Niejako przy okazji wszyscy zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie przekroczyliśmy już dopuszczalnej dawki agresji w naszym życiu społecznym. Do czego doprowadzą nas te dyskusje, czas pokaże, choć biorąc pod uwagę naszą przeszłość, trudno być, niestety, optymistą.
Tydzień temu pisałem w tym miejscu o słowach, jakie do swoich wiernych skierował arcybiskup katowicki Wiktor Skworc, bardzo ostro krytykując tych wszystkich polityków, którzy w kampanii wyborczej grają nie fair, atakując osobiście swoich konkurentów, a nawet ich rodziny. W tym numerze „Przewodnika” niejako ciąg dalszy tego tematu, bo zastanawiamy się, jaką formę powinny przyjąć relacje Kościoła i państwa.
Obowiązujący w Polsce system, można powiedzieć, jest modelowy, jeśli chodzi o zdecydowaną większość państw Unii Europejskiej. Zakłada on niezależność zarówno państwa, jak i Kościoła (a raczej Kościołów, bo zasady te dotyczą nie tylko Kościoła katolickiego), ale i współpracę dla dobra ludzi i dobra wspólnego. O pewnych konkretnych rozwiązaniach można oczywiście dyskutować, ale mam nieodparte wrażenie, że z tym obowiązującym w Polsce modelem jest trochę jak z demokracją w ogóle – wiemy, że idealny może i nie jest, ale do tej pory nie udało się wymyślić niczego lepszego (tu mała dygresja – we Francji, która wybrała nieprzyjazny model rozdziału „tronu” od „ołtarza” i jest przywoływana przez wielu jako godny naśladowania wzór, toczą się właśnie rozmowy nad reformą systemu, która miałaby pozwolić Kościołom i związkom wyznaniowym na otrzymywanie pieniędzy od wiernych w postaci odpisu od podatku oraz państwa).
Systemy, modele i konkretne przepisy są oczywiście ważne, ale stanowią tylko pewne ramy do dyskusji o współpracy Kościoła z państwem i jego obecności w życiu publicznym. Nawet najlepsze prawo potrzebuje społecznej akceptacji. W jej uzyskaniu możemy pomóc my wszyscy, bo przecież każdy z nas jest ambasadorem Kościoła w sferze publicznej.