Logo Przewdonik Katolicki

Zuzanna

Natalia Budzyńska
fot. Polona

Myślę o Ginczance od czerwca. Z przerwami. Fascynują mnie jej wiersze, jej uroda i jej okrutny los. Chyba trochę rozumiem, co czuje Jarosław Mikołajewski, który podąża za cieniem Ginczanki i to swoje przyglądanie się jej opisał w książce Cień w cień.

Za cieniem Zuzanny Ginczanki, którą właśnie czytam. Mój słownik w programie Page MacBooka nie zna słowa Ginczanka, podkreśla je na czerwono i za każdym razem muszę sprawdzać, czy nie popełniłam jakiegoś błędu w zapisie. Przyznaję, Ginczanki nie znałam do niedawna, tyle że nazwisko obijało mi się o uszy, że poetka, że chyba Żydówka, i to wszystko. Kojarzyłam jeszcze zdjęcie jej twarzy, ciemnej, bardzo przedwojennej, dużych oczu, włosów gładko uczesanych i ściągniętych do tyłu. Nie interesowała mnie wtedy jeszcze.

W czerwcu w Krakowie podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej rozbawieni chodziliśmy w kilka osób po Kazimierzu od jednego miejsca do drugiego. Tu spotkanie z pisarzem, tam piwo, ulicę dalej koncert. Wieczór jeszcze nie zapadł, słońce wciąż grzało, chodniki były gorące. Ktoś nas wprowadził do restauracji, a właściwie klubokawiarni Hevre, która mieści się w dawnym domu modlitwy przy ul. Meisselsa. Dziwne miejsce, na ścianach jeszcze dawne hebrajskie ślady. Po schodach kamienicy weszliśmy do sali, w której miał odbyć się spektakl. Okna zasłonięte, krzesła pozajmowane, biletów brak. Jakoś udało się dostać, na scenie rozpoznaję Kamilę Baar, na ścianach fragmenty słów, wierszy, fotografii Ginczanki. Spektakl Ginczanka. Żar-Ptak/Fire-Bird przeniósł mnie na chwilę w świat kobiety, poetki, zachłyśniętej życiem, ale potem i strachem. Kiedy wyszliśmy z Hevru, niebo było już czarne. Tak jakby poezja i los Zuzanny przeniosły nas w czasie. Potem poddaliśmy się rytmowi nocnego Kazimierza i pozornie o Ginczance zapomniałam.
A jednak nie do końca. Powracała krótkimi wersami.

Uwikłane po szyję w sukienki, prowadzimy kulturalne rozmowy
lub
Oprócz samej siebie nie znam innej dali
lub
Brukom ulic się dziwić przez okna, liczyć wrony, łykać dzisiejszość
Piękna Zuzanna, a właściwe Sara Gincburg, wychowywana w Równem w żydowskiej rosyjskojęzycznej rodzinie, wybrała polskie dziedzictwo. Polską szkołę (a do wyboru była rosyjska, żydowska i ukraińska), polską poezję, polską kulturę i los polskich Żydów. W czasie wojny ukrywała się, co najmniej dwa razy została zadenuncjowana przez sąsiadów. Ten drugi raz, w Krakowie, był skuteczny: aresztowana przez Gestapo, rozstrzelana w Płaszowie. Miała 27 lat. Ile miał sąsiad?
Wracam do lektury książki Mikołajewskiego, podążam jego tropami, żałuję, że w 2015 r., kiedy Muzeum Literatury pokazywało wystawę poświęconą Ginczance, nie byłam nią zainteresowana. Tyle w niej jesiennego piękna.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki