Bojowcy PPS, ideowcy, powodowani moralnym sprzeciwem wobec rzeczywistości carskiej dominacji, walczący z zaborcą, ale również z konformizmem polskiego społeczeństwa, rzucają się z motyką na słońce, wyzywają na ubitą ziemię mocarstwo, którego potęga przerasta wszelkie ich możliwości. Czynią tak nie dlatego, że wierzą w bliskie zwycięstwo – któż mógłby się go spodziewać? – ale dla świadectwa, że jesteśmy, że się nie poddajemy.
„Walczę i umrę jedynie dlatego, że w wychodku, jakim jest nasze życie, żyć nie mogę, to ubliża – słyszysz! – ubliża mi jako człowiekowi z godnością nie niewolniczą. Niech inni się bawią w hodowanie kwiatów czy socjalizmu, czy polskości, czy czego innego w wychodkowej (nawet nie klozetowej) atmosferze – ja nie mogę! – pisał Józef Piłsudski w liście do Feliksa Perla w 1908 r. – To nie sentymentalizm, nie mazgajstwo, nie maszynka ewolucji społecznej, czy tam co, to zwyczajne człowieczeństwo. Chcę zwyciężyć, a bez walki, i to walki na ostre, jestem nie zapaśnikiem nawet, ale wprost bydlęciem, okładanym kijem czy nahajką. Rozumiesz chyba mnie. Nie rozpacz, nie poświęcenie mną kieruje, a chęć zwyciężenia i przygotowania zwycięstwa”.
W tych słowach odnajduję źródła postawy Kornela Morawieckiego i jego towarzyszy w beznadziejnym zdawałoby się czasie roku 1982, gdy zdławiony został „karnawał Solidarności” i zapadła noc stanu wojennego.
„Wolności się nie wyprosi”
Kornel Morawiecki, fizyk, pracownik Politechniki Wrocławskiej, od dawna nie potrafił dostosować się do wymogów systemu. Działalność opozycyjną rozpoczął w 1968 r., uczestnicząc w studenckich strajkach we Wrocławiu. W sierpniu 1968 r. protestował przeciwko interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. W czerwcu 1979 r. podjął działalność w Klubie Samorządności Społecznej współpracującym z KSS KOR, wkrótce rozpoczął wydawanie nielegalnego ,,Biuletynu Dolnośląskiego”. Po strajkach w sierpniu 1980 r. aktywnie włączył się w tworzenie NSZZ „Solidarność” na Dolnym Śląsku. W 1981 r. Morawiecki był delegatem na I zjazd Związku, już wtedy był postrzegany jako radykał: wzywał do opracowania sposobu działania na wypadek interwencji sowieckiej. Opublikował też w ,,Biuletynie Dolnośląskim” Apel do żołnierzy sowieckich stacjonujących w Polsce. Już wtedy kształtowało się w nim maksymalistyczne dążenie do obalenia reżimu komunistycznego i sceptycyzm wobec preferowanego przez przywódców „Solidarności”, m.in. Lecha Wałęsę i Władysława Frasyniuka, dążenia do zawarcia porozumienia z władzą.
„Karnawał Solidarności”, fantastyczne 16 miesięcy, od sierpnia 1980 r. do grudnia 1981 r., gdy wszystko zdawało się możliwe, gdy rodziły się podstawy społeczeństwa obywatelskiego, były dla takich osób „gwiezdnym czasem” rozmów, sporów i kontrowersji, szkołą demokratycznej debaty. Już wtedy zarysował się, wśród ludzi zaangażowanych w ruch „Solidarności”, konflikt dotyczący celów i sposobów działania wobec komunistycznej władzy. Zaostrzył się on po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy ujawniły się dwie koncepcje działania. Autorem pierwszej był Władysław Frasyniuk, charyzmatyczny przywódca dolnośląskiej „Solidarności”, za drugą optował Kornel Morawiecki. Oddajmy głos temu ostatniemu. „Poróżniła nas strategia działania. Uważałem, że demonstracje społeczne są czymś bardziej anonimowym, a zarazem mobilizującym społeczeństwo. Frasyniuk twierdził, że nie należy ich organizować. […] My wiedzieliśmy, że wolności się nie wyprosi, nie wynegocjuje, nie wymodli. Że trzeba ją wywalczyć” – twierdził Kornel Morawiecki.
Frasyniuk i Morawiecki symbolizują dwie postawy, dwie filozofie działania, a nawet dwa etosy. Miały one przetrwać dekadę lat 80. i sięgnąć w głąb dziejów III RP. Zrozumienie, czym były, to klucz do zrozumienia, kim był Kornel Morawiecki.
Frasyniuk, który wyrósł w środowisku robotniczym, klasyczny działacz związkowy, uważał demonstracje uliczne i inne akty społecznego oporu za instrument, który należy stosować z umiarem po to, aby skłonić władze PRL-u do zawarcia porozumienia z „Solidarnością”. Takie rozumowanie bazowało na politycznym realizmie, w ramach którego należy dążyć do osiągnięcia tego, co możliwe, a nie podejmować działania z góry skazane na niepowodzenie.
Morawiecki i coraz liczniejszy krąg osób wokół niego skupionych kierowali się innym sposobem myślenia. „Już na tym świecie zachować swe życie można tylko wówczas, jeśli gotowym jest się stracić je w obronie sprawiedliwości i solidarności” – pisał w artykule Jeśli chcemy żyć w połowie 1982 r. Opór wobec władzy PRL wyrastał zatem dla Morawieckiego z moralności, nie z polityki. „Sowiecki totalitaryzm zawsze postrzegałem jako jednoznaczne zło. Podjęcie z nim walki było czymś oczywistym, moralnym nakazem” – wspominał później. Taki sposób myślenia „skazywał” go na radykalizm, nie można przecież iść na kompromis ze złem, trzeba mu się przeciwstawiać, także bez szansy na sukces, po prostu dla dania świadectwa.
Podziemna armia
W maju 1982 r. sprzeczności, które narosły pomiędzy zwolennikami obu opcji doprowadziły do zerwania. Szczególnie źle środowisko Morawieckiego odebrało „Tezy w sprawie ugody społecznej” ogłoszone przez Radę Społeczną przy Prymasie Polski. Zawarte w tym dokumencie wezwanie do realistycznego umiaru zdawało się im krokiem ku zdradzie. Dlatego Morawiecki postanowił powołać odrębną organizację. Taka była geneza „Solidarności Walczącej”, jednej z największych legend lat 80. Brak tu miejsca na szerszy opis działań „SW”, a jest to opowieść pasjonująca, pełna przygód wziętych jakby ze stron awanturniczych powieści. Opisuje je ciekawie i wyczerpująco znany dziennikarz Igor Janke w książce Twierdza. Solidarność Walcząca – podziemna armia. „SW” była prężną, głęboko zakonspirowaną strukturą, nawiązującą wprost do tradycji AK i WiN.
Nie wykluczano walki zbrojnej, ale poza kilkoma odosobnionymi przypadkami nie stosowano przemocy. Największy zasięg miała działalność wydawnicza. „SW” wydawała 20 czasopism i dysponowała dwoma wydawnictwami. Członkowie organizacji, wśród których było wielu pracowników Politechniki Wrocławskiej, wykorzystywali swe umiejętności do zorganizowania Radia Solidarność, które nadawało na częstotliwościach oficjalnych stacji radiowych. Zbudowano również system kontrwywiadu oparty na nasłuchu łączności radiowej SB i złamaniu stosowanego w niej szyfru „fosa”. „Gdyby pokusić się o ocenę generalną, to na podstawie zachowanych dokumentów można stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że SB miała znacznie mniej wiedzy na temat działania «SW» niż «Solidarność Walcząca» wiedziała o metodach pracy SB” – ocenił Paweł Serwadczak, autor tekstów o kontrwywiadzie „SW”.
Organizacja o takiej skali działania, skuteczna i spójna, była oczywiście przedmiotem szczególnych działań SB. Poprzez rozmaite prowokacje starano się przekonać społeczeństwo, że „SW” jest formacją terrorystyczną, i uruchomiono ogromne siły w celu zinfiltrowania jej struktur. Efekty były mierne. Dopiero w 1987 r. udało się zatrzymać Morawieckiego i to, jak sam mówił, wyłącznie w wyniku jego własnej nieostrożności. To był już czas schyłku komunistycznego reżimu, władze nie chciały procesu, postarano się więc, aby pozbyć się z kraju przywódcy „SW”. Oczywiście sam nigdy by nie wyjechał, zmontowano zatem prowokację. Przedstawiając nieprawdziwe wyniki badań, przekonano go, że przebywający z nim w więzieniu działacz „SW” Andrzej Kołodziej ma nowotwór, do leczenia którego potrzebny jest wyjazd za granicę.
Pod koniec sierpnia 1988 r., posługując się pożyczonym paszportem, Morawiecki nielegalnie powrócił do Polski, gdzie zaczynał się właśnie proces przyspieszonych zmian, które miały w ciągu roku zakończyć się upadkiem reżimu. Zasady etyczne i filozofia działania Morawieckiego skłaniały go do odrzucenia drogi kompromisu, sprzeciwu wobec kontraktu zawartego przy Okrągłym Stole i tej postawy nigdy już nie porzucił. Nowa Polska była dla niego splamiona grzechem pierworodnym postkomunizmu, nie potrafił odnaleźć w jej rzeczywistości. Próbował startu w wyborach prezydenckich, tworzył ugrupowania polityczne, które nie zyskiwały popularności, i dopiero w ostatnich latach – także za sprawą kariery syna – mógł poczuć satysfakcję.
Rozczarowany wolną Polską
Dlaczego nazwałem Kornela Morawieckiego postacią tragiczną? Przecież obiektywnie patrząc, przede wszystkim u schyłku życia, zrealizował to, czego pragnął. Cóż, jego los jest losem wielu ideowych rewolucjonistów – radykałów, którym udało się przeżyć czas walki i zobaczyć efekty swoich działań. Niektórzy potrafią wejść w nową rzeczywistość, ustawić się, zawrzeć kompromis z własną ideowością i iść drogą kariery, wykorzystując swe niegdysiejsze dokonania. Oni, jakże często, wyzbywając się dawnych ideałów, zaczynają wykazywać się w życiu politycznym postawą wielce cyniczną. Inni, tacy jak Morawiecki, odnaleźć się nie umieją, wiecznie ich coś uwiera, trudno im zrozumieć, dlaczego „Rzeczpospolita solidarna”, o którą walczyli, przybrała kształt tak skrzeczący. To niebezpieczny syndrom, może bowiem skłaniać do odrzucenia demokratycznego i pluralistycznego porządku, skoro nie umożliwia osiągnięcia tego, co uważają za słuszne i sprawiedliwe.
Takie rozczarowanie powiodło niegdyś wielu do poparcia zamachu majowego Józefa Piłsudskiego. Kornela Morawieckiego zaś, wtedy marszałka seniora sejmu ostatniej kadencji, skłoniło do wypowiedzenia następujących słów: „Prawo jest ważną rzeczą, ale prawo to nie świętość. Nad prawem jest dobro Narodu! Jeśli prawo to dobro zaburza, to nie wolno nam uważać to za coś, czego nie możemy naruszyć i zmienić. To mówię – prawo ma służyć nam! Prawo, które nie służy narodowi to jest bezprawie!”.
W ten właśnie sposób wyraża się głęboki tragizm ludzi głęboko ideowych, wierzących w słuszność swych ideałów, których nijak się nie daje wcielić w życie. Szlachetna walka z dyktaturą w imię zasad demokratycznych wtedy, gdy ta demokracja ukazuje swe realne, nie zawsze szlachetne oblicze, przeobraża się u nich w rosnące rozczarowanie i skłonność do ominięcia procedur utrudniających realizację tego, co uważają za jedynie słuszne i dobre. Mniej ważne jest wówczas prawo, a głosowanie koleżanki partyjnej w sejmie „na dwie ręce” można usprawiedliwić słowami: „Uważam, że to w porządku w sensie moralnym”. Istotny jest bowiem własny osąd etyczny, nie procedury.
Pozostaje zatem po Kornelu Morawieckim uczucie pewnej ambiwalencji: człowiek szlachetny, ofiarny, bezkompromisowy, niezwykle zasłużony dla wolnej Polski, ale jednocześnie rozdarty, mówiący słowa i popierający inicjatywy będące zaprzeczeniem demokratycznych ideałów, dla których tak wiele niegdyś poświęcił.
"Sowiecki totalitaryzm zawsze postrzegałem jako jednoznaczne zło. Podjęcie z nim walki było czymś oczywistym, moralnym nakazem". Kornel Morawiecki