuje. Przypomnę chociażby o zawiłościach moralnych, z jakimi mierzyli się sędziowie rozpraw norymberskich po II wojnie światowej. Naziści odwoływali się bowiem do nakazu – ich zdaniem wręcz etycznego – podległości wobec władzy i prawa, uważając sumienie za rzecz drugorzędną. Tak, jakby jedyną rzeczywistością zobowiązującą do prawego postępowania była władza, a nie jakiekolwiek prawo moralne istniejące niezależnie od tej czy innej partii politycznej. Na szczęście wyroki sądowe odwołały się do prawa naturalnego, które narzuca się w sumieniu każdego człowieka. Naziści musieli więc odczuwać wyrzuty, nawet jeśli chcieli swoje sumienia zagłuszyć.
Wciąż powraca też dyskusja o procesie Adolfa Eichmanna. Ten zbrodniarz wojenny również twierdził, że głos jego sumienia nakazywał być posłusznym wobec władzy. Utrzymując tym samym – i to była linia jego obrony – że nie ponosi on moralnych konsekwencji swoich decyzji. Nawet jeśli wiedział, że posyłał niewinnych na śmierć. W tym samym czasie Hannah Arendt, znana filozof żydowska, próbowała tłumaczyć Eichmanna, odwołując się do siły państwa totalitarnego, które zaciemnia umysły, a więc i sumienia. Nie negowała wyroku, ale powątpiewała w pełną odpowiedzialność moralną człowieka, któremu system totalitarnej władzy „wyprał mózg”.
Niejasny osąd
Podobnie wybrzmiewają dyskusje współczesne. W tych samych okolicznościach sumienia wydają się bowiem przemawiać różnymi głosami. Tak jest na przykład w debacie o karze śmierci. Jedni twierdzą, że zabójca za każdym razem nie tylko uśmierca ofiarę, ale także swoje sumienie. Dlatego zasługuje on na śmierć. Inni, że sumienia nigdy zagłuszyć całkowicie się nie da, a więc i wyrok śmierci jest nieludzki. Bo każdy może i ma prawo się zmienić. A dodam jeszcze głos wielu kapelanów więziennych, którzy podobnie jak Hannah Arendt zwracają uwagę na tych, którzy ukształtowali sumienie zbrodniarza. Bo nikt, kto ma poczucie własnej wartości i godności, nie zabija drugiego człowieka. Jeśli to robi, to często dlatego, że ktoś mu to poczucie godności wcześniej odebrał. I w tym przypadku nie jest to próba usprawiedliwiania mordercy czy łagodzenia kary, ale zwrócenie uwagi na moralny obowiązek wstrzymania się od wyroku ostatecznego.
Podobnie rzecz się ma w kontekście debaty o Komunii dla rozwiedzionych. Jedni stają po stronie jasno sformułowanego prawa, aby na jego podstawie władza kościelna rozsądzała konkretne przypadki: kto może przyjmować Komunię, a kto nie. Inni, że trzeba tę sprawę pozostawić decyzji sumienia rozwiedzionych, bo ich sytuacje nigdy nie są moralnie czarno-białe. A tym bardziej, jeśli sprawa dotyczy ponownych związków po wielu latach od rozpadu sakramentalnych małżeństw. Jeszcze inni, że te dwa wymiary trzeba pogodzić: bo i obiektywne spojrzenie księdza, i subiektywne poczucie sumienia rozwiedzionych żyjących w nowych związkach ma znaczenie.
Przykłady można by mnożyć, a wszystkie one pokazują, jak ważne jest współczesne czytanie Newmana, „doktora sumienia”. Również dlatego – obok już drugiego, uznanego przez Watykan cudu dokonanego za sprawą bł. Johna Henry’ego Newmana, który pozwala na kanonizację – Kościół chce przypomnieć tę wielką postać.
Sumienie na marginesie
Benedykt XVI często podkreśla, że brytyjski błogosławiony był drugim po św. Augustynie myślicielem tradycji katolickiej, który tak przenikliwie potraktował temat sumienia. A przypomnę, że św. Augustyn umarł w 430 r. To nie znaczy oczywiście, że o sumieniu w czasie tej długiej przerwy w ogóle nie pisano. Pisał o nim w kontekście etyki św. Tomasz z Akwinu, a w kontekście formacji duchowej zastosował je jako kluczowe narzędzie rozeznawania woli Bożej św. Ignacy Loyola. Pojęcie sumienia nie było jednak tematem numer jeden. Teologowie zajmowali się raczej komentowaniem Pisma Świętego i tekstów tradycji, a mniej pytali o to, na jakie przeszkody może natrafiać człowiek, któremu emocjonalnie trudno przyjąć niektóre treści nauczania Kościoła. Nie pytali też o to, co może człowieka do większego zaufania temu nauczaniu i samemu Kościołowi pociągnąć. Teologia zajmowała się treściami wiary, a mniej wiarą jako doświadczeniem wewnętrznym człowieka.
Od czasów starożytnych, w których ojcowie Kościoła starali się opisywać naukę Kościoła przez sugestywne obrazy i metafory, nawiązując do codziennego doświadczenia, akcent przez kolejne stulecia przesuwał się w stronę argumentacji czysto intelektualnej. Coraz bardziej liczyły się argumenty naukowe, dla przeciętnego człowieka dość abstrakcyjne. I to one miały bronić doktryny Kościoła. Na wartości traciło zainteresowanie się konkretnym człowiekiem i to w jaki sposób uczuciowo przeżywa on treści wiary. O sumieniu mówiono więc zasadniczo w kontekście decyzji moralnych: jak osądzić, co jest w danej sytuacji dobre, a co złe. I nie więcej. Sumienie nie było tematem refleksji o człowieku, który spotyka w nim żywego Boga. Nie było ono ścieżką do Boga, co najwyżej narzędziem oceny postępowania tego, który już w Boga uwierzył. Konieczność powrotu do pytania o człowieka i o to, na jakie natrafia on przeszkody oraz co go wewnętrznie pociąga ku Bogu, było więc głównym powodem dla którego kard. Newman do tematyki sumienia powrócił.
Narodziny kultury liberalnej
Jednym z największych współczesnych propagatorów myśli Newmana jest Joseph Ratzinger. Nawet jeśli papież emeryt kojarzony jest głównie z nurtem tradycyjnym – który w sumieniu widzi wartość, ale równie mocno podkreśla niebezpieczeństwo zbytniej koncentracji człowieka na sobie i swoich emocjach – to jednak właśnie Ratzinger postawił sumienie w centrum swojej teologii. Wydobywał z tradycji katolickiej autorów, którzy nie zajmowali się jedynie analizą treści wiary, ale pytali o wnętrze człowieka. Stąd jego zainteresowanie m.in. św. Augustynem, św. Bonawenturą, no i Newmanem.
Zdaniem Ratzingera ważnym wkładem Newmana w dyskusję o roli sumienia było jego dążenie do pogodzenia dwóch, wydawałoby się sprzecznych ze sobą tendencji. Otóż każdy człowiek wierzący ma pragnienie wolności decydowania o swoim życiu i to według jego własnego przekonania. Zupełnie naturalna jest bowiem tendencja człowieka do subiektywnej, czyli osobistej oceny tego, co w życiu jest dobre i godne wiary. Z drugiej strony każdy uczciwy człowiek ma poczucie, że musi swoje osobiste refleksje konfrontować z jakimś autorytetem. Że nie może polegać tylko na sobie, ale że jego osobiste przekonania potrzebują wsparcia ze strony kogoś z zewnątrz. Stąd druga, równie naturalna tendencja człowieka do szukania autorytetu, który pomoże upewnić się, co jest rzeczywiście dobre i co jest prawdą, dla której warto żyć. Jest to naturalne dążenie do obiektywizacji swoich przekonań.
Napięcie między tymi dwiema tendencjami dawało o sobie znać w Europie już od XVI w. i wciąż narastało. W społeczeństwie XIX-wiecznej Anglii dochodziło wręcz do pewnego przesilenia, które spowodowało, że szala przechyliła się w stronę subiektywizacji. Wolność sumienia rozumiano na sposób liberalny, czyli jako dążenie do niezależności od wszelkich autorytetów. Newman zauważył, że podobnie dzieje się w samym anglikanizmie. Nie tylko z racji zewnętrznych nacisków nowoczesnej kultury liberalnej, ale także z powodu tendencji do podważania autorytetu, która była w pewien sposób ukryta już w decyzji króla Henryka VIII, aby Kościół Anglii odseparować od Rzymu. To był rzeczywiście akt odcięcia się od autorytetu papieża. Na początku dotyczył on tylko elit. Z czasem zaczął jednak przenikać do myślenia całego społeczeństwa. Newman dostrzegał, że coraz mniej ceniono mozolne poszukiwanie prawdy i woli Bożej, a podkreślano własną niezależność, także w sprawach wiary. Paradoksalnie więc tam, gdzie została odrzucona nieomylność papieża, wkradło się przekonanie o nieomylności sumienia, i to każdego pojedynczego człowieka. W konsekwencji – twierdził Newman – kulturowy i religijny liberalizm popychał jego naród w stronę ateizmu.
Paradoksalne rozwiązanie
Dlaczego więc zamiast temat sumienia wyciszać, Newman na nowo go wydobył? Czy nie obawiał się, że właśnie sumienie zostanie wykorzystane przez kulturę liberalną do walki z Kościołem? Kluczem jest osobiste doświadczenie Newmana. Brytyjski błogosławiony wyznał kiedyś, że gdyby nie wewnętrzny głos sumienia, byłby zapewne ateistą. To ów głos okazał się decydujący na jego drodze odkrycia Boga. Newman nawrócił się w wieku 15 lat. To właśnie wtedy odkrył, że naukowe teorie o nieistnieniu Boga są ciekawe, wręcz pociągające, ale jednocześnie to właśnie one nie potrafią usunąć niepokoju z jego serca. Wydawałoby się, że są prawdziwe, a jednak serce podpowiada, że jest inaczej. Do wiary w Boga nie przekonało go jednak podobne do ateistycznych naukowców intelektualne dowodzenie anglikańskich pastorów. Bo ci z kolei próbowali istnienie Boga udowodnić. Newman stwierdził, że Boga nie można poznać na drodze matematycznych wyliczeń czy analizy nauk przyrodniczych. Że nie spotka się żywej Osoby tam, gdzie obserwując świat, dojdzie się do pytania o pierwszą przyczynę wszystkiego. To zdaniem Newmana naprawdę za mało, żeby uwierzyć. W ten sposób Newman również odrzucił autorytet nauki. Za jedyną drogę do prawdziwego Boga, a więc Kogoś osobowego, można zdaniem Newmana uznać tylko wewnętrzne przeczucie, że życie ma głębszy wymiar; że musi istnieć Ktoś, kto daje o sobie znać w jego wnętrzu i nie pozwala spokojnie powiedzieć: śmierć to koniec wszystkiego.
Bóg przychodzi przez sumienie
Stąd usilne przekonanie Newmana, że zanim Bóg przyjdzie do człowieka przez autorytet Kościoła, a nawet Pisma Świętego i tradycji, najpierw daje o sobie znać w sumieniu: Bóg objawia się w sumieniu, a następnie w Kościele. Inaczej mówiąc, kto nie ma wrażliwego sumienia, kto szczerze nie szuka prawdy i dobra, ten nie będzie mógł spotkać prawdziwego Boga. A tak może stać się nawet w przypadku człowieka tradycyjnie religijnego, który powtarza z pamięci treści wiary, ale we wnętrzu niczego nie odczuwa. Taki człowiek z czasem zwykle rezygnuje z wiary. Ale też do wiary nie powróci ten, który od Kościoła odszedł, jeśli nikt nie będzie w stanie wpierw poruszyć jego sumienia, jeśli nie znajdzie drogi do jego serca, aby je na obecność Boga na nowo obudzić.
Odzyskany autorytet Kościoła
Powstaje w ten sposób ciekawy paradoks. Z jednej strony sumienie było i nadal jest narzędziem kultury liberalnej do tego, aby podkreślać niezależność człowieka od wszelkiego autorytetu. Z drugiej, w samym anglikanizmie pozostał żywy autorytet nauki, upadał natomiast autorytet Kościoła. W tym skomplikowanym kontekście Newman wykorzystał pojęcie sumienia, żeby powiedzieć: istnieje prawda, która narzuca się najpierw we wnętrzu człowieka (jest przekonaniem subiektywnym), ale ona zawsze znajduje potwierdzenie w autorytecie Kościoła (potrzebuje obiektywizacji). Nie zawsze to musi dziać się w takiej kolejności. Chodzi raczej o to, że oba te wymiary są potrzebne, aby wiara była żywa, i aby człowiek poznał oblicze prawdziwego Boga. Żeby był człowiekiem wierzącym z przekonania, a nie tylko z posłuszeństwa wobec władzy. Istnieje więc zdaniem Newmana potrzeba autorytetu Kościoła, który nie pozwala sumieniu pojedynczego człowieka wierzącego błądzić. Nie znaczy to jednak, że Kościół ma sumienie zastąpić i wymagać posłuszeństwa wiary jedynie na podstawie autorytetu swojej władzy.
Oczywiście Kościół nie jest jedynym autorytetem na drodze do Boga. A tym bardziej nie może nim być we wszystkich dziadzinach wiedzy. Odgrywa jednak kluczową rolę w uzyskaniu pewności wiary. Między innymi dlatego Newman, po długich studiach historii Kościoła starożytnego, doszedł do wniosku, że pretendowanie Rzymu do posiadania głosu rozstrzygającego w sprawach wiary jest nie tylko uzasadnione biblijnie i teologicznie, ale ma swoje naturalne potwierdzenie w życiu. Bez autorytetu sumienia zbyt łatwo błądzą.
To jest punkt, w którym Joseph Ratzinger tak bardzo docenia wkład Newmana w problemy, z jakimi mierzy się współczesny katolicyzm i w ogóle kultura europejska. Bo ten wkład nie polega na prostej krytyce tej kultury ani nie na prostym żądaniu, aby ludzie podporządkowali się władzy Kościoła. Newman doceniał w tej kulturze to, co pozornie może Kościołowi najbardziej zagrażać: wartość sumienia. Oczywiście, że może ktoś Newmana rozumieć dzisiaj źle, że wykrzywi jego dorobek, aby powiedzieć: sumienie jest ważne, autorytet Kościoła nie. Złe rozumienie Newmana może też iść w kierunku przeciwnym: sumienie tak, ale niech się podporządkuje autorytetowi władzy kościelnej. Ostatecznie Newman zgodziłby się z tym ostatnim stwierdzeniem, ale najpierw zwróciłby uwagę na drogę dojrzewania, w którym sumienie coraz bardziej przekonuje się do nauki Kościoła. Bo są etapy rozwoju, na których uznania pewnych wartości wymagać trzeba, ale są też takie, na których zbawienną okazuje się cierpliwość. Próba uproszczenia tego procesu do prostego wymagania: „sumienie ma się podporządkować i koniec” jest równie niemądre jak poprzednie twierdzenie, że sumienie ma się od autorytetów całkowicie uwolnić.
Święty współczesny
W świetle niezwykle bogatego i bardzo aktualnego dorobku Johna Henry’ego Newmana zrozumiałym jest, dlaczego Kościół chce o nim dzisiaj przypomnieć. Jest on chyba najlepszym dowodem na to, że papież Benedykt XVI, będąc wiernym uczniem Newmana, jest w swojej wrażliwości teologicznej bardzo blisko myśli papieża Franciszka. To, co papież emeryt wypracował intelektualnie w kontekście sumienia, papież Franciszek wprowadza bardzo konsekwentnie w życie Kościoła. Właśnie dlatego obecnemu papieżowi tak bardzo zależy, aby duszpasterstwo opierało się na towarzyszeniu i rozeznawaniu sumienia. Bo autorytet Kościoła wyrażony między innymi przez duchowe towarzyszenie duchownych jest potrzebny, aby to rozeznanie przebiegało w sposób właściwy. Nie może ono jednak skracać tej drogi przez rozwiązywanie wszelkich konfliktów sumienia za pomocą natychmiastowej egzekucji prawa. Przynajmniej nie zawsze tak należy postąpić.
Dorobek Newmana wpływa też w sposób zasadniczy na rozumienie wolności sumienia w sprawach społecznych. Dopiero w świetle tak przemyślanej jego roli można bowiem rozsądzić, dlaczego kara śmierci jest faktycznie nieludzka. Bo na tej samej podstawie – tzn. uznaniu, że każdy człowiek nigdy nie traci w sobie zdolności do osądu sumienia – mogli zostać skazani niemieccy naziści. I że prawo państwowe – jeśli chce wszystkie te złożone sytuacje moralne dobrze rozsądzić – powinno nie tylko kierować się autorytetem tej czy innej partii, ani nawet tylko autorytetem suwerena, ale zawsze powracać do prawa, które narzuca się w ludzkim sumieniu; które jest niezależne od wszelkich okoliczności historycznych i politycznych. Bo właśnie istnienia tego wewnętrznego prawa, a nie swoich wpływów w państwie, chce strzec autorytet Kościoła. Tego i niczego więcej.