Logo Przewdonik Katolicki

Utopia idei narodu katolickiego

ks. Mirosław Tykfer
FOT. MASSIMILIANO MIGLIORATO/CPP/POLARIS/EAST NEWS

W zrozumieniu papieża Franciszka z pomocą przychodzi Massimo Borghesi w książce Jorge Mario Bergoglio. Biografia intelektualna. Tym razem proponuję zatrzymać się na rozdziale poświęconym relacji państwo–Kościół.

Będąc odpowiedzialnym za jezuickie kolegium w San Miguel w prowincji Buenos Aires, o. Bergoglio przeprowadził reformę kleryckiej formacji. Jest ona o tyle ciekawa, że pokazuje stosunek przyszłego papieża do prądów myślowych, jakie dominowały w tamtejszym Kościele. Według zamysłu Franciszka klerycy mieli studiować oddzielenie filozofię i teologię. Celem tej reformy była próba wyraźnego odróżnienia tego, co płynie z objawienia Bożego, od tego, co jest tylko dorobkiem intelektualnym człowieka. Ojciec Bergoglio chciał bowiem, aby klerycy zachowali zdrowy krytycyzm wobec tzw. teologii wyzwolenia, która w tamtym czasie królowała w myśleniu wielu katolików w Ameryce Łacińskiej. Była to teologia, która uległa urokowi marksizmu i głosiła wyzwolenie ubogich od represyjnej władzy za pomocą przemocy. Gustavo Gutierez, czołowy teolog tego nurtu, wyraźnie pomieszał więc filozofię marksistowską z teologią. Skutkiem takiego rozumienia związku religii z polityką była ideologizacja i upolitycznienie katolicyzmu.
Państwo Boże
We właściwym zrozumieniu roli Kościoła w państwie o. Bergoglio posiłkował się starożytnym dziełem Państwo Boże autorstwa św. Augustyna. Dzięki analizie tej książki przekonał się, że chrześcijaństwo nie pozwala na utożsamienie królestwa Bożego, czyli tytułowego „Państwa Bożego”, z jakimkolwiek ziemskim państwem. Boże królestwo jest zawsze większe, zawsze niespełnione do końca w tym świecie. Żadne środowisko polityczne nie może więc w imię katolicyzmu proponować idei państwa katolickiego, w którym miałby się spełnić ideał królestwa Bożego. Ideał spełni się dopiero w niebie. „Państwo Boże” Augustyna kontrastuje z dążeniami starożytnych imperiów, które zawsze chciały wykorzystać religię do budowania jedności mentalnej swoich obywateli. W praktyce używały religii dla celów politycznych.
Lektura Augustyna i lokalne doświadczenie polityczne uświadomiło o. Bergoglio, że taka pokusa budzi się nieustannie. Trzeba nauczyć się wyczuwać jej ponętną „skuteczność”, którą obiecuje władza traktująca religię jako jej nieodłączny element. Taka władza, zamiast tworzenia przestrzeni dla ludzi wierzących, zakłada, że wszyscy obywatele powinni być ludźmi wierzącymi. W ten sposób w miejsce wiary w królestwo Boże ustanawia „wiarę” w królestwo zbudowane przez człowieka z wykorzystaniem religii.
Już, a jeszcze nie…
W tym myśleniu o. Bergoglio był bliski myśli kard. J. Ratzingera, który komentując pisma św. Augustyna, napisał, że jego ideą nie było organizowanie całego świata na sposób chrześcijański. Że ludzie wierzący mają ten świat kształtować na lepszy. Nigdy jednak ich chrześcijański sposób myślenia nie może w pełni się tutaj urzeczywistnić. Kto zakłada, że jakieś państwo w pełni urzeczywistni ideały chrześcijańskie i że dlatego jego obywatele muszą być ludźmi wierzącymi, tworzy niebezpieczną utopię, która nie ma nic wspólnego z katolicyzmem. Zdaniem o. Bergoglia efektem budowania utopii jest nie tylko brak realizacji zamierzonej idei, ale też frustracja i w końcu niewiara, że ten świat warto zmieniać. Że jeśli nie wszystko, to nie zrobi się już nic. Zgodnie z nauczaniem św. Augustyna możliwe jest inne rozwiązanie tego problemu. Chrześcijanie wierzą bowiem, że dążenie do poprawy relacji społecznych jest możliwe na zasadzie „już, a jeszcze nie”: już coś osiągnęliśmy, ale jeszcze nie w pełni. Ten proces jest ważny właśnie jako droga rozwoju. Bo nawet jeśli nie uda się w pełni osiągnąć celów, po drodze zmieniają się ludzie, którzy zwyczajnie stają się lepsi, szukając dobra innych i dobra wspólnego.
Właśnie dlatego o. Bergoglio był bardzo ostrożny wobec zakusów władzy państwowej do ścisłego jej utożsamienia z dążeniami Kościoła. Kiedy więc w Argentynie dwukrotnie po II wojnie światowej rządził prezydent Juan Domingo Peron, także jego pokusy musiał zauważyć i wobec nich się zdystansować. A pokusa była silna, bo zasługą Perona było opanowanie dominacji idei liberalnych, które w tamtym czasie stawały przeciwko Kościołowi. Peron utożsamiał nauczanie społeczne Kościoła ze swoim programem politycznym. Wielu ludzi Kościoła w tamtym czasie było z jego działań zadowolonych, bo na przykład nauka religii była możliwa w szkołach. Niebezpiecznym efektem jego rządów było pomieszanie religii z nacjonalizmem.
Kościół podzielony
Początkowo także o. Bergoglio w Peronie widział obrońcę praw ludu w opozycji do liberalnych i dbających tylko o siebie elit. Z czasem zauważył jednak, że jego władza dąży do całkowitego podporzadkowania sobie Kościoła z pretendowaniem do akceptacji nominacji biskupich włącznie. Dążył też do ograniczenia wolności mediów. Po wygnaniu prezydenta Perona wielu biskupów poparło juntę wojskową i sprzymierzyło się z nową władzą. Wielu hierarchów podnosiło na nowo ideę odnowy narodu katolickiego, co de facto miało prowadzić do jeszcze większej zależności władz państwowych i Kościoła. W nowej władzy widząc zresztą ratunek i dla państwa, i dla Kościoła. W reakcji na tę postawę znacznej części kleru proponowano zerwanie z przeszłością i powstanie „nowego” Kościoła. Jego cechą charakterystyczną miało być zerwanie z prostym ludem, aby władzę przejęły oświecone elity. Taką tezę lansowali tzw. moderniści. Skutkiem tego od lat 50. do 70. kraj opanowany był przez głębokie podziały polityczne, który z kolei podzieliły też głęboko ludzi Kościoła.
Polityczna niezależność
W tym dwubiegunowym napięciu o. Bergoglio nie stawał ani po stronie modernistów, ani po stronie błędnie obranej przez Kościół oficjalny drogi. Szukał natomiast rozwiązania zgodnego z duchem i myśleniem św. Augustyna. W pamięci przyszłego papieża utkwiło szczególnie brutalne wydarzenie z 11 czerwca 1955 r., gdy na Plaza de Mayo w Buenos Aires zginęły setki ludzi. Na samolocie marynarki wojennej, która zrzuciła bomby, widniał przerażający napis: Cristo vonce (Chrystus zwycięża). Upolitycznienie religii sięgnęło zenitu. Ojciec Bergoglio nigdy tego nie zaakceptował. Rozumiał, że w społeczeństwie podzielonym politycznie, w którym Kościół stawałby po jednej ze stron, sam staje się zakładnikiem polityki. Może stawać po stronie godności człowieka, ale nie może popierać jednego systemu lub partii politycznej. Nie może zdradzić Ewangelii zredukowaniem jej do przystawki ideologicznej jakiegoś środowiska politycznego. A tak się niestety stało w Argentynie, gdy episkopat nie był w stanie zachować swojej politycznej niezależności.
---
Ojciec Jorge Mario Bergoglio nigdy nie uległ tej pokusie. Szczególnie wtedy, gdy wszystko wydawało się sprzyjać Kościołowi. W rzeczywistości było w jakiejś mierze sprzeniewierzaniem się Ewangelii, której nie da się zredukować do linii politycznej jednego środowiska partyjnego. Bergoglio oparł się ponętnym zakusom władzy, która zaczęła wpierać Kościół, ale też go politycznie wykorzystywać. Nie chciał reformy Kościoła, która polegałaby na sprzyjaniu jakimś elitom politycznym. Oponował wobec koncepcji „katolickiego narodu”, który miał być w posiadaniu władz politycznej.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki