Z powodu konfliktu serologicznego (niezgodność grupy krwi) mój ojciec poważnie zachorował. Przez całe życie nie mógł kontrolować swoich ruchów, mówił z trudem i poruszał się tylko na wózku inwalidzkim. Miałam jednak wielką łaskę dorastania w rodzinie szczególnej. Ponieważ to wszystko nie przeszkodziło mojemu ojcu ożenić się i mieć aż pięcioro dzieci. Wszystkie są zdrowe. Mieliśmy dzieciństwo naprawdę pełne radości i miłości.
Tyle cierpienia
Jednak pewnego dnia podczas obiadu – miałam wtedy osiem lat – mój brat nagle zauważył, że tata nie może robić wielu rzeczy: nie może pracować, gotować czy iść z nami na spacer po lesie. I dlatego zapytał: „Mamo, tata nie może nic zrobić, prawda? ”, a ja odpowiedziałam mu, siedząc na kolanach taty: „Wiem, co tata może zrobić: może kochać”. Te słowa małej dziewczynki mówią wszystko: mój ojciec potrafił zrobić to, co najważniejsze, co sprawiło, że jego upośledzenie jakby zniknęło i uczyniło go najlepszym możliwym tatą: kochał!
Od 2005 r. jego zdrowie znacznie się pogarszało z powodu rozwoju upośledzenia. Przez cały dzień musiał leżeć w łóżku, a rozmowa z nim stawała się bardzo trudna. Cierpiał też z powodu bardzo dotkliwego i trwałego bólu nerwowego. Tak jakby cały czas musiał siedzieć na rozżarzonych węglach. Pomimo kilku operacji, które okazały się bezskuteczne, stan jego zdrowia stawał się coraz gorszy.
Tylko miłość
Tata umarł w czerwcu 2010 r., miałam wtedy 14 lat. Pełne znaczenie drogi pełnej cierpienia, którą przeszedł, odkryłam dopiero sześć lat po jego śmierci, kiedy moja matka opublikowała książkę. Jest to opowieść o ich życiu, które stało się podróżą wiary i miłości, jaką przeżyli wspólnie z tatą. I muszę przyznać, że po tej lekturze czułam się tak, jakbym spadła z chmur. Wiedziałam, widziałam, że tata był chory, że cierpiał i był bardzo słaby. Dawaliśmy mu przecież jedzenie, kładliśmy do łóżka, pomagaliśmy wstawać i robić wiele innych rzeczy. Ale to było tak, jakby moje spojrzenie było całkowicie zasłonięte miłością, jaką on żywił do nas, do życia, do Boga. I widziałam tylko tę miłość. Nie chorobę, nie cierpienie.
Nowe spojrzenie
Odkrycie tego wszystkiego było bardzo trudne i poczułam wielki gniew wobec Boga: dlaczego, dlaczego pozwolił na cierpienia taty, na jego na śmierć? Ta straszna złość powstrzymała mnie od modlitwy. Czasami tak bardzo, że chciałam krzyczeć podczas adoracji i potrząsnąć monstrancją, pytając: Czy ktoś mnie tam słyszy? Czy ktoś jest w środku? Jestem tu, spójrz, cierpię! Na szczęście nigdy tego nie zrobiłam...
Potem jednak powoli Pan przemieniał moje serce, dał mi nowe spojrzenie na moją historię, na mojego ojca. Pozwoliło mi to zobaczyć nie cierpienie, które przeżyłam, ale miłość, którą otrzymałam, docenić otrzymaną radość. Cierpienie ojca zostało głęboko przemienione przez miłość do Boga, do życia, do ludzi wokół niego. Uświadomiłem sobie, że Bóg dał mi tę nieskończoną miłość, którą otrzymywałam obficie przez całe dzieciństwo, pomimo cierpień taty, a właściwie to dzięki nim, dzięki nim! A teraz to ja powinnam dawać innym tę miłość i radość, które otrzymałam za darmo.
…
Dziś moje życie mi podpowiada: Pan mnie posyła, posyła nas wszystkich, abyśmy byli świadkami Jego nieskończonej miłości. Miłości, która sprawia, że wszystkie przeszkody upadają, wszystkie próby stają się lżejsze. Miłości, która prowadzi każdego w otwarte ramiona kochanego i miłosiernego Ojca.