Rzecznik generalna Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) Eleanor Sharpston oświadczyła, że Polska, Czechy i Węgry złamały prawo unijne, odmawiając przyjęcia uchodźców zgodnie z decyzją relokacyjną z 2015 r. Co to dla nas oznacza?
– Czekamy na ostateczne orzeczenie TSUE, które najpewniej wyda już Komisja Europejska nowej kadencji. Decyzja o relokacji uchodźców wygasła jesienią 2017 r., więc potencjalna egzekucja wyroku byłaby dziś trudna. Oświadczenie rzeczniczki traktuję raczej w wymiarze symbolicznym, choć jest dość ważne. TSUE być może zechce zabezpieczyć się na przyszłość, gdyby któryś z krajów członkowskich znowu arbitralnie nie podporządkował się wspólnym decyzjom. Kara, nawet symboliczna, miałaby wymiar wychowawczy wobec niesfornych krajów członkowskich. I w tym sensie niewiele ma wspólnego z przywoływanymi w orzeczeniu wartościami, a jest to obliczone na grę polityczną.
Rząd obwinia o problemy poprzednią ekipę.
– Od 2015 r. niepokoi mnie upolitycznienie problemu uchodźców – po obu stronach. Brak jakiejkolwiek współpracy w tamtym czasie w rozwiązaniu kryzysu i konstruktywnej propozycji ze strony Polski dla UE również traktuję jako grę polityczną. Kiedy Morze Śródziemne jesienią 2015 r. stawało się cmentarzem, nad Wisłą liczyły się słupki wyborcze.
Monitoringi pokazują, że uchodźcy wciąż szukają nowych dróg dostania się do Europy. Wyobraźmy sobie, że jako kraj graniczny strefy Schengen pierwsi bierzemy na siebie ciężar napływu uchodźców. To, że teraz szlak prowadzi przez kraje południowej Europy, nie oznacza, że nasza granica wschodnia nie stanie się kiedyś miejscem napięć. A jeśli sami będziemy potrzebować unijnej solidarności? Geografia nie wybiera. O bycie członkiem NATO zabiegaliśmy, bo dobrze o tym wiemy.
Rzecznik przywołała trzy wartości: praworządność, lojalność i solidarność. Nie potrafimy być solidarni?
– UE nie poradziła sobie z nagłym pojawieniem się ponad miliona zdesperowanych uchodźców. W Polsce od razu pojawiła się koncepcja „pomocy na miejscu”. Ale doraźna pomoc humanitarna, a potem rozwojowa, de facto opiera się tylko na pomocy na miejscu! Polska tę pomoc realizuje. Od 2012 r. regularnie pomagamy na Bliskim Wschodzie. Wyzwaniem ciągle pozostaje wysokość tej kwoty. Wydatki na Official Development Assistance (ODA), czyli na oficjalną pomoc rozwojową, do jakiej Polska się zobowiązała, wynoszą 0,14 proc. polskiego PKB. Z tym wynikiem jesteśmy na trzecim miejscu od końca wśród 30 członków Komitetu Pomocy Rozwojowej. Do 2030 r. suma ta ma wzrosnąć do 0,33 proc. PKB.
Więc nie jest z nami tak źle.
– Moje wieloletnie doświadczenie pokazuje, że potrafimy być bardzo szczodrzy. Według badań TNS Polska dla MSZ zrealizowanych w 2015 r. 65 proc. Polaków popiera udzielanie przez Polskę pomocy krajom słabiej rozwiniętym. 46 proc. z nas uważa, że powinno to wynikać z chęci rewanżu za pomoc okazaną Polsce w przeszłości. Dla 44 proc. to obowiązek moralny.
Brakuje mi natomiast konstruktywnej debaty o lęku przed uchodźcami. Ludzie mają prawo się bać – i ten lęk wyrażać. Stosunek do uchodźców określa nas dziś nie ewangelicznie, lecz politycznie. W oswajaniu strachu widzę wielkie zadanie dla Kościoła.
Marta Titaniec
Od 10 lat pracuje w obszarze pomocy humanitarnej (kilka dni temu wróciła z Iraku). Prezes Fundacji Most Solidarności, członek Zarządu Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie