Logo Przewdonik Katolicki

Nawrócenie przez przytulenie

ks. dr Mirosław Tykfer
fot. Fotolia

Jej życie jest proste. Bardzo proste. Sprząta, pomaga w zwykłych pracach. Nikt się nią zbytnio nie interesuje. Tak rodzi się niezwykła historia siostry, która z narkotyków wyciąga tysiące młodych ludzi.

„Jestem szczęśliwa, że mogłam uczestniczyć w tym… tym… Nie potrafiła znaleźć słowa, dlatego jeden z prelegentów podpowiedział: – Kongresie! Matka Elvira odpowiedziała wtedy: – Ale ja takich słów nigdy nie używam! Wszyscy się roześmiali. Ona też. Potem dodała: – Musicie mi wybaczyć, jestem tylko biedną, naprawdę biedną… nie powiem ignorantką, ale gęsią! Jednak gęsią radosną, wiecznie zadowoloną i ja żyję… żyję… żyję!” – takimi słowami na I Światowym Kongresie Życia Apostolskiego przedstawia się założycielka Wspólnoty Cenacolo. I może nas zaskakiwać ta jej szczerość i pokora, a nawet budzić pewne podejrzenie: czy aby trochę nie przesadza? Czy ktoś, kto pomaga tysiącom młodych ludzi wychodzić z nałogów i odzyskiwać wiarę w siebie, może być po prostu „biedną gęsią”? Co to w ogóle znaczy? Co chce nam o sobie powiedzieć i dlaczego?

Nie umiem czytać…
Przyznam, że te pytania także we mnie początkowo zasiały podejrzenia, że oto liderka ogromnej wspólnoty dla narkomanów, a jednocześnie założycielka nowego zakonu dla mężczyzn i kobiet po prostu odgrywa rolę „pobożnej zakonnicy”. Myślałem tak jednak do momentu, kiedy przeczytałem o innym wydarzeniu z jej życia. Otóż czytając kiedyś przemówienie, Matka Elvira nagle odłożyła kartki i powiedziała: „Przepraszam, że nie czytam, a wiecie dlaczego? Bo nie umiem czytać. Tak. Kiedy poszłam do szkoły, ukończyłam tylko trzecią klasę podstawówki. Miałam siedmioro rodzeństwa i często opuszczałam lekcje, dlatego nie nauczyłam się czytać”. Dzisiaj ma 82 lata. I nadal czuwa nad wspólnotą, która prowadzi 71 fraterni w 21 krajach. Z powodu charyzmatu jej życia, wciąż nowi młodzi ludzie wybierają życie konsekrowane. Tak, ta niepiśmienna „gęś” jest cudem Bożej miłości, która zmienia życie uzależnionej młodzieży bez stosowania wyszukanej terapii. „Nie boję się przyznać – mówi dzisiaj o sobie Matka Elvira – że moimi nauczycielami, moimi specjalistami, moimi książkami byli i są moi podopieczni”.

Nie narzeka
Przychodzi na świat 21 stycznia 1937 r. w Sora we Włoszech. Swoje dzieciństwo i młodość definiuje jako służbę wszystkim w rodzinie. Służbę przyjętą z akceptacją, ale nie będącą jej wolnym wyborem. Nie narzeka później, że tak wyglądało jej życie. Przekonana, że prowadzi ją Bóg, uznaje wiele trudnych dla niej wydarzeń za przygotowanie do późniejszego oddania się młodym ludziom, którzy stracili nadzieję. Którzy nie wierzą, że przed nimi jest jeszcze życie. Jej ojciec jest alkoholikiem, który budzi ją, małą dziewczynkę, i każe w nocy iść po papierosy. Ona idzie. Śpiewa głośno po drodze, żeby się nie bać. Mimo że ojciec na to nie zasługuje. Jest alkoholikiem. W domu są problemy, a w szkole się z niej śmieją. Kiedy ojciec przychodzi po nią chwiejnym krokiem do szkoły, ona przeżywa to ze wstydem. Ale i to wydarzenie opisuje później jako znak jej miłości, a nawet odwagę, żeby mimo wszystko pójść po swoją córeczkę, kiedy inni rodzice w ogóle po swoje dzieci nie przychodzili. To jest właśnie Matka Elvira. Kobieta, która uwierzyła Bogu, że jej życie jest darem cennym. Mimo że to samo życie przez wiele lat podpowiadało jej, że nadaje się tylko do sprzątania.

Przebudzenie
W wieku 19 lat wstępuje do zakonu sióstr miłosierdzia. Przez kolejne 28 lat wypełnia tam rozmaite zadania. A że brakuje jej wykształcenia, są to raczej zadania z serii tych, których inni robić nie chcą. Nie narzeka jednak. Nie ona. Mając 46 lat, dochodzi do wniosku, że Bóg oczekuje od niej czegoś innego. Ale nie tak nagle. Do tej konkluzji dochodzi po prawie dziesięcioletniej walce wewnętrznej. „Kiedy klękałam przed Eucharystią i modliłam się – pisze Matka Elvira w książce Przytulenie – bardzo silnie, niemalże fizycznie wyczuwałam krzyk bólu, wołanie o pomoc. Czułam w sobie bodziec, który nie należał do mnie i którego nie mogłam zdusić, bo stawał się coraz silniejszy. To nie był tylko pomysł, nie wiedziałam nawet, co się ze mną dzieje, czułam jednak, że muszę dać młodym ludziom coś, co Bóg złożył we mnie dla nich”.

Narodziny w agonii
Początkowo przełożeni podchodzą z dystansem do jej pragnienia otwarcia domu dla młodzieży. Matka Elvira zapamięta, co jej wtedy mówiono: „Porywasz się na niewiadome, nie jesteś przygotowana”. A ona nawet wobec tych opinii nie potrafiła się zbuntować. Później te zniechęcające ją blokady przełożonych komentuje w sposób zaskakujący: „Oni mieli rację (…) dlatego czekałam, cierpiałam, modliłam się. Ale ogień nie gasł!”. Co nie znaczy, że jej posłuszeństwo nie było trudne. „Czekanie, aż Duch Święty rozwinie to, co we mnie wrzało – pisze dalej w historii wspólnoty – było jak agonia”. 
W końcu przełożeni widząc determinację siostry Elviry, pozwalają jej odejść i założyć dom dla narkomanów. Ona zresztą niczego więcej nie chce. Tylko tego jednego domu. Odnajduje go i po pewnym czasie dostaje od władz lokalnych do własnej dyspozycji. Stary, zrujnowany dom w Piemoncie. „W tamtej chwili, po bólach porodu – pisze Matka Elvira – wreszcie narodziła się wspólnota”. W konstytucjach Wspólnoty Cenacolo znalazł się więc i ten znamienny zapis: „Narodziliśmy się w opuszczonym domu, bez żadnych zabezpieczeń finansowych: wszystko jest dziełem Boga i trudu wielu braci i sióstr”.

Terapia alternatywna
Biorąc pod uwagę tę krótką historię powstania Wspólnoty Cenacolo, nie będzie trudno zrozumieć jej duchowość. I dlaczego książka autorstwa Matki Elviry, która tę historię opisuje, nosi tytuł Przytulenie. Bo cóż lepszego mogła młodym ludziom zaoferować ta prosta siostra niemająca żadnego przygotowania pedagogicznego, jeśli nie miłość? A przedziwnie okazało się, że właśnie ta jej bezgraniczna wiara w terapeutyczne działanie miłości była strzałem w dziesiątkę. „Nigdy nie określałam Cenacolo jako instytucji leczącej narkomanów – pisze Matka Elvira w Przytuleniu – nigdy nie nazywałam jej mianem terapeutycznej. To rodzina, która przyjmuje życie”. Ta więc pozorna słabość, którą inni dostrzegali głównie w braku jej wykształcenia, stała się jej największą siłą: wiarą w człowieka zamiast koncentracji na metodach terapeutycznych; wiarą w relację przyjaźni, zamiast zbytniej nadziei pokładanej w analizach poranionej świadomości. „Zaproponowałam im to, co mnie wielokrotnie podnosiło na duchu i co przywracało ufność i nadzieję – przyznaje Matka Elvira – siłę miłosierdzia i modlitwy”. Z przekonaniem, że „modlitwa to nie tylko «terapia» dla narkomanów, ale droga do szczęścia”.

Kochała, a oni o tym wiedzieli
Czy to było rozsądne? Czy nie powracają wciąż problemy z takimi „nawiedzonymi” liderami wspólnot, którzy lekceważą psychologię? I czy nie naiwne wydaje się przekonanie, że miłość wystarczy, żeby człowieka postawić na nogi? Otóż to byłby zarzut wobec Matki Elviry nietrafiony. Bo jedną rzeczą jest ukryty w tym prymacie miłości pewien dystans do skuteczności samych metod terapeutycznych, ale czymś zupełnie innym jest dawanie tej miłości w sposób mądry. Czyli de facto taki, że reguły terapeutyczne również jakoś się z tej miłości z czasem rodziły.
Dobrym tego przykładem są papierosy, które na początku Matka Elvira pozwalała zachować w pewnej ilości tym, którzy nie potrafią ich rzucić z dnia na dzień. W końcu jednak uznała, że jest w tym ukryty brak wiary w tych młodych ludzi i że zamiast narkotyków będą teraz mieli inne uzależnienie. Dlatego podczas jednej z pielgrzymek do Medjugorje doszła do wniosku: „Ja nie jestem im wierna”. I w czasie modlitwy wieczornej wyznała swoim podopiecznym: „Kochani, przepraszam was, bo was zdradziłam, dlatego że wam nie ufałam”. Od tego dnia po spaleniu ostatnich papierosów we wspólnym ognisku nikt już nie mógł sięgać po papierosa we wspólnocie. Metoda okazała się dla wielu bardzo wymagająca, ale z czasem stała się naprawdę skuteczna. A to dlatego, że ta, która ją zaproponowała, rzeczywiście tych młodych ludzi kochała. I oni o tym wiedzieli.

Coś więcej niż terapia
Reguły postaw i wspólnotowej „terapii” wypływały więc zawsze z tego pierwotnego założenia, o którym terapeuci czasem zapominają: „Byłam świadoma – pisze Matka Elvira – że czysto ludzka terapia nie zaspokoi ich serc, nie przywróci ich udręczonym sumieniom pokoju przebaczenia. (…) To oni utwierdzili mnie w przekonaniu, że właśnie w tym kierunku mamy iść, prosząc, abym nauczyła ich, jak żyć modlitwą, jak wspólnie iść po drodze, która pomogła mnie i wielu przede mną, a teraz miała pomóc także im”. We wspólnocie najważniejsza jest więc modlitwa, a szczególnie różaniec. To jest modlitwa ludzi prostych, biedaków – mówi Matka Elvira. Wspólnota odmawia więc różaniec codziennie w całości. Modlą się wszyscy. Z czasem jej uspokajająca siła przyniosła takie owoce, że podopieczni sami zaproponowali najpierw adorację w sobotnią noc, która zwykle kojarzyła się im z rozrywką, a potem nieustanną adorację, aby na zmianę odrywać się od pracy i modlić się bez przerwy. „Wtedy zrozumiałam – pisze Matka Elvira – że młodzi nie proszą mnie tylko o dach nad głową, pełny talerz, łóżka, ale o spotkanie z Bogiem”.

Czuć się oczekiwanym
W ten jakże prosty sposób Wspólnota Cenacolo jest dzisiaj znakiem odnowionej wiary nie tylko w Boga, ale także w człowieka. „My chcemy kochać nie przez żądania, lecz z wiarą, że w młodych ludziach, nawet tych, którzy przeżyli porażkę, kryje się jeszcze niedostrzeżony kapitał”. Jak go wydobyć? Francesco, który miał bardzo trudne relacje z ojcem, Matka Elvira zaproponowała: „Kiedy z daleka zobaczysz ojca, zacznij biec i biegnij, biegnij mu naprzeciw. Potem rzuć mu się na szyję i obejmij go, obejmij go mocno. A kiedy będziesz go tak obejmował, policz do siedmiu, ale nie puszczaj. (…) Po siedmiu sekundach wszyscy będziecie płakać. Właśnie sprawiłeś, że ten człowiek na powrót stał się ojcem”. Dlatego nowych członków, którzy przychodzą do wspólnoty, Matka Elvira zawsze wita tak samo: „Czekałam na Ciebie, jesteś wreszcie!”. „Życie musi czuć się oczekiwane, aby czuło się kochane” – powtarza nieustannie. 
A wszystko po to, aby Bóg przychodził i podnosił młodych ludzi przez miłość innych ludzi. Na tym polega „wcielenie”, podkreśla Matka Elvira, bo Syn Boży jest także człowiekiem. Ci, którzy Go spotkali i w Niego uwierzyli, najpierw zobaczyli twarz Jezusa z Nazaretu, to znaczy: człowieka. Matka Elvira wciąż mówi o Jezusie z Nazaretu, o Jego ludzkim przychodzeniu do nas. I dodaje uzasadnienie głęboko teologiczne: „Jestem naocznym świadkiem zmartwychwstania Jezusa, które dokonuje się w życiu młodych ludzi. Gdy ich spotykam, są martwi, ale potem dzień po dniu widzę, jak odradzają się do nowego życia”. Ich duchową przemianę porównuje do przemiany chleba w Eucharystii: „Dlatego często naszą wspólnotę określam mianem cudu eucharystycznego”.

Niepozorna, niewykształcona siostra dokonuje prawdziwej rewolucji społecznej. Tysiące młodych ludzi zmienia życie. Franciszek nazwałby ją „rewolucją czułości”, a Matka Elvira zapewne by się z papieżem zgodziła. Bo jej sednem jest po prostu przytulenie. Taki prosty gest, ale to właśnie on, szczerze dawany i głęboko zapamiętany, rozjaśnia ciemności. A właściwie to nie sam gest, ale miłość, która w nim mówi: wierzę w ciebie, wierzy w ciebie Bóg.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki