Jaki jest modelowy absolwent polskiej szkoły?
– Przygotowujący się do testów. Mało samodzielny, choć nie wynika to wyłącznie ze szkoły. Szkoła jest mu potrzebna, żeby dostał glejt. Według teorii sygnałów ludzie zdobywają kwalifikacje nie po to, by zdobyć wiedzę, tylko żeby zasygnalizować pracodawcy umiejętności. Typowy absolwent nie utożsamia systemu edukacji z samorozwojem. Jest to jeszcze wzmacniane przez rozbudowany system korepetycji. Widzimy duże rozwarstwienie, jeżeli chodzi o poczucie własnej wartości. Z jednej strony mamy dużo uczniów narcyzów, o niskich umiejętnościach, a wysokim mniemaniu o sobie. Środek, gdzie znajdowałbym ludzi o właściwym poczuciu własnej wartości, jest pusty. A później mamy grupę uczniów z depresjami, z myślami samobójczymi. W Poznaniu według statystyk jest około 10 proc. uczniów z problemami psychicznymi. W ogóle rozwarstwienie to cecha polskiego systemu. Mamy supergeniuszy, którzy wygrywają światowe konkursy. Z drugiej strony są absolwenci, którzy jadą po mieście 200km/h, bo myślą, że to gra komputerowa.
Jak się to ma do potrzeb rynku pracy?
– Rynek pracy zmienia się radykalnie. Do tej pory obserwowaliśmy efekt Flynna – współczynnik inteligencji kolejnych pokoleń przez ostatnie sto lat wzrastał. W XXI w. mamy generalny regres inteligencji. Po części wynika to z tego, jak wyglądają miejsca pracy. Słabe wyniki matury z matematyki nie muszą przerażać pracodawcy, bo pracownik i tak dostanie system, który to za niego obliczy. Pracodawcy narzekają na brak kompetencji miękkich, brak umiejętności współpracy. Tutaj trzeba powiedzieć gorzkie słowa pod adresem nauczycieli, którzy bardzo często sami nie potrafią współpracować. A jeżeli sam czegoś nie potrafisz, to innych tego nie nauczysz. Więc jeżeli szkoły są oparte na systemie awansu zawodowego i rywalizacji między nauczycielami, nie oczekujmy, że będą uczyć współpracy.
Zajrzyjmy do raportu. Według niego polska szkoła dobrze rozwija umiejętności rozwiązywania problemów i pokonywania przeszkód, wspiera rozwijanie zainteresowań, uczy podejmowania decyzji. To chyba dobrze?
– Tak – i nie należy tego lekceważyć. Trzeba jednak brać pod uwagę, że takie odpowiedzi są obarczone błędem autooceny, bo to nauczyciele byli respondentami w badaniu. Dlatego przede wszystkim patrzmy na te obszary, w których jako system oświaty jesteśmy słabsi. Jeśli chodzi o pokonywanie przeszkód, to jest to paradoks i niechciany efekt polskiej szkoły. Pytanie też, jakie to są przeszkody. Możemy sobie wyobrazić szkołę, która tworzy lepszej jakości trudności – niezwiązane z mobbingiem czy innymi prymitywnymi formami przeszkadzania drugiej osobie, a bardziej rozwojowe.
Najsłabiej wypadło szukanie niestandardowych rozwiązań i improwizacji. O tym, że szkoła tego uczy, jest przekonana niespełna jedna trzecia nauczycieli.
– To jest dopełnienie stwierdzenia, że szkoła uczy pod testy. Promowane jest to, co zapisane zerojedynkowo. Nauczyciel nie potrafi ocenić ucznia za niestandardowe myślenie, bo tego nie ma w podstawie programowej.
Dlaczego to problem?
– Raport bada cechy precyzyjnie określające kreatywność. Jeżeli szkoły mają jej nauczać, muszą kształtować te umiejętności. Tu warto przypomnieć przesłanie raportu. Było ono patriotyczne: zbudujmy siłę Polski, naszego narodu i naszego państwa przez siłę gospodarki. A jeśli chcemy, żeby polska gospodarka była bardziej innowacyjna, musimy mieć kreatywnych ludzi na rynku pracy.
Ale czy kreatywności można się nauczyć?
– „Szkoła dla innowatora” to nie szkoła wyłącznie dla wybitnie kreatywnych uczniów. Nie zawężajmy tego. Nie każdy musi myśleć niestandardowo. Niektórzy się tego nauczą, niektórzy nie. Brak rozwoju kreatywności wielu uczniom nie wyrządza szkody. Ale niech wszyscy znajdą swoje miejsce. Nie chcecie być kreatywni, to zostańcie członkami przyszłych zespołów wspierających kreatywnych ludzi. Nie śmiejcie się z kreatywnych i nie rzucajcie im kłód pod nogi – to jest program minimum dla każdego. Program maksimum: znajdźmy geniuszy, nie tłamśmy ich, dajmy im pozytywną informację zwrotną na temat ich kompetencji. Bo to też jest problem. Jeśli ktoś jest bardzo kreatywny, a uzyskuje niskie wyniki w nauczaniu, to jak on ma się czuć sam ze sobą? Tak jak w przypowieści o zagubionej owcy. Nauczyciele powinni czasem zostawić stado owiec, a pobiec za tą jedną zagubioną owieczką, którą będzie geniusz. Dzisiaj ta owieczka jest zostawiana sama, bo wszyscy patrzą na stado.
A więc to mit, że każde dziecko rodzi się kreatywne?
– Każde dziecko ma potencjał. Kilka lat temu popularny był filmik Sir Kena Robinsona. On zadał pytanie, czy szkoły zabijają kreatywność. Psychologowie rozróżniają dwa rodzaje kreatywności – przez duże „K” i małe „k”. Dzieci są bardzo dobre w kreatywności przez małe „k” – ale to nie jest wystarczający warunek, by zostać uznanym za osobę kreatywną. Osoby dojrzałe intelektualnie wyprodukują mniej rozwiązań niż przedszkolaki, ale będą to rozwiązania wyższej jakości. Nie jest tak, że każdy był genialnym dzieckiem i gdyby był w szkole, która by go nie stłamsiła, zostałby geniuszem. To zbytnie uproszczenie. W edukacji chodzi o to, żeby przekształcić dziecięcą kreatywność w tę przez duże „K”.
A zatem – jak rozpoznać kreatywnego ucznia?
– Jest kilka mierników kreatywności. Pierwszy to taki, że osoba kreatywna wymyśli więcej rozwiązań, pomysłów, skojarzeń. Druga cecha to oryginalność. Osoby kreatywne tworzą rzeczy rzadko występujące, wywołujące zdziwienie, efekt wow. Nauczyciel może to wychwycić, bo ma styczność z uczniami w perspektywie kilku lat. Może zauważyć, gdy jedna na trzysta osób odpowiada inaczej. Trzecia cecha osób kreatywnych to elaboracja. Uczniowie kreatywni wkładają więcej wysiłku w opisanie swojego rozwiązania. To można zaobserwować już na wczesnym etapie edukacji, jak pani poprosi dzieci, żeby narysowały np. samolot. Jedno dziecko narysuje dwie przecinające się kreski, dziecko kreatywne będzie rysowało twarz pilota, wąsy, czapkę. Ma wewnętrzną silną potrzebę podzielenia się swoją wizją. Czwarta cecha to jest zdolność do zmieniania kategorii myślowych, czyli myślenie dywergencyjne. Kiedy poprosimy o wymienianie skojarzeń, mniej kreatywne dziecko poda je bez losowego klucza, kreatywne będzie kojarzyć na zasadzie kategorii.
Czy kreatywność ma związek z inteligencją?
– Mówi się, że kreatywność to zdolność tzw. niekognitywna, czyli niepoznawcza. Osoba kreatywna nie musi być połączona z zewnętrznymi zasobami informacji, żeby coś wymyślić. Można tu wyróżnić cztery archetypy osób: kreatywny inteligentny, niekreatywny nieinteligentny itd. Badano też, jakie jest średnie IQ noblistów. Wynik: 120–130. Nie ma wśród nich osób o najwyższym światowym poziomie inteligencji. A więc inteligencja jest przydatna osobom kreatywnym, ale nie w zbyt dużej dawce. Wracając do systemu edukacji – on promuje bardzo inteligentnych, mniej kreatywnych uczniów. Uczeń daje punkty nauczycielowi, gdy np. zdobywa punkty na olimpiadzie matematycznej. A że po lekcjach koduje i robi fajną aplikację, to już nikogo nie obchodzi.
A więc ważne jest nie tylko uczenie kreatywności, ale też wspieranie jej.
– To zależy od stadium edukacji. Jeżeli trzynastolatek już koduje, to trzeba mu pomóc. Odpuśćmy mu tę lekcję rosyjskiego. Niech on koduje więcej, niech dostanie wsparcie mentoringowe od jakiegoś informatyka.
Jakie miejsce dziś zajmuje kreatywność w szkole?
– Polska szkoła jest ślepa na kreatywność. Jeżeli uczeń spełni wszystkie oczekiwania związane ze zdawaniem egzaminów, a przy okazji będzie kreatywny, będzie to miły dodatek. Natomiast może być najbardziej kreatywny, ale jeżeli nie zda egzaminów, będzie miał duże problemy. Polska szkoła segreguje ludzi według pewnych schematów. Wygrywają w niej nie zawsze najlepsi, ale po prostu ci, którzy pasują do systemu, np. ci, co szybko myślą. A przecież to myślenie nie jest zwykle potrzebne. Jak się nie jest pilotem odrzutowca, to większość rzeczy można zrobić trochę wolniej.
Jedno z zaleceń raportu mówi, żeby nie stygmatyzować uczniów.