Logo Przewdonik Katolicki

Patron na dzisiejsze czasy

Paweł Stachowiak

Polacy i Węgrzy mogą mieć nowego błogosławionego. W Krakowie rozpoczął się diecezjalny etap procesu Jánosa Esterházy’ego, który podczas II wojny światowej uratował wielu ludzi, za co zapłacił męczeństwem w komunistycznym więzieniu.

„Węgry i Polska to dwa wiekuiste dęby, każdy z nich wystrzelił pniem osobnym i odrębnym, ale ich korzenie, szeroko rozłożone pod powierzchnią ziemi, i splątały się, i zrastały niewidocznie. Stąd byt i czerstwość jednego jest drugiemu warunkiem życia i zdrowia” – napisał przed półtora wiekiem Stanisław Worcell, polityk, żołnierz, pisarz i uchodźca, który po klęsce powstania listopadowego musiał szukać szczęścia „na paryskim bruku”.
Dziś jego słowa są często przywoływanym mottem rozmaitych instytucji i działań kultywujących braterstwo dwu narodów – polskiego i węgierskiego. Ma ta przyjaźń swoje patronki: św. Kingę i św. Królową Jadwigę, które choć urodzone na Węgrzech, związały swoje losy z Polską. Być może niedługo przybędzie Węgrom i Polakom nowy, wspólny patron. Właśnie rozpoczął się w Krakowie diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego Jánosa Esterházy’ego. Człowieka, który zapisał się we wdzięcznej pamięci Węgrów, Polaków i Żydów. Uratował podczas II wojny światowej wiele ludzkich istnień i zapłacił za to męczeństwem w komunistycznym więzieniu.
 
Węgierskie kompleksy
Esterházy – to nazwisko brzmi na Węgrzech podobnie jak Radziwiłł lub Czartoryski w naszym kraju. Ród, który wydał żołnierzy, mężów stanu, dyplomatów, mecenasów kultury, zasłużony w walkach o wolność Węgier, a także Polski. Jeden z Esterházych – Albert Otto, poniósł śmierć, walcząc w powstaniu styczniowym. Częste były ich związki rodzinne z polskimi rodami szlacheckimi.
Właśnie w takiej rodzinie przyszedł na świat w 1901 r. János Esterházy. Jego ojcem był János Esterházy senior, a matką Polka, Elżbieta Tarnowska, córka hrabiego Stanisława Tarnowskiego, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie i prezesa Polskiej Akademii Umiejętności. Wychowano go w języku i kulturze węgierskiej, znał jednak dobrze język polski i zachowywał wielki sentyment dla ojczyzny swojej matki.
Życie Jánosa Esterházy’ego skupia jak w soczewce wielkie dramaty pierwszej połowy XX stulecia. Był jednym z tych Węgrów, którzy najboleśniej odczuwali „traumę Trianon” – fenomen, bez którego nie zrozumiemy historii i współczesności tego kraju i narodu. Węgrzy przeżywali na przełomie XIX i XX w. jeden z najlepszych okresów w swych dziejach. Równorzędna unia z Austrią w ramach monarchii Habsburgów przyniosła wspaniały rozwój kraju. Było to wielkie państwo. Kraje korony św. Stefana obejmowały rozległy obszar w centrum Europy, od Tatr aż po Adriatyk. Wszystko załamało się po zakończeniu I wojny światowej. Węgry, uznane za państwo przegrane, zostały w traktacie podpisanym w 1920 r. w Trianon pozbawione ponad 70 proc. swych historycznych ziem i przykrojone do rozmiarów, które znamy z mapy dziś. Poza granicami nowych Węgier pozostały miliony etnicznych Węgrów, w zwartej masie zamieszkujących tereny południowej Słowacji, Siedmiogrodu i Banatu.
Węgrzy nigdy się z tymi decyzjami nie pogodzili. W ich świadomości powstał trwały uraz, trauma i pragnienie wzięcia rewanżu. Właśnie dlatego szukali pomocy u wszystkich, którzy podważali zasady powojennego ładu w Europie, np. w faszystowskich Włoszech Mussoliniego i w hitlerowskiej III Rzeszy. Szczególne obawy budził węgierski rewizjonizm w tych krajach, które na krzywdzie Węgier skorzystały, przede wszystkim w Czechosłowacji i Rumunii. Przedstawiciele licznej mniejszości węgierskiej w tych krajach byli często postrzegani jako piąta kolumna.
 
Odwaga mówienia „nie”
Ten kontekst historyczny jest niezbędny dla zrozumienia losów Jánosa Esterházy’ego. Jego dobra rodowe leżały w tzw. Górnych Węgrzech, czyli na terenie dzisiejszej Słowacji. Po Wielkiej Wojnie stał się więc obywatelem nowego państwa czechosłowackiego i wkrótce został przywódcą politycznym mniejszości węgierskiej w tym kraju. Walczył o język, kulturę i oświatę węgierską, narażając się tym nacjonalistycznie nastawionym politykom czeskim i słowackim.
Kryzys europejski zakończony wybuchem II wojny światowej przyniósł Węgrom z dawna pożądane odzyskanie części terytoriów odebranych im w Trianon. Esterházy przyjął to z entuzjazmem, który z czasem opadał w miarę uświadamiania sobie przez niego prawdziwego oblicza nazizmu i zrozumienia, jak groźny, politycznie i duchowo, jest związek Węgier i Słowacji z III Rzeszą.
Gdy oba te kraje jesienią 1939 r. zostały zalane masami polskich uchodźców, całym sercem zaangażował się w pomoc dla nich. Tak opisuje to wybitny polski kompozytor Zygmunt Mycielski: „W roku 1939 Esterházy przyjął mnie do swej willi. Przyszedłem do Jánosa boso, w podartych spodniach, po długim, trwającym od września marszu. Miałem nogi całe we krwi. Następnego dnia János zabrał mnie do sklepu, gdzie kupił mi buty, bieliznę i ubranie. Dał mi wszystko, co mógł, a nawet więcej, zarówno mnie, jak i setkom innych polskich uchodźców, którym pomagał”. Polacy pamiętali mu również twardą i bezkompromisową postawę po ujawnieniu zbrodni katyńskiej. Nigdy nie wahał się głosić pełnej prawdy o jej sprawcach. Polska, choć późno, doceniła jego zasługi. W 2009 r. otrzymał pośmiertnie Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.
Czynem wręcz bohaterskim było jego „nie” podczas głosowania w słowackim parlamencie nad ustawą umożliwiającą deportację Żydów. Był jedynym posłem mającym odwagę sprzeciwić się prawu narzucanemu przez III Rzeszę i tchórzliwie zaakceptowanemu przez słowackich przywódców. Zarówno na Słowacji, jak również na Węgrzech pomagał ukrywającym się Żydom, organizował paszporty, udzielał wsparcia finansowego. „To, że przeżyliśmy ten okropny czas, właściwie cała nasza rodzina zawdzięcza Jánosowi Esterházy’emu i jego rodzinie […], która zachowywała się w sposób jak najbardziej chrześcijański i ludzki” – zaświadczyła po wojnie Veronika Schlesingerova, żona znanego budapeszteńskiego adwokata. Już po śmierci otrzymał tytuł „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata”.
 
Chrześcijanin w więzieniu
U schyłku wojny zaczęła się gehenna, która trwać miała do końca jego życia. Został aresztowany najpierw przez strzałokrzyżowców – węgierskich faszystów, później przez NKWD. Skazano go na dziesięć lat łagru m.in. za: „rozpowszechnianie prowokacyjnych materiałów antyradzieckich w związku z tzw. sprawą katyńską”. Wywieziony na północ ZSRR, do Komi, zachorował na gruźlicę. „W nieogrzewanym baraku leżał na gołej drewnianej pryczy, cały we wszach, biegały po nim szczury. W wysokiej gorączce, głodny, bez leków” – wspominał jeden ze współzesłańców.
W 1949 r. został odesłany do Czechosłowacji, co nie było bynajmniej aktem miłosierdzia. Miał być tam na nim wykonany zasądzony zaocznie wyrok śmierci. Kara ta została ostatecznie zmieniona na dożywocie, Esterhazy nie opuścił już więzienia, zmarł za kratami w 1957 r. Miarą nienawiści, a może i lęku, którymi obdarzały go władze komunistycznej Czechosłowacji, była historia pogrzebu jego prochów. Przeczytajmy relację Marii siostry Jánosa: „Po nabożeństwie żałobnym poszłam po świadectwo zgonu. Kiedy przyszedł komendant więzienia, zapytałam, co z nim zrobili, z szatańskim uśmieszkiem odparł: «Kazałem go spalić, ale prochów nie wydam»”. Szczątki Jánosa Esterházy’ego, wrzucone do wspólnego grobu, udało się odnaleźć dopiero niedawno. We wrześniu 2017 r. spoczęły w zbudowanej specjalnie kaplicy Podwyższenia Krzyża św. w Alsóbodok (słowackie Dolné Obdokovce).
Osobista świętość Jánosa Esterházy’ego ujawniła się szczególnie w okresie uwięzienia. Liczne są relacje mówiące o jego niewzruszonym spokoju ducha, odpowiedzialności i głębokim życiu religijnym. Publicznie wzywał do modlitwy nie tylko za współwięźniów i ich rodziny, ale również za ciemiężycieli. Był jednym z grona chrześcijan, którzy zachowali wiarę i świadczyli o niej swymi uczynkami w głębokiej „dolinie cieni”.
Dla współczesnych Węgrów i Polaków może być on postacią ważną z jednego jeszcze powodu. Oba narody, zdają się dziś ulegać uprzedzeniom wobec „obcych”, dają się manipulować politycznym graczom, dla swych doraźnych interesów szerzącym lęk i nienawiść. János Esterházy to człowiek zupełnie innej formacji – pełnej otwartości, woli pomocy, odwagi i zawierzenia. Bardzo jest nam dziś potrzebny, właśnie w Polsce i na Węgrzech, taki patron.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki