Logo Przewdonik Katolicki

Nieznane miłosierdzie

ks. dr Mirosław Tykfer
fot. Damian KLAMKA/East News

Tym razem nie Franciszek, ale Jan Paweł II, autor encykliki o Bożym miłosierdziu. To on nam powie, że miłosierdzie to serce chrześcijaństwa. I że jego priorytet w Kościele to nie żadna moda, ale wierność biblijnemu przesłaniu.

Zacznę od bardzo prostego przykładu. Na kazaniach z udziałem dzieci używa się czasem nitki albo sznurka, żeby pokazać, jakie skutki rodzi grzech. Otóż zły czyn jest jak cięcie nożyczkami tej nitki. Bo nitka lub sznurek symbolizują więź, jaka jest między Bogiem a człowiekiem. A więc kiedy pojawia się grzech, ta więź zostaje przecięta, zerwana. I któż by się 
z tym nie zgodził. A jednak…

Zerwana nitka
Dla dzieci starszych stosuje się czasem inny przykład, a właściwie opowiadanie, które pokaże nam pewien kontrast do nożyczek i nitki. Jest to bardzo znane opowiadanie o śladach na piasku: najpierw widoczne są ślady dwóch osób idących obok siebie. Ślady są cztery. No i się powtarzają, krok za krokiem. Nagle jednak dwa z nich znikają. Pozostają tylko dwa. Tak jakby jednej z idących ze sobą osób nagle zabrakło. Dlaczego? Tę zagadkę próbują rozwikłać dzieci. I padają oczywiście bardzo różne odpowiedzi: na przykład, że te ślady symbolizują Jezusa i człowieka i że Jezus znika, tak jak zniknął sprzed oczu uczniów, którzy szli do Emaus. Albo że znika człowiek, bo zgrzeszył i Bóg już nie chce go mieć przy sobie. W jednej i drugiej odpowiedzi kryje się intuicja podobna do tej, jaką miał twórca opowiadania o zerwanej nitce: grzech sprawia, że Bóg i człowiek nie są już razem. Że nie mogą razem być, bo dzieli ich zło. I któż by się nie zgodził? A jednak…

Paradoks bliskości
A jednak z biblijnego puntu widzenia odpowiedź jest inna i to ona jest najtrafniejszym sposobem opowiedzenia dzieciom o miłosierdziu Boga. Otóż brak śladów drugiej osoby na piasku to faktycznie zniknięcie stóp człowieka, tylko że te, które zostają, to stopy Jezusa, symbolizujące Jego dalszą wędrówkę do Ojca. Natomiast człowiek, z powodu grzechu, stał się niezdolny do tej wędrówki. Niesiony jest więc przez Jezusa na ramionach. Nikt więc w tym opowiadaniu nie znika. Nikogo nie brakuje. A nawet można powiedzieć, że bliskość Boga i człowieka paradoksalnie się wzmaga. Nie jest to jeszcze przytulenie marnotrawnego syna z miłosiernym ojcem. To jeszcze nie ten etap, w którym jest już pełna wzajemność – że człowiek wie, iż jest kochany i niesiony. Grzeszny człowiek jeszcze nie jest gotowy powiedzieć: zgrzeszyłem. Na razie doświadcza upadku, niezdolności, żeby o własnych siłach iść dalej. Doświadcza ciemności i bezradności. I jeszcze nie wie, że w tym wszystkim, co przeżywa, nie jest sam. Nie wie, że właśnie teraz znajduje się na ramionach Jezusa. Że właśnie teraz zastosowanie znajduje również inna przypowieść, ta o dobrym pasterzu, który bierze na ramiona zagubioną owcę. 

Dalekie strony
Czy to znaczy, że relacja między Bogiem a człowiekiem nie zostaje zerwana przez grzech? Czy zły czyn nie jest jak ucięcie nitki, która jest więzią miłości? Czy można powiedzieć, że człowiek kocha Boga, jeśli wybiera zło, kiedy tej miłości wyraźnie przeczy? Tak, to prawda. Grzech zrywa relację, ale tylko z jednej strony. Zrywa ją człowiek. To on się w sercu oddala od Boga. To jednak nie znaczy, że Bóg oddala się od człowieka. I na tym polega mankament przykładu z nitką. Bo on sugeruje, że Bóg zachowuje się jak człowiek. Że się obraża, obraca na pięcie i idzie w swoją stronę. Że po grzechu Bóg tylko czeka – jakby z daleka czeka – aż człowiek zmieni swoje postępowanie i do niego wróci. 
Tutaj niektórzy powołują się na przypowieść o synu marnotrawnym, podpowiadając prostą prawdę – zbyt prostą na ten głęboki ewangeliczny przekaz – że żyjąc w grzechu marnotrawny syn porzucił Ojca. A Ojciec był daleko od syna. I że marnotrawny syn dopiero, gdy zrozumiał swój błąd, sam postanowił powrócić. Tak jakby jego decyzja o powrocie nie miała już żadnego związku z Bogiem. Jakby dokonała się siłą woli samego człowieka, bez łaski, czyli bez jakiejkolwiek obecności Boga w sercu człowieka. Że nie przez przypadek św. Łukasz mówi o synu marnotrawnym odjeżdżającym w „dalekie strony”. A jednak…

Nie może nie kochać
Przypowieść o dobrym pasterzu daje właściwą odpowiedź na pytanie o Boga miłosiernego. Bo Bóg nigdy nie przestaje kochać człowieka, nawet jeśli on grzeszy i Go odrzuca. Nie przestaje przy nim być w jego sercu. Człowiek Go czasem zupełnie nie czuje, nie „widzi”. Wszystko wydaje się ciemnością i brakiem Boga. W rzeczywistości jest odwrotnie. Ta światłość jest, tym bardziej ona jest, gdy w sercu grzesznika tym, który chce go na nowo do siebie przyciągnąć, jest właśnie Bóg. To On miłosiernie kieruje do grzesznego człowieka swoją miłość, darmową miłość, która ma go podnieść. 
O takiej miłości Boga pisze Ozeasz, który najpierw w sposób pogański twierdzi, że Stwórca chce porzucić swój naród wybrany za karę za jego grzech. Potem jednak dodaje coś, co objawia prawdziwe serce Boga: „Jakże mógłbym cię porzucić… Wzdrygają się moje wnętrzności”(por. Oz 11, 8). Prorok twierdzi ponadto, że jest to moment odkrycia, kim Bóg naprawdę jest. „Bogiem jestem, nie człowiekiem” – wyznaje „ustami Boga” Ozeasz (Oz 11, 9).
Bóg nie może więc przestać kochać człowieka. Nie może go porzucić. Nie może nie kochać. Bo Bóg jest miłością. Tak pisze św. Jan i objawia w ten sposób najgłębszą prawdę o naturze Boga: On nie tylko może (!) kochać, tak jakby w wolności mógł tę decyzję zmienić. Nie, nie może jej zmienić. Bo jeśli Bóg nie tylko, że człowieka kocha, ale jest (!) miłością, to miłością jest sam akt stworzenia człowieka. Tego, którego Bóg stworzył, nie może On już przestać kochać. Zaprzeczyłby sobie. Nie może za nim nie tęsknić, gdy ten się od Niego oddala. Nie może umniejszać swoim uczuciom miłości, tym bardziej wtedy, gdy jego dziecko cierpi, także z powodu własnej winy.
    
Utrata duchowego widzenia
Porównanie do naturalnej miłości rodziców do dziecka ma tutaj bardzo trafne zastosowanie. W taki też sposób Izajasz pisze o miłości Boga: „Nawet gdyby matka zapomniała o tobie, ja nie zapomnę”. Bo to proste porównanie mówi więcej prawdy niż teoretyzowanie o Bogu sprawiedliwym, który nie może znieść przy sobie człowieka. I że się od niego odsuwa. W rzeczywistości tym, który może się odsunąć, jest człowiek. To on może Boga w sobie nie widzieć, zasłonić Go własnym egoizmem, stracić duchowy wzrok, który pokazuje człowiekowi Boga, który go nigdy nie porzucił. A jeśli to człowiek się od Boga oddalił, to jest to czas, w którym jest on przez Tego Boga niesiony na ramionach. 
Mówienie więc o Bogu, który porzuca grzesznego człowieka, ukrywa w sobie więcej nawiązań do religii pogańskich niż do chrześcijaństwa. I pewnie dlatego to tak niebiblijne myślenie religijne jest wciąż tak głęboko zakorzenione w mentalności wielu chrześcijan. Wydaje się więc, że jest to powód, dla którego s. Faustyna Kowalska właśnie teraz, we współczesnych czasach – kiedy miały miejsce i wciąż mają okrutne wojny, domagające się jedynie sprawiedliwego rozliczenia – otrzymuje od Jezusa przesłanie o Bożym Miłosierdziu. Wydawałoby się, że przesłanie znane, oczywiste. A jednak…

Powrót do siebie
Tylko pozornie je znamy. Dlatego zainspirowany świadectwem Faustyny św. Jan Paweł II publikuje w 1980 r. swoją drugą encyklikę Dives in misericordia. Encyklikę piękną, bardzo głęboką, zawierającą istotę biblijnego przesłania o miłosierdziu Boga. Encyklikę, która koryguje naleciałości pogańskie.
Jan Paweł II odwołuje się w tej encyklice do przypowieści o synu marnotrawnym. I stanowczo podkreśla, że „syn, nawet i marnotrawny, nie przestał być rzeczywistym synem swego ojca”. Bóg nie wyrzeka się tego. Powrót syna do Ojca – zdaniem polskiego papieża – wskazuje na dobro odnalezione z powrotem. Jest nim „w wypadku marnotrawnego syna powrót do prawdy o sobie samym”. To nie Ojciec musiał powrócić do syna, ale syn do Ojca.I to nie człowiek musiał powrócić do Boga, ale do samego siebie, do prawdy o sobie: jestem umiłowanym synem Boga Ojca. Syn nigdy nie został przez Ojca odsunięty i porzucony. Ojciec był przy nim blisko, tzn. w jego sercu, nawet jeśli on tego nie widział. Zaczął co prawda – i to również papież podkreśla – to dobro już wcześniej jakoś przeczuwać. To ono przypomniało się mu, gdy ponownie pomyślał o domu Ojca. I gdy sam przed sobą wyznał: „powiem Ojcu: nie jestem godzien nazywać się twoim synem”. „Do natury bowiem miłości – uzasadnia dalej autor encykliki – należy to, że nie może ona nienawidzić´ i pragnąć´ zła tego, kogo raz sobą obdarzyła”. To jest „wierność´ samemu sobie ze strony ojca”. I właśnie dlatego „miłosierdzie objawia się jako dowartościowywanie, jako podnoszenie w górę, jako wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w człowieku”. (…) „Żaden grzech ludzki – konkluduje papież – nie przewyższa tej mocy ani jej nie ogranicza. Ograniczyć ja? może tylko od strony człowieka brak dobrej woli, brak gotowości nawrócenia”. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki