Prezydent RP Andrzej Duda zapowiedział przeprowadzenie referendum dotyczącego zmiany konstytucji. Podano do publicznej wiadomości listę dziesięciu pytań, które miałyby zostać postawione w jego ramach. Jedno z nich brzmi: „Czy jest Pan/Pani za podkreśleniem w Konstytucji RP znaczenia chrześcijańskich źródeł państwowości polskiej oraz kultury i tożsamości Narodu Polskiego?”. Pytanie to dotyczy kwestii zdawałoby się oczywistej i nie powinno budzić większych kontrowersji. Chrześcijańskie korzenie tożsamości narodowej, wspólnoty politycznej i kultury polskiej nie są u nas kwestionowane nawet przez tych, którzy nie są ludźmi wierzącymi. Warto w tym miejscu przytoczyć sąd wypowiedziany w 2003 r. podczas dyskusji nad wprowadzeniem odwołania do chrześcijaństwa, do tekstu konstytucji europejskiej, przez ówczesnego prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego, którego raczej trudno byłoby uznać za wiernego syna Kościoła: „pojawia się kwestia braku odniesienia do Boga i chrześcijaństwa w preambule konstytucji. [...] Jak podkreślałem już sama historyczna rzetelność nakazywałaby umieszczenie takiego zapisu w tekście. Trudno też zrozumieć, w jaki sposób zapis taki mógłby urazić przedstawicieli innych wyznań lub osoby niewierzące”. Czy jest zatem jakikolwiek powód, dla którego należałoby krytycznie przyjrzeć się formule proponowanej przez obecnego prezydenta? Czy nie będzie to wyłącznie szukanie „dziury w całym”? Otóż powody są i to bynajmniej nie trzeciorzędne, choć być może nie rzucające się w oczy przy powierzchownej refleksji
Niepokojące wrażenie
Pierwsza kwestia dotyczy sensu stawiania takiego pytania w świetle celu, w jakim to referendum zostało zaproponowane. Jego celem ma przecież być zapytanie obywateli, czy potrzebne są zmiany w konstytucji. Ewentualnie, czy należy wprowadzić nowe treści, dotąd w niej nieobecne, albo czy niektórym należałoby nadać zasadniczo inną formułę niż dotychczas. Zastanówmy się więc, na ile treść prezydenckiego pytania, w kontekście tak rozumianego celu referendum, rzeczywiście znajduje uzasadnienie. Odwołanie do chrześcijaństwa znajduje się w treści preambuły dotychczasowej konstytucji z 1997 r. Przypomnę zawarte w niej sformułowania: „my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i niepodzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, (…) wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach, […] w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem, ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej jako prawa podstawowe dla państwa”. Zastanawiam się, w jakim znaczeniu treść zawarta w pytaniu prezydenta Andrzeja Dudy jest nowa? Jaką rzeczywiście propozycję zmiany przynosi? Można bowiem odnieść niepokojące wrażenie, że prezydencka formuła stanowi krok wstecz w stosunku do tego, co obowiązuje dziś. Mówi ona jedynie o państwie i narodzie w jego wymiarze politycznym i kulturowym, nie zawiera natomiast odniesienia do sumienia człowieka, przez co jest mniej humanistyczna, raczej technokratyczna i formalnoprawna.
Świecki charakter instytucji
Tekst preambuły z 1997 r., której głównym autorem był Tadeusz Mazowiecki, była podówczas przedmiotem rozlicznych kontrowersji, aczkolwiek najważniejsze autorytety duchowne i świeckie, zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami, udzieliły jej wsparcia. Nie zawierała ona invocatio Dei (odwołania do Boga), ale nie domagał się tego podówczas ani papież Jan Paweł II, ani najbardziej liczący się polscy biskupi. Papież jednoznacznie stwierdził, że istotne są nie tyle konkretne sformułowania, ale zapewnienie Kościołowi i jego wiernym podstawowych praw: „aby w pełnym poszanowaniu świeckiego charakteru instytucji zostały uznane trzy komplementarne zasady: prawo kościołów i wspólnot religijnych do swobodnego organizowania się, zgodnie ze swymi statutami i własnymi przekonaniami; poszanowanie specyficznej tożsamości wyznań religijnych i prowadzenie strukturalnego dialogu między Unią Europejską a tymi wyznaniami; poszanowanie statusu prawnego, jaki kościoły i instytucje religijne już posiadają na mocy prawodawstwa państw członkowskich Unii”. Kard. Józef Glemp i abp Henryk Muszyński uznali zaś, że satysfakcjonującym byłoby dla nich przyjęcie w konstytucji europejskiej zapisu podobnego do tego, który istnieje w konstytucji RP.
Nie tędy droga
O co zatem chodzi dziś prezydentowi Dudzie? Na pewno nie o wprowadzenie owego invocatio Dei, czyli rozpoczęcie ustawy zasadniczej słowami „W imię Boga wszechmogącego…”. Zaproponowane pytanie w żaden sposób tego nie sugeruje. Może więc chciałby prezydent usunąć drażniącą niektórych formułę – zawartą w obecnej konstytucji – sugerującą, że źródłem wspólnych wartości jest tak samo Bóg, jak i ludzkie sumienie. Tego jednak pytanie również nie zawiera. Odnoszę natomiast wrażenie, że istotą sprawy jest tu nadanie państwu religijnej formy i to obowiązującej dla każdego obywatela. Ten kto byłby obywatelem takiego państwa byłby również zobowiązany uznać religijny charakter obowiązujących w nim wartości. Nie wymagając jednocześnie od niego, aby faktycznie była to jego osobista wiara w Boga. To tak jakbyśmy chcieli powrócić do przedsoborowego powiązania wspólnoty wiary – Kościoła i wspólnoty politycznej – państwa, w ramach której Polak winien być kulturowym katolikiem, nawet jeśli w Boga nie wierzy. A nawet więcej, że można byłoby być polskim katolikiem praktykującym na przykład podczas uroczystości państwowych, ale w sercu być ateistą. Nie sądzę, aby taka propozycja przyniosła jakąkolwiek korzyść Kościołowi. Zbyt ścisły związek z instytucjami politycznymi był zawsze zgubny dla jego zbawczej misji. Nie byłby on również dobry dla państwa, które powinno traktować swych obywateli w sposób całkowicie bezstronny.
My, Naród Polski
Drugi problem zawiera się w pytaniu, po co umieszczać w konstytucji odwołania religijne? Aby dać świadectwo prawdzie, powie ktoś i będzie miał niewątpliwie rację! Jednak, jak to często się zdarza, „diabeł tkwi w szczegółach”. Zapytajmy na przykład, czy odwołanie to ma mieć charakter inkluzywny (włączający), czy ekskluzywny (wyłączającego)? Mamy wśród naszych obywateli wielu, którzy nie są członkami chrześcijańskich wspólnot wyznaniowych: muzułmanów, żydów, świadków Jehowy, buddystów, ateistów etc. W dotychczasowej formule konstytucyjnej mogli się oni przy minimum dobrej woli odnaleźć, podkreślała ona bowiem różnorakość pochodzenia tych wartości, które są fundamentem naszego państwa i społeczeństwa. Uspokajało ich również zapewne sformułowanie: „my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej”, wprost zakładające obywatelską, nie etniczną definicję narodu, którego równoprawnymi członkami są również ci, którzy nie są polskiego pochodzenia. Prezydent nie zamierza stawiać pytania o definiowanie wspólnoty narodowej, możemy być więc pewnie spokojni, że nikt nie będzie wykluczał obