Logo Przewdonik Katolicki

Kubek pełen czekolady

Agnieszka Pioch-Sławomirska
fot. velimir Fotolia

O rozpoznawaniu i komunikowaniu potrzeb z Katarzyną Frużyńską rozmawia Agnieszka Pioch-Sławomirska

Lubi Pani kawę? 
– Lubię.
 
Ja też, piję kilka dziennie. Ale chyba nie dlatego, że potrzebuję kofeiny.
– Kawa kojarzy się z porannym „rozruchem”, ale i z chwilą relaksu, np. przy czytaniu książki czy gazety, albo ze spotkaniem z przyjaciółką. Za wypiciem kawy może się kryć zaspokajanie różnych potrzeb: aktywności, odpoczynku, bliskości. Pijąc kawę, może sobie Pani uświadamiać, dlaczego to robi.
 
A jaką potrzebę zaspokaja kobieta, kupując nowe buty? Najczęściej nie robi tego, bo nie ma w czym chodzić.
– Może to być potrzeba piękna – bo chce mieć coś ładnego, potrzeba świętowania – bo coś jej się udało i chce z radości kupić sobie coś nowego, potrzeba rozrywki i spędzenia czasu z przyjaciółkami albo jeszcze inne.
 
Czym są w takim razie nasze potrzeby?
– To sygnały organizmu, że chcemy czegoś, co jest dla nas ważne. Są uniwersalne: każdy ma na przykład potrzebę snu, odpoczynku, kontaktu z bliskimi, miłości, poczucia bezpieczeństwa. W metodzie Porozumienia bez Przemocy mówi się, że potrzeby mamy takie same, tylko różne są nasze strategie, czyli sposoby na ich zaspokajanie. Na przykład wszyscy mamy potrzebę zabawy, rozrywki, ale inaczej ją zaspokajamy. Ja lubię chodzić do kina, czytać książki, zapraszać znajomych, a mój mąż lubi grać w gry. Ma inne sposoby na realizację tej potrzeby. Kiedyś nie umiałam tego zrozumieć, uważałam, że to strata czasu, ale gdy zobaczyłam, że te gry są ciekawie skonstruowane, to jest to podobnie jak z moimi książkami: wchodzi się w inny świat, odkrywa się go, przeżywa razem z bohaterami. Więc dlaczego mam oceniać jego formę rozrywki jako gorszą niż moja?
Trzeba czasem zatrzymać się i popatrzeć, jakie mamy potrzeby, a potem poszukać sposobów na ich realizację. Mnie pomaga w tym lista potrzeb, która wisi na lodówce: zerkam na nią, gdy czasem czuję, że coś jest nie tak, ale nie do końca wiem, o co mi chodzi.
 
Lista potrzeb – jak lista zakupów? Każdy może stworzyć własną?
– Posiłkuję się listą, którą poznałam dzięki Porozumieniu bez Przemocy, jest ona w miarę uniwersalna. Początkowo byłam zdziwiona: po co ktoś stworzył taki wykaz, przecież sama wiem, jakie mam potrzeby. Ale gdy na nią spojrzałam, odkryłam takie, co do których nie uświadamiałam sobie, że mogę je mieć. Zdziwiła mnie na przykład potrzeba autentyczności. Rozumiem ją tak: chciałabym móc z różnymi osobami być taką, jaką jestem naprawdę, czyli niczego nie udawać, nie nosić masek, mówić to, co myślę – w miarę możliwości oczywiście, bo to zależy od sytuacji i relacji, jaką się ma z daną osobą.
 
A inne nieoczywiste potrzeby?
– Potrzeba świętowania, którą można zaspokajać choćby przez wspomniane buty: gdy coś mi się udało, nie przechodzę od razu do następnego zadania, tylko chcę się zatrzymać na jakiś czas, powiedzieć o tym komuś, nacieszyć się – to jest to świętowanie. Jest i druga strona tej potrzeby: „opłakanie”, jeśli się czegoś nie uda zrobić – wtedy chcemy żałować, nie szukać pocieszaczy za wszelką cenę, pobyć w smutku i „żałobie” po swoim celu czy marzeniu, także po to, by wyciągnąć wnioski.
 
Czasem potrzebuję samotności i ciszy, a otacza mnie hałas, innym razem w planach miłe spotkanie towarzyskie – a tu połowa osób się rozchorowała. Jestem zła, rozczarowana.
– Odpowiedzialność za potrzeby i za emocje, jakie się z nimi wiążą, jest po naszej stronie. Czasem mówimy, że ktoś powinien coś dla nas zrobić albo w innej sytuacji: jak on mógł nam to zrobić? A to nie tak. Na przykład: umawiam się z kimś na spotkanie i ta osoba je odwołuje – a ja na nie bardzo liczyłam. Mogę się złościć, bo potrzebowałam kontaktu z tą osobą, ale może być i tak, że ten ktoś odwołuje, a ja czuję ulgę, że dobrze się złożyło, bo byłam zmęczona i choć lubię tę osobę, chcę się z nią spotkać, ale nie teraz. Ta sama osoba, ta sama sytuacja – mogę czuć złość albo ulgę. I to zależy ode mnie. Błędem byłoby przenoszenie złości na inną osobę, bo to są nasze emocje związane z naszymi potrzebami. Emocje, które odczuwamy, są taką chorągiewką, która pokazuje, czego nam potrzeba.
 
Ale ten ktoś mógł odwołać spotkanie, bo akurat zdarzyło się coś, co sprawiło, że on teraz nie chce. I mówi: nie dam rady teraz, potrzebuję być sam. Zderzają się dwie potrzeby: moja potrzeba spotkania, bliskości i czyjaś potrzeba samotności.
– Wiele zależy od relacji, jaką mamy z tą osobą. Jeżeli ktoś komunikuje: nie spotkam się, bo chcę w tej chwili być sam, to już jest dobrze, bo to oznacza szczerość. Czasem mamy pokusę szukania wymówek, kombinowania, mówienia: wiesz, coś mi wypadło, zdzwonimy się – a w tej sytuacji ktoś mówi wprost, co znaczy, że te osoby mają jakąś relację i mogą sobie jasno powiedzieć: coś się u mnie zmieniło, chcę teraz czegoś innego – powiedz, co możemy z tym zrobić. Wtedy możemy rozmawiać, negocjować.
Im bardziej otwarcie mówimy o swoich potrzebach, tym większa jest szansa, że uda się nam dojść do porozumienia. Jeśli będę zmyślać, nie powiem prawdy, dogadanie się będzie trudniejsze, może być  bardziej powierzchowne.
 
Jak odkryć, czego potrzebuję w danym momencie?
– Można skorzystać ze wspomnianej listy. Ale ważne są też momenty zatrzymania w ciągu dnia, zarówno wtedy, gdy czujemy się spokojni, jak i gdy jesteśmy zdenerwowani, bo to są dla nas sygnały, czy nasze potrzeby są zaspokojone, czy nie. Trzeba słuchać swoich emocji – te trudne, czyli jak je często nazywamy: „złe” (choć nie lubię tego słowa, bo emocje nie są złe, każda nam coś mówi), będą się wiązały z tym, że jakieś nasze potrzeby są sfrustrowane, nie zostały zaspokojone. Czyli na przykład: jestem zła, bo uciekł mi autobus, a chciałam być na czas.
Jest taki skrót pochodzący od pierwszych liter angielskich słów: HALT. Oznacza: zatrzymaj się i nie zaczynaj ważnych tematów, nie wchodź  dyskusje i nie mów, co ci ślina na język przyniesie, kiedy jesteś głodny (hungry), zły (angry), samotny (lonely) i zmęczony (tired). To się w codzienności bardzo sprawdza.
Można też ustawiać alarm w telefonie, np. dwa razy dziennie, po to, by się zatrzymać i zastanowić, co się ze mną dzieje. Niektórzy wiążą to z modlitwą, momentem kontaktu z Bogiem.
 
Czy dla każdego z nas dana potrzeba oznacza to samo? Mam wrażenie, że ile osób, tyle znaczeń pojęcia „porządek”. 
– Tak, mamy różne standardy porządku i różne rzeczy możemy mieć na myśli pod hasłem „mieć posprzątane”. Dla mnie to może znaczyć coś innego niż dla mojego męża, wiąże się to też ze wzorcami wyniesionymi z domu rodzinnego – jak dbaliśmy o porządek, jak wysokim priorytetem to było. Warto o tym rozmawiać: co dla mnie oznacza „czysto”? Czy że ubrania nie wiszą na krzesłach i jest odkurzone, czy też że umyjemy jeszcze okna? (a okna mogą być umyte trzy razy w roku albo trzy razy w miesiącu).
Chcemy mieć czysto w domu i to jest nasza potrzeba porządku, ale za tym kryją się kolejne rzeczy: chcemy porządku, by było pięknie albo dlatego, że mamy dzięki temu poczucie bezpieczeństwa, wiemy, co gdzie leży i daje nam to psychiczny spokój. A dla niektórych może to być też sposób na okazanie miłości. Jeśli na przykład praca na rzecz domu jest głównym językiem miłości, to posprzątanie może być pokazaniem komuś, że go kocham.
 
Sąsiadka denerwuje się o źle posprzątany wspólny korytarz, a przecież jest całkiem OK: koty się nie kłębią, nie leżą śmieci. W miejscu pracy w łazience czy kuchni ktoś zawsze widzi brud, którego ktoś inny nie dostrzega. Gdy nie mamy z kimś bliskiej relacji, trudniej jest mówić o tym, co dla nas ważne?
– W takich sytuacjach też możemy mówić o tym, czego potrzebujemy, ale wybierając inny sposób. W pracy mamy różne poziomy relacji i zaufania. Gdy na przykład na jednej przestrzeni znajduje się więcej osób i czasami jest głośno, a nam to przeszkadza, zamiast wybuchać w złości („Przestańcie się drzeć!”) możemy porozmawiać z kimś na osobności lub – jeśli jest taka możliwość – poszukać innego miejsca i tam popracować w spokoju. Podobnie jest z bałaganem: mogę poprosić, by ktoś posprzątał po sobie, mogę to zrobić za niego, jeśli potrzeba porządku jest we mnie tak bardzo silna.
Ważna jest jednak świadomość, że jeśli proszę kogoś o coś, co jest dla mnie ważne, on może odmówić i dopóki mnie to nie krzywdzi, ta osoba nie ma obowiązku troszczyć się o to, by moje potrzeby zostały zaspokojone.. Jeśli pytam: „Pomożesz mi?” – na co ktoś odpowiada, że nie ma czasu, a ja potem idę do kuchni i obmawiam tę osobę („Ale z niej egoista!”), to znaczy, że z mojej strony nie była to prośba, ale oczekiwanie, a wręcz żądanie pomocy.
Jeżeli powiem: „Czy mógłbyś zmywać po sobie naczynia?” to jest to prośba, nie ma tu wyrażenia potrzeby, ale gdy powiem: lubię, kiedy wchodzę do kuchni i jest czysto i przyjemnie, czuję się spokojniejsza, wtedy już komunikuję potrzebę. I mówienie o nich wymaga odwagi, bo w jakimś stopniu się odkrywamy.
 
W jaki sposób komunikować potrzeby?
– Spotkałam się kiedyś z metaforą kubeczka czekolady: jeśli mamy z kimś dobrą relację, to tak jakbyśmy dolewali do naszego wspólnego kubeczka czekolady. I jeżeli ten kubek jest pełen, bo dobrze się dogadujemy, to nie stanie się nic strasznego, jeśli czasem wprost powiemy: denerwuje mnie to, zrób coś inaczej. Liczy się nasza wcześniejsza relacja i zaufanie. Czasem też trzeba się przeprosić – i kubek znów się wypełnia. Jeżeli kogoś nie znam, trudniej jest od niego przyjąć radę czy prośbę, więc to budowanie relacji na długo ma znaczenie.
W komunikowaniu potrzeb ważnych jest kilka elementów: mówimy, co jest dla nas ważne, ale i o naszej intencji: „Chciałabym, żeby nam się dobrze pracowało, dlatego chcę cię prosić o to czy tamto – co ty na to?”. W ten sposób otwieramy pole do dyskusji. Można na przykład powiedzieć: „Przeszkadza mi hałas w pracy – co możemy z tym zrobić?”. Ale z autentyczną ciekawością, co druga osoba o tym myśli, jak to wygląda z jej perspektywy. Bo nie chodzi o to, by ktoś doszedł do naszych rozwiązań.
 
A wspomniana wcześniej odwaga?
– Pojawia się, gdy dana sprawa jest istotna – dla podtrzymania dobrej relacji lub dla mnie osobiście, bo czyjeś działanie uderza w moje wartości – albo gdy sytuacja wywołuje silne emocje. Wtedy wbrew pozorom one mogą nam pomóc w tym, żeby coś wyrazić. Bo gdy frustracja narosła, często pojawia się fantazja i odwaga, które mówią: coś z tym trzeba zrobić. I warto pamiętać, że jeśli czegoś nie powiem, będę się frustrować jeszcze bardziej.
 
„Mam potrzebę świętowania, więc chodźmy na zakupy” – mówię do koleżanki, a ona puka się w czoło... Słowo „potrzebuję” brzmi czasem sztucznie.
– Potocznie używamy słowa „potrzebuję” w różnych kontekstach; podobnie jest ze słowem „czuję” – nie zawsze to, o czym chcemy powiedzieć będzie uczuciem. Oczywiście zamiast mówić: „Mam potrzebę autentyczności” powiemy raczej: „Wiesz, chciałabym być z tobą szczera”. Myślę, że ten sposób mówienia trzeba sobie wypracować, przećwiczyć, zobaczyć, jakie sformułowania będą dla nas komfortowe, mnie pomagają na przykład: „to jest dla mnie ważne”, „zależy mi na tym”. Język jest jednak wtórny, ważniejsza jest praca nad uświadamianiem sobie swoich emocji, bycie w kontakcie ze sobą, a słowa przyjdą same. Ważne jest to zatrzymanie się i pytanie: co czuję, czego potrzebuję. Ale nie należy skupiać się tylko na tym, czego mi brakuje, ale zauważyć też co mi się udało, jakie moje potrzeby zostały zaspokojone w ciągu dnia. Ucieszyć się tym, wyrazić wdzięczność. Warto z tego zrobić nawyk. Sama używam takiego „wdzięczniczka” w kalendarzu, zapisuję sobie w nim małe radości każdego dnia, czasem wystarczą dwie minuty przed snem, żeby sobie uświadomić, że mamy za co dziękować.
 
 ----------------------
Katarzyna Frużyńska Psycholożka, trenerka, szczęśliwa żona i mama. W swojej pracy pomaga ludziom skutecznie się porozumiewać w pracy i w rodzinie, ceni metodę Porozumienia bez Przemocy i Pozytywną Dyscyplinę. Pisze bloga www.zblyskiemwoku.pl o psychologii i relacjach

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki