Logo Przewdonik Katolicki

Bezbronny król

Natalia Budzyńska
fot. Materiały Prasowe

David Michôd w swoim najnowszym filmie Król dekonstruuje epos rycerski. To gorzki portret młodego władcy, który przegrywa walkę o idee, w jakie wierzy.

Wydaje się, że australijski reżyser chciał przedstawiać ogólnie znaną prawdę, że niemożliwa jest władza czysta i sprawiedliwa, bo zawsze uwikłana zostanie w wielkie interesy małych ludzi. Czy mu się to udało? Powstał film mroczny i realistyczny, nie znajdziemy w nim barwnego średniowiecza i komiksowych rycerzy, ani też króla, który lekkim krokiem schodzi z pola bitwy, aby bez mrugnięcia powieką podejmować trudne polityczne decyzje. U Michôda wojna nie jest chwałą ani przygodą, nawet wtedy, gdy generuje bohaterskie postawy. Król pokazuje drogę dojrzewania do władzy, lecz władza nie ma w sobie żadnego dobra, tak jakby z założenia nie mogła go mieć. Idealistycznie nastawiony młody król ostatecznie musi ulec wobec praw rządzących tym światem, fatalistycznie wpisanym w samą ideę władzy knowaniom otoczenia, matactwom i pragnieniom zysku. Okazuje się bezbronny.

Pacyfista królem
Scenariusz Króla jest luźno oparty na wydarzeniach historycznych i trzech dramatach Szekspira: dwuczęściowym Henryku IV i Henryku V. Bohaterem filmu Michôd czyni syna Henryka IV, młodego księcia Walii, Hala (świetna rola Timothee Chalameta). Kiedy go spotykamy, jest młodym chłopakiem skłóconym z ojcem, który zresztą nie ma najmniejszej ochoty przebywać na dworze i mieć z polityką cokolwiek wspólnego. Ponieważ w jego mniemaniu ojciec, król Henryk IV, reprezentuje sobą wszystko, co najgorsze, a więc despotyzm, terror, egoizm, więc Hal chce stać się jego przeciwieństwem. Oddaje się przyjemnościom właściwym dla jego wieku, beztroskiemu pijaństwu i innym rozrywkom. Hal jest średniowiecznym pacyfistą, przekonanym, że człowiekowi do szczęścia nie potrzeba kolejnych wojen, że wszystko można załatwić pokojowo, i wierzącym w to, że możliwe jest życie w zgodzie ze swoim sumieniem. Jego codzienność i postawa to typowy przykład zbuntowanego wobec świata dorosłych młodzieńca, który w kontrze do wartości wyznawanych przez ojca prowadzi życie nieprzystające do jego stanu. Książę Walii pije w karczmie z ludem, przyjaźni się z rycerzem o niezbyt dobrej opinii, śpi z prostytutkami. Kiedy umiera ojciec, a brat ginie w bitwie, jest zmuszony zmienić swoje plany na życie i szybko dojrzeć do nowej roli. Hal staje się tym, kim być nie chciał. Na razie jednak wciąż wierzy w to, że zdoła rządzić sprawiedliwie, nie tak jak jego ojciec. Kiedy oglądamy sceny namaszczenia go na króla, gdy klęczy nagi i przyjmuje sakramenty, razem z nim mamy nadzieję, że to jest możliwe. Że możliwe jest swoją misję wypełniać z wielką szczerością serca, bez egotyzmu i nastawienia na zysk. A przede wszystkim bez niepotrzebnych śmierci na polu bitwy. Hal, a właściwie już Henryk V, do wojen odczuwa wstręt. Tymczasem kraj, którym ma rządzić, jest osłabiony i skłócony wewnętrznie, uwikłany w nieporozumienia z Francją. On sam zaś jest otoczony przez spiskujących doradców. Hal na dworze królewskim jest skazany na plotki i manipulacje, których sam nie rozumie i którym się poddaje, ulegając perswazji, że pokój może przynieść tylko wojna.

Wojenny chaos
Nie ma potrzeby porównywać prawdy historycznej z tą przedstawioną w filmie ani też konfrontować scenariusza z dramatami Szekspira. Tło historyczne jest tylko pretekstem do uniwersalnej opowieści o władzy. Henryk V Chalameta zachowuje się jak współczesny nastolatek, podobnie zresztą jak dekadencki i zdemoralizowany Robert Pattison w roli delfina Francji. Pattison pojawia się dopiero w połowie filmu i nie na długo, a jednak konfrontacja tych dwóch młodzieńców wypada interesująco i wiarygodnie. Henryk V już czuje ciężar korony, zbliża się bitwa, której do końca pragnie uniknąć, ale do której odważnie stanie. Zdemoralizowany syn króla Francji jest jego przeciwieństwem, dla niego wojna to zabawa w zabijanie, kolejna rozrywka. Bitwę pod Azincourt Michôd przedstawia drastycznie. Nie przez rozlew krwi, ale przez aurę, która nie ma w sobie nic chwalebnego i widowiskowego. Rycerze są nie do odróżnienia, ujęcia z drona pokazują masę mężczyzn ubranych w zbroje, kotłujących się, przewracających się, ubłoconych. Nieważne, kto jest kim: to ludzie, którzy ogarnięci szaleństwem władców tracą życie. Są całkowicie anonimowi, są mięsem, kukłami wykorzystanymi do spraw tych, którzy rządzą tym światem dla zysku. Ich śmierć jest bezsensowna. Nie wiedzą nawet, czy zabijają wroga, czy przyjaciela. Ten wojenny chaos jest całkowicie anonimowy. Michôd zadaje pytanie: czym jest bohaterstwo? Czy ma w ogóle sens? W ostatecznym rozrachunku przecież na polu bitwy wszyscy są tacy sami, nie do odróżnienia. Jak wiemy, Henryk V wraca do swojego królestwa zwycięski. Ale czy na pewno? To złudne zwycięstwo, w rzeczywistości wraca pokonany, zdając sobie sprawę z tego, że jego marzenie o władcy idealnym jest nie do zrealizowania, że to mrzonka. I byłby to obraz bez nadziei, gdyby nie rola jego przyszłej żony, Katarzyny, córki króla Francji. Kobieca delikatność wkraczająca w męski świat kłamstw i knowań jest światłem w tunelu na ocalenie świata od przemocy.

Nic nowego
Platforma Netflix, która wyprodukowała film, ma ochotę na Oscara, ale raczej nie dostanie go, choć przypuszczam, że nominacja dla Chalameta jest całkiem prawdopodobna. Dźwiga ciężar przygniecionego władzą młodego człowieka w sposób przekonujący, choć nieco jednostajny. Jego Henryk V jest człowiekiem, który ma sumienie, zbudowany psychologicznie niczym bohater z powieści Dostojewskiego. To zdecydowanie nie władca w stylu hollywoodzkiego kina historycznego czarujący uśmiechem i ogładą. Pozornie Chalamet wydawał się nieodpowiedni do tej roli. Bardzo młody (ma 23 lata), o bardzo charakterystycznej niewinnej twarzy, znany był dotąd z takich filmów jak Lady Bird, Mój piękny syn i Tamte dni, tamte noce. Jego filmowe dojrzewanie stało się symboliczne – wszystko wskazuje na to, że dzięki roli Henryka V właśnie przestał być młodzieńcem, do którego wzdychają nastolatki. Tak jak wspomniałam, warta zauważenia jest rola Roberta Pattisona, wprowadzająca trochę komizmu do tego ciężkiego i ponurego filmu.
Na pochwałę zasługują przede wszystkim zdjęcia, bardzo plastyczne ujęcia i kadry. Ciemna kolorystyka wnętrz, niewiele jasnych plenerów, szarości i brązy przełamane czerwienią płaszczy. Świetnie zostały zrealizowane sceny bitewne, choć wcale nie jest ich tak dużo, jak sugerowały zwiastuny. Ma ten film swoje słabe strony, a jego najważniejszą wadą są nieznośne dłużyzny w pierwszej połowie. Nabiera dynamiki właściwie dopiero od chwili przejęcia przez młodego Hana władzy.
Przyznać jednak trzeba, że nie ma tu wielkiego widowiska ani akcji trzymającej w napięciu. Michôd nie mówi nam też nic nowego. Pozostaje tylko smutna i przygnębiająca konkluzja, że władza deprawuje i nikt nie jest w stanie się jej oprzeć.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki