Przed samymi świętami Bożego Narodzenia w pamiętnym 1918 r. rezydujący w Paryżu szef Komitetu Narodowego Polskiego Roman Dmowski otrzymał z Polski list, datowany w Przemyślu 21 grudnia. Zaczynał się on od słów: „Drogi Panie Romanie” i niósł przesłanie, które było wówczas powszechnie oczekiwane. Podpis pod tym listem w innych okolicznościach byłby zapewne przez „pana Romana” powitany zmarszczeniem brwi, wówczas jednak wywołał zapewne szeroki uśmiech ulgi.
Tekst był krótki, ale wymowny. Przytoczmy go w całości: „Wysyłając do Paryża delegację, która ma się porozumieć z Komitetem paryskim (KNP) w sprawie wspólnego działania wobec aliantów, proszę Pana, aby zechciał Pan wszystko uczynić dla ułatwienia rokowań. Niech mi Pan wierzy, że nade wszystko życzę sobie uniknięcia podwójnego przedstawicielstwa Polski wobec aliantów: tylko jedno wspólne przedstawicielstwo może sprawić że nasze żądania zostaną wysłuchane. Troska o tę jedność jest przyczyną że nie spieszyłem się z przystąpieniem do tej sprawy. Opierając się na naszej starej znajomości, mam nadzieję, że w tym wypadku i w chwili tak poważnej, co najmniej kilku ludzi – jeśli, niestety, nie cała Polska – potrafi wznieść ponad interesy partii, klik i grup. Chciałbym bardzo widzieć Pana między tymi ludźmi. Proszę przyjąć zapewnienia mego wysokiego szacunku. Józef Piłsudski”.
Tylko wiedza o okolicznościach wysłania tego listu i o wcześniejszych relacjach pomiędzy Romanem Dmowskim i Józefem Piłsudskim może nam uświadomić jak bardzo odpowiedzialnych przywódców mieliśmy przed stu laty.
Wielcy adwersarze
Wszystko zdawało się ich dzielić: charaktery, mentalność, poglądy polityczne, wizje dróg do niepodległości i jej kształtu, a nawet okoliczności życia prywatnego. Powinni być wrogami, czyhającymi na potknięcie rywala. I byli, tyle że w chwili najważniejszej, decydującej dla kraju, potrafili na chwilę zapomnieć o tym, co ich dzieliło. Abyśmy byli w stanie zrozumieć, jak wielką przepaść musieli przekroczyć, przyjrzyjmy się pokrótce wszystkiemu, co stało pomiędzy nimi.
Piłsudski był dziedzicem szlacheckiego, litewskiego rodu, wychowanym w romantycznym kulcie powstania styczniowego. Już w młodości trafił na syberyjską katorgę, a gdy z niej wrócił, związał się z ruchem socjalistycznym, przy czym nie socjalizm był jego fascynacją a możliwość zorganizowanej walki o niepodległość. Jechał „czerwonym tramwajem”, ale tylko do „przystanku niepodległość”, jak sam później oświadczył. Dmowski urodził się i wychował na warszawskim przedmieściu, ojciec był kamieniarzem, nie miał w swej formacji elementu romantycznego kultu przegranej spod znaku „Gloria victis”, czyli „Chwała pokonanym”. Z tych odmiennych korzeni wyrosły różne wizje, wrażliwości i priorytety.
Piłsudski pragnął w pełni suwerennej Polski, niechby do czasu niewielkiej. „Choćby Saska Kępa, byle niepodległa” – kpili jego adwersarze. Roił o przywróceniu dawnej Rzeczypospolitej, ojczyzny wielu narodów, w której polskość jest rozumiana jako wspólnota kultury, a nie etnicznego pochodzenia. Pragnął wielkiego, federacyjnego państwa, łączącego obywateli pochodzenia polskiego, litewskiego, ukraińskiego, białoruskiego i żydowskiego, lojalnych wobec wspólnej państwowości. Uważał, że można ją wywalczyć tylko dzięki czynowi zbrojnemu, i pragnął, aby wyłoniła się z niego Polska – wspólna ojczyzna wszystkich narodów tworzących Rzeczpospolitą Obojga Narodów.
Dmowski miał wizję diametralnie różną. Naród nie był dla niego ponad etniczną wspólnotą kultury. On wierzył w moc więzów krwi, za Polaków uważał wyłącznie tych, którzy się nimi urodzili, nie wierzył w moc więzów opartych na swobodnym wyborze kulturowym: Polakiem jestem, bo się nim urodziłem, a nie dlatego, że chcę nim być! Dlatego priorytetem dla niego nie było niepodległe państwo, ale nowoczesny naród. Uważał, że dopóki nie uformuje się spoista wspólnota narodowa, obejmująca różne warstwy społeczne, przede wszystkim chłopów, nie ma co myśleć o państwie. To naród, rozumiany na sposób etniczny, tworzy państwo, a dopóki go nie ma, państwo jest mrzonką – dowodził Dmowski. Priorytetem była więc dla niego nie „Saska Kępa, byle niepodległa”, ale zjednoczenie wszystkich Polaków w jednej politycznej wspólnocie, niekoniecznie całkowicie suwerennej. Dmowski uważał, iż jedyną na to szansą jest sukces Rosji w I wojnie światowej, odebranie Niemcom i Austriakom ich zaborów i stworzenie silnej polskiej części carskiego imperium, zdolnej do wywalczenia autonomii. Drogę do tego widział w działalności dyplomatycznej, a nie w czynie zbrojnym.
Porozumieniu nie sprzyjały także względy osobiste. Już w latach 90. XIX wieku rywalizowali o względy tej samej kobiety. „Piękna Pani”, jak ją powszechnie wówczas zwano w Warszawie, Maria z Koplewskich Juszkiewiczowa, urodziwa rozwódka, stała się obiektem rywalizacji dwóch młodych, ambitnych ludzi. Piłsudski zwyciężył, poślubił Marię, porzucając przynależność do Kościoła katolickiego – zawarł związek małżeński w Kościele ewangelicko-augsburskim. Dmowski po kres swego życia pozostał kawalerem, choć od kontaktów z płcią przeciwną nie stronił, preferując związki chwilowe i pozbawione zobowiązań. Tak, obaj mieli powody aby się nienawidzić i źle sobie nawzajem życzyć.
W kraju Piłsudski…
Gdy dobiegała końca I wojna światowa, Piłsudski i Dmowski stali na czele obozów politycznych, z którymi identyfikowała się większa część polskiej opinii publicznej. Rywalizowały one ze sobą o palmę pierwszeństwa w procesie budowy suwerennych organów polskiej państwowości.
W listopadzie 1918 r. okazało się, iż to Piłsudski i uznająca jego autorytet lewica niepodległościowa mają większe szanse i możliwości przejęcie sterów rodzącego się polskiego państwa. Mieli po swej stronie uzbrojone i lojalne struktury Polskiej Organizacji Wojskowej (POW), sprzyjały im również radykalne nastroje społeczne. Obawiano się, że Polacy mogą ulec wpływom ze Wschodu, bolszewickim ideom społecznej rewolucji. W tym położeniu Piłsudski i jego zwolennicy zdawali się idealnym rozwiązaniem: socjalistyczna retoryka powiązana z priorytetem budowy suwerennej państwowości, kanalizująca społeczny radykalizm, mogły osłabić skalę dążeń rewolucyjnych, skierować je ku budowie niepodległego państwa.
W wspomnianym listopadzie 1918 r. marzenia nabrały materialnego kształtu. Rozsypała się monarchia Habsburgów, później upadła Rzesza Hohenzollernów, wreszcie podpisano pod Compiègne akt kapitulacji mocarstw centralnych kończący I wojnę światową. Pojawiła się polityczna próżnia, którą wykorzystali Polacy. 7 listopada powstał w Lublinie pierwszy rząd polski, deklarujący wolę zjednoczenia wszystkich trzech zaborów. 10 listopada wrócił do Warszawy Józef Piłsudski i w kilku następujących dniach przejął pełną, wręcz dyktatorską władzę jako Naczelnik Państwa. Jego władza miała jednak istotne ograniczenia – najważniejszym z nich był brak uznania międzynarodowego.
Piłsudski wciąż kojarzył się ze współpracą z państwami centralnymi i miał etykietkę niebezpiecznego socjalisty. Nowa, dopiero co narodzona Polska, rządzona przez środowiska lewicy niepodległościowej Piłsudskiego i gabinetu Jędrzeja Moraczewskiego, nie mogła liczyć na międzynarodowe uznanie. Posiadał je natomiast Komitet Narodowy Polski Dmowskiego – ludzie, których Piłsudski krytykował, z którymi od lat się spierał. Oni od samego początku wojny stali po stronie zwycięzców, cieszyli się ich zaufaniem i mieli ich poparcie w dążeniu do objęcia rządów w rodzącym się polskim państwie.
… za granicą Dmowski
Pierwsze suwerenne organy polskiej władzy rodzą się w przełomowych dniach końca października i początku listopada 1918 r. Finałem tego procesu jest przejęcie rządów przez Piłsudskiego. Skala wyzwań stojących przed ówczesnym pokoleniem była niewyobrażalna, ale pierwszym, zasadniczym, było uzyskanie międzynarodowego uznania dla odrodzonej polskiej państwowości. Nie było to bynajmniej czymś oczywistym.
Środowiska lewicy niepodległościowej rządzącej wówczas Polską były kojarzone z wieloletnia współpracą z Niemcami i Austrią i budziły lęk ze względu na swą radykalną proweniencję. Mocarstwa zwycięskie, Francja, Wielka Brytania i USA, nie chciały przyjąć do wiadomości istnienia niepodległej Polski, jak długo rządzona była ona przez reprezentantów jednej, lewicowej opcji politycznej i domagały się włączenia do polskich władz przedstawicieli innych środowisk politycznych, szczególnie działającego w Paryżu KNP z Dmowskim na czele. Kwestia ta miała ogromne polityczne znaczenie, dlatego że zbliżał się początek obrad konferencji pokojowej i sprawą pierwszorzędnej wagi był udział w niej polskiej delegacji. Mogła ona zostać zaproszona tylko pod warunkiem pozyskania uznania międzynarodowego przez polski rząd, a to z kolei wymagało porozumienia środowisk politycznych w kraju.
Pod koniec 1918 r. stanęliśmy przed wielkim wyzwaniem. Trzeba było zapomnieć o sporach i różnicach, wyciągnąć rękę do porozumienia, ustąpić i stworzyć rząd, jednoczący różne polskie środowiska polityczne. Jeśliby się tak nie stało, nie moglibyśmy zapewne wysłać naszej delegacji na konferencję pokojowa w Paryżu, nie bylibyśmy w stanie walczyć o naszą suwerenność i granice. Wszystko zależało więc od porozumienia dwóch ludzi: Piłsudskiego i Dmowskiego, od ich umiejętności przezwyciężenia osobistych animozji, od ich odpowiedzialności za dobro wspólne.
KNP, przekonany przez Dmowskiego, już 23 listopada 1918 r. uznał priorytet porozumienia z Piłsudskim i zdecydował o wysłaniu do kraju Stanisława Grabskiego, aby taką zgodę wynegocjował. Efektem jego misji był list Naczelnika Państwa cytowany powyżej i decyzja o zdymisjonowaniu lewicowego rządu Jędrzeja Moraczewskiego oraz utworzeniu nowego, opartego na szerszej podstawie politycznej. Na jego czele stanął Ignacy Paderewski, ponadpartyjny autorytet, posiadający wpływy w elitach politycznych Zachodu. Otwarto drogę do międzynarodowego uznania odradzającej się polskiej państwowości i uzyskania wpływu na kształt polskich granic.
Sto lat później
Podobno niewiele jest takich nacji jak Polacy. Umiemy się różnić jak mało kto: gdzie trzech rodaków, tam co najmniej dwie polityczne frakcje. Dziś też jesteśmy tego świadkami, dwie Polski, dwa narody, to rzeczywistość, której zdajemy się doświadczać na co dzień. Mówimy tym samym językiem, ale mamy różne hierarchie wartości, uznajemy różne autorytety, korzystamy z rozmaitych mediów, niemal się ze sobą nie stykamy. Oceniamy rzeczywistość nie tyle według racjonalnych kryteriów, ile według tego kto ją interpretuje: czy jest nasz, czy nie nasz?
Dziś trudno nam sobie wyobrazić, aby Jarosław Kaczyński napisał do Donalda Tuska: „Drogi Panie Donaldzie” i odwrotnie – abyśmy usłyszeli: „Drogi Panie Jarosławie”. Może wyzwanie chwili nie jest na razie tak wielkie jak w 1918 r.? Może, jeśli pojawiłoby się podobne problemy, także dzisiejsi politycy potrafiliby wznieść się ponad wzajemne animozje? Może…