Abp Gądecki sobie i nam wszystkim, a szczególnie odpowiedzialnym za media, stawia pytanie: „jak w odpowiedzialny sposób relacjonować kwestię nadużyć seksualnych wśród duchownych i w innych grupach społecznych, aby nie kreować fałszywego, jednostronnego wizerunku Kościoła i nie prowokować kolejnych aktów słownej i fizycznej przemocy oraz aktów profanacji”. A wspomnianych aktów jest w przestrzeni publicznej rzeczywiście coraz więcej.
W swoim oświadczeniu abp Gądecki podsumowuje aktualną sytuację społeczną, w której należy zauważyć konkretne ataki na Kościół, w trzech „myślę”: „Myślę o profanacji jasnogórskiego wizerunku Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski”; „Myślę o profanacjach i aktach bluźnierstwa, do jakich dochodzi podczas tzw. marszów środowisk gejów, lesbijek, biseksualistów i transseksualistów”; „Myślę także o konkretnych aktach fizycznej napaści na kościoły i samych kapłanów”. Tak, wymienione tu przykłady rzeczywiście dają do myślenia. Trudno je przemilczać tylko dlatego, że ktoś stwierdzi, że dzisiaj Kościół powinien jedynie przepraszać.
Z drugiej jednak strony nie możemy kreować atmosfery, jakby ataki na Kościół – przynajmniej wyrażane w takiej postaci, jak pisze o nich abp Gądecki – pokazywały nastawienie wobec Kościoła podzielane przez znaczną część społeczeństwa. Tym bardziej że ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego pokazały, że Polacy są przeciwni skrajnie antyklerykalnej narracji, zwłaszcza jeśli jest ona prowadzona na użytek polityczny. Można więc mówić o pojedynczych osobach, grupach społecznych, czy nawet większych środowiskach, ale nie o nastawieniu Polaków (czego również abp Gądecki w swoim oświadczeniu nie robi).
To społeczne osadzenie aktów przemocy czy profanacji ma jednak znaczenie. Wystarczy przypomnieć, że śmierć prezydenta Pawła Adamowicza – nawet jeśli była czynem pojedynczego, nie w pełni poczytalnego psychicznie i intelektualnie człowieka – również mogła mieć związek z atmosferą, jaka wytworzyła się w społeczeństwie. Pamiętam, że kiedy napisałem wówczas w „Przewodniku” o tym właśnie możliwym wpływie na jego czyn ze strony narastającego napięcia politycznego, kilku Czytelników radykalnie się ze mną nie zgodziło. Otrzymałem listy, w których zostałem osądzony o upolitycznienie tego pojedynczego aktu człowieka „psychicznie chorego”. Oczywiście rozumiem tamte zarzuty skierowane wobec mnie. I dziękuję, że Czytelnicy mają odwagę pisać wprost, co myślą. Rozumiem też, że nie chodziło o mnie, ale o sprawę, także o sposób, w jaki tygodnik katolicki powinien się do takich wydarzeń ustosunkować. Taka dyskusja jest więc i mnie, i całej redakcji „Przewodnika” bardzo potrzebna.
Dzisiaj jednak chcę odwołać się do tamtych argumentów strony przeciwnej i zapytać: czy oświadczenie przewodniczącego Episkopatu nie stawia obecnie podobnych pytań? Czy atmosfera społeczna, która narosła wokół ludzi Kościoła w kontekście wykorzystania seksualnego, nie przekracza granic pewnej bariery nieprawdy? Czy „w procesie wytoczonym Kościołowi [nie] próbuje się dowieść, że nie ma w nim ludzi prawych, a wiara jest jedynie hipokryzją”?
I wtedy, kiedy doszło do śmiertelnego ataku na prezydenta Pawła Adamowicza, i teraz, kiedy dochodzi do konkretnych ataków przemocy wobec niektórych duchownych, trzeba sobie na te pytania odpowiedzieć szczerze, bez ideologicznych założeń. Bez udawadniania sobie samemu, że rzeczywistość jest tylko taka, jaką chce ktoś widzieć: albo że większość Polaków z Kościołem walczy, albo że o żadnym ataku na Kościół mówić nie można. Rzeczywistość jest bardziej złożona. Ale to właśnie owa złożoność społecznych relacji wymaga od nas rozsądku w ocenie faktów, aby mówić o nich w sposób proporcjonalny do rzeczywiście zaistniałych wydarzeń. Nie znaczy to jednak, że nie należy zwracać uwagi na atmosferę społeczną. Bo to ona decyduje bardzo często o pojedynczych zachowaniach konkretnych osób.
Rachunek sumienia z podsycania atmosfery nienawiści wciąż jest więc do odrobienia. Tym bardziej że coraz częściej staje się on sposobem na wzbijanie różnego rodzaju społecznego kapitału. Ten kapitał będzie miał oczywiście krótką trwałość. Ale nawet jeśli nie przetrwa on zbyt długo, w międzyczasie narobi sporo bałaganu.