Nie jest to idealizowanie człowieka ani jego urzędu, bo papież może się mylić. Nie myli się on tylko w sprawach wiary i moralności, kiedy wypowiada się uroczyście właśnie jako głowa Kościoła. Franciszek dotychczas nie użył ani jednej tego typu formuły, niczego nowego nie zdogmatyzował.
Ale czy to znaczy, że można uznać, że w tym, czego nas uczy, po prostu się myli, skoro nie są to wypowiedzi dogmatyczne? Nie, w ten sposób nie można powiedzieć. To tak jakby twierdzić, że kredyt zaufania wobec papieża jest taki sam jak wobec każdego innego wierzącego. A nie jest. Proces wykazywania, że papież naprawdę mógł popełnić jakiś poważny błąd, jest bardzo złożony. W kluczowym momencie wymaga on poparcia ze strony większości biskupów całego świata.
W przypadku nauczania papieża z Argentyny nic takiego się nie dzieje. Bynajmniej nie jest to krytyka ze strony biskupów większa od tej, jaka miała miejsce chociażby za pontyfikatu Pawła VI. Poza kilkoma hierarchami, którzy Franciszka systematycznie krytykują, biskupi nie próbują wykazywać mu błędów. Najczęściej są jego serdecznymi zwolennikami.
Kto więc dzisiaj podważa autorytet papieża? Na świecie bywa różnie: wpływowi teologowie, intelektualiści, dziennikarze. W Polsce prym wiodą dziennikarze, rzadko mający wykształcenie teologiczne. To oni jednak stali się de facto najgłośniejszymi i najbardziej wpływowymi komentatorami tematów religijnych. I nie mówię tylko o dziennikarzach lewicowych. Dziwi mnie fakt, że to właśnie dziennikarze prawicowi – a przynajmniej wielu z nich – uzurpują sobie prawo do tak autorytatywnej oceny nauczania Kościoła.
Radykalna krytyka Franciszka za zmianę Katechizmu w punkcie dotyczącym kary śmierci to tylko jeden z wielu przykładów na to, jak bardzo ci dziennikarze robią dla Kościoła złą robotę, a dla jego jedności stają się zwyczajnie niebezpieczni.