„Nie będziesz wzywał imienia Pana Boga twego nadaremno” to przykazanie bagatelizowane, choć występuje w dekalogu jako drugie w kolejności. Sprowadzamy je do zakazu używania zwrotów typu: „O Boże!” czy „Jezu Chryste!”. W tradycji żydowskiej miało głębszy sens. Dotyczyło bluźnierstwa. Imię Boga JAHWE (YHWH) jest święte.
– My, chrześcijanie, przykazanie interpretujemy w perspektywie ewangelicznej, która jest inna niż praktykującego Żyda. Objawienie Boga dokonało się ostatecznie w Jezusie Chrystusie i dla nas przybiera Jego rysy, a Jezus jest bliski i pełen miłosierdzia. Obok Boga oddalonego, Innego, wobec którego stajemy z szacunkiem, bardzo mocno przeżywamy obecność Boga bliskiego. Jezus uczy nas mówić do Boga bardzo pieszczotliwie: Abba, Tatusiu. Trzeba te dwie rzeczywistości dobrze zrozumieć.
Natomiast pozostaje jasność niewzywania Boga do czczych rzeczy, jak mówimy w staropolszczyźnie. Nie można Go rozmieniać na drobne, używać jak stempelka, czy może gumki do mazania, gdy coś się „pokleksi”. Albo gdy pojawia się potrzeba potwierdzenia mojego słowa lub sprzeciwienia słowom innej osoby. Szacunek wobec Boga, który jest Stwórcą – jest wielki, transcendentny, totalnie przekraczający to wszystko, co mogę próbować kategoryzować – jest ważny. Być może jednak na pierwszym planie u chrześcijanina jest przeżycie Boga bliskiego, a On łatwo może zostać zamieniony w Boga-kumpla. Może być wtedy traktowany jako swoiste narzędzie w naszych rękach.
Staje się przez to Bogiem mniej świętym?
– Może nie tyle mniej świętym, co bardziej mechanicznym. Dzisiejsza kultura nam podpowiada, że człowiek manipuluje, tworzy, za pomocą jakiegoś urządzenia umie coś zbudować. W tradycji chrześcijańskiej to by się kojarzyło z pierwszym przykazaniem „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. Człowiek ma tendencję, żeby Boga raczej używać, niż wobec Niego stawać i prosić o to, żeby Bóg jego używał jako narzędzia do budowania królestwa Bożego na ziemi.
To na pewno kwestia dzisiejszej kultury? Benedykt XVI w Jezusie z Nazaretu napisał, że imienia Bożego można nadużywać, plamiąc w ten sposób samego Boga. Można je też przywłaszczyć dla swoich celów. Pyta: Jak się obchodzę ze świętym imieniem Bożym? Czy troszczę się o to, żeby to święte przebywanie Boga z nami nie strąciło Go w błoto, lecz by podźwignęło nas ku czystości i świętości? Skoro zakaz jest w dekalogu, to musiał to być problem co najmniej od czasów Mojżesza. Chyba od zawsze.
– Przy całym szacunku dla wielkiego papieża, można mówić o manipulacji imieniem, jeśli ktoś ma świadomość, kim jest Bóg… Może nie do końca usystematyzowane, ale w jakiś sposób towarzyszące mi, namiastkowe przeżycie, że On jest kimś wielkim. Przerasta mnie. Myślę, że problemem współczesności jest to, że imię Boga jest używane na takiej zasadzie, jak jakiekolwiek inne imię. On staje się jednym z obiektów świata, a nie Kimś, kto jest spoza niego. Czyli dziś nie ma już procesu ściągania Boga do naszego poziomu, o którym pisze papież emeryt, ale korzystanie z Niego jak z mopa, którym można wytrzeć każdą plamę na podłodze.
Czy nie jest tak, że my jako chrześcijanie jesteśmy bardziej „narażeni” na przedmiotowe traktowanie Bożego imienia? Jeżeli robi to ateista, to on nie tylko nie ma relacji z Bogiem, ale nie wierzy. My natomiast modlimy się „Ojcze nasz” i myślimy, że „nasz” Ojciec-Bóg musi popierać nasze cele i zachowania, choć nie zawsze są zgodne z Ewangelią…
– W chrześcijaństwie zawsze będzie napięcie między Bogiem bliskim, objawionym w Jezusie Chrystusie, który dostrzeże biedaka i mu pomoże, pozwoli się dotknąć itd., a Bogiem, który przekracza wszystko, co jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Czasem chcemy z Niego zrobić przytulankę, dzięki której możemy bez wyrzutów sumienia zasnąć w nocy lub móc na nią pokrzyczeć jak na maskotkę, która nam personalizuje kogoś drogiego… Brakuje nam zrozumienia tego, że Chrystus jest człowiekiem w naszej codzienności, ale też Bogiem. Tracimy tę Jego odmienność. Brakuje nam wejścia w doświadczenie przemienienia na górze Tabor, jakie było udziałem Piotra, Jakuba i Jana. A także – Golgoty. Myślimy często wyłącznie doświadczeniem Betanii, gdzie Chrystus z nami je, rozmawia, zajmuje się naszymi biedami.
Mnie ogromnie cieszy obecność Boga w zwykłej codzienności, tak istotna dla duchowości świeckich. Docenił ją dopiero Sobór Watykański II. Pod jednym warunkiem – że świadectwo kochającego Boga niesiemy innym. Tymczasem niedawno grupy kibiców w Białymstoku poniżały i biły ludzi w Jego imię. Kiedy grzeszymy przy wzywaniu imienia Boga w stosunku do bliźnich?
– W relacji ja–Bóg muszę odkryć, że On jest Bogiem moim i drugiego człowieka. Jeśli zginie mi ta perspektywa i to będzie tylko mój Bóg…
Nasz Bóg plemienny…
– To może oznaczać, że moim zadaniem jest kochać tylko kogoś „naszego”. A „nie-naszego” traktować inaczej. Siłą rzeczy jest tu jednak stanięcie pod krzyżem i przeżycie wraz z apostołami prawdy Zmartwychwstania. Przypomina mi się droga do Emaus. To zupełnie nowe podejście, bo Bóg nie ma być tylko Bogiem, który pozwala mi się nie bać. To ma być Bóg, którego radość spotkania, żywego i zmartwychwstałego, prowadzi mnie do tego, że tą radością i szczęściem chcę podzielić się z kimś innym.
Bardzo lubię dokument Pawła VI Evangelii nuntiandi, w którym pisze o nosicielach Ewangelii. Wspomina o pierwszej fazie ewangelizacji, tej najprostszej, która jest wskazywaniem na Boga poprzez konkretne czyny i postawy. Czynię coś, a czegoś nie robię, ze względu na Niego. Staram się być otwarty na drugiego człowieka. I nie uczestniczę w jakichś formach agresji, odcinam się od wyrażania nienawiści itd. To może budzić zdziwienie. I teraz jest drugi moment, o jakim pisze Paweł VI. Moja postawa rodzi pytanie: Dlaczego tego nie robisz? Bo wierzę w Jezusa Chrystusa. Przyjąłem Go jako Pana i Zbawiciela.
Ks. Michał Olszewski w swojej książce Męski dekalog pisze, że nie rozumiemy drugiego przykazania. Krytykuje używanie imienia Boga do „nawracania na siłę”, „agresji ewangelizacyjnej”. Cytat: „Bywają też sytuacje, kiedy potrafimy skasować kogoś i powołać się jeszcze przy tym na Pana Boga”. Czy my Polacy katolicy nie bronimy Boga, łamiąc przy tym Jego dekalog?
– Boję się stempelków typu Polacy katolicy. Nie bardzo wiem kogo w ten sposób opisujemy. Równie dobrze mogę przywołać przykład św. Maksymiliana Marii Kolbego, który dał nam przykład ewangelizacji do końca poprzez wybór oddania życia za kogoś. Tę myśl rozwijał w materiałach formacyjnych Ruchu Światło-Życie ks. Franciszek Blachnicki. Lubił mówić o konieczności posiadania siebie w dawaniu siebie. Bycie „dla kogoś” cechowało Karola Wojtyłę, św. Jana Pawła II. Tak rozumiejąc Ewangelię, narażamy się na to, że będziemy „zbierać razy”. Obdarowując, wiem, że może spotkać mnie odrzucenie. Ale to ryzyko jest wpisane w chrześcijaństwo. Ktoś, kto idzie za Jezusem, nie robi tego po to, żeby znaleźć tu i teraz, obok siebie, pałac z obsługą; żeby tam była oddzielna kaplica, zamknięta w luksusie wyznawania Chrystusa jako Pana i Zbawiciela. Przyjmując Go, godzę się na to, że tam, gdzie jestem, mam na Niego wskazywać. Proszę Go przy tym o pomoc, abym mógł być Jego znakiem w świecie dla innych.
W jednej z homilii z 2015 r. abp Stanisław Gądecki mówił: „Powoływanie się na Boga i rzeczy święte ze strony ludzi Kościoła jest niebezpieczne, gdy duchowny, osoba konsekrowana, wierny świecki czyni to nieszczerze, zaniedbując życie zgodne z tym, co głosi. Byłoby też dobrze, gdyby politycy oszczędniej odwoływali się do Boga i chrześcijaństwa, a w zamian za to żyli i działali po chrześcijańsku”. Opowiadamy słowami o Bogu, który jest Miłością, jednak nasze czyny temu przeczą. W Jego imię potrafiliśmy kiedyś zabijać.
– Dla mnie wciąż jest problemem podmiot zbiorowy „my”.
Nie ma „my katolicy”?
– Cały czas uczymy się odczytywać Ewangelię. Wiele osób denerwowało się, gdy Jan Paweł II decydował się przepraszać za różne grzechy historyczne czy społeczne Kościoła. Przepraszał także kobiety – ukłon dla Pani – za to, że w historii Kościół nie zawsze dostrzegał jasność przesłania ewangelicznego… Czy też – nie zawsze był wystarczająco zdecydowany i mężny, by domagać się realizacji tego przesłania w życiu codziennym. Myślę, że to samo powinno się dokonywać w moim życiu. Rodzi się cały problem tego, co w tradycji katolickiej nazywam rachunkiem sumienia, czyli stanięcia z otwartym sercem przed Bogiem i pytania: Czy to, co się zdarzyło w ostatnim okresie mojego życia, jest zgodne z Twoimi przykazaniami i Ewangelią? Chrześcijanin, nawet jeśli nie zawsze był świadkiem Chrystusa, zawsze ma okazję zmienić życie, nawrócić się, zadośćuczynić, bo to też jest bardzo istotne. Przed nikim ta droga nie jest zamknięta. Trzeba badać swoje sumienie i wciąż pytać: Kto jest moim bliźnim?
Jakie pytania dotyczące drugiego przykazania mogą być pomocne w zrobieniu rachunku sumienia?
– Kiedy i jak wzywam Boga? Czy zawsze z modlitewnym szacunkiem? Czy nie „pieczętuję” imieniem Boga bzdur, żartów, kłamstw lub obelg?
Mistrzowie życia duchowego mówili, że rachunek sumienia jest to pierwsza praktyka życia duchowego, którą człowiek odrzuca, ponieważ on pokazuje prawdę. A prawda jest bardzo trudna do uniesienia i zaakceptowania. Patrzenie na własne czyny i ich motywacje to początek spokojnej pracy nad sobą – i relacją z Bogiem i z ludźmi. Rachunek to nie jest egzamin z danych punktów na liście, tylko obejrzenie kawałka historii swojego życia i sprawdzenie, czy w ostatnim jego kawałku gdzieś postępowałem zgodnie z Ewangelią, a gdzie nie. Jakie złe, a jakie dobre czyny się powtarzały. Za dobre warto Bogu dziękować, za złe – przeprosić. A potem się zastanowić, jakie remedium przyjąć. To jest praca, albo raczej współ-praca z Duchem Świętym we mnie działającym. Każdy powinien pogadać ze swoim spowiednikiem lub kierownikiem duchowym, jak to zrobić na danym etapie własnego życia. Poza tym są przygotowane świetne rachunki sumienia, choćby seria przygotowana przez ks. prof. Janusza Nagórnego, wybitnego polskiego moralistę.
Rozmawiamy o szerszym problemie, więc na koniec zapytam o konkret. Katolik/katoliczka o imieniu Staś/Jadzia mówi do Maćka: „Ty zboczeńcu, takich jak ty Bóg wtrąca do piekła”. Czy powinien się spowiadać nie tylko z agresji, ale z łamania właśnie drugiego przykazania?
– To oczywiste, że takie oceny są nie do przyjęcia. Pamiętajmy jednak, że na odpowiedzialność osoby może wpływać szereg czynników – m.in. stan emocjonalny – które trzeba wziąć pod uwagę przy ocenie moralnej.
Przytoczyłam tu i tak w miarę łagodną wersję obraźliwego epitetu. Wyrzuty sumienia mamy raczej w przypadku bicia niż złego używania słów. Tu wątpliwości budzi zestawienie: ty „zboczeńcu” i (mój) „Bóg” w jednym zdaniu…
– Uświadommy sobie, że Bóg nas bardzo kocha. I daje nam – także tobie – za zadanie, kochać innych ludzi, chcieć dla nich dobra. Bóg kocha także Maćka czy Aśkę, którzy są tak bardzo inni ode mnie i chce, żeby oni byli otwarci na mnie. Ale to, co ja mogę zrobić, to samemu starać się maksymalnie. A nie jedynie wymagać od nich, żeby to oni mnie obdarzali dobrem. Jeśli ja się bardzo postaram, być może wywoła to w Maćku, Aśce czy kimkolwiek innym dobrą odpowiedź na miłość Boga?
O. Piotr Jordan Śliwiński OFMCap
Kierownik duchowy i rekolekcjonista. Jest założycielem Szkoły dla Spowiedników. Doktor filozofii, wykłada na Uniwersytecie Jagiellońskim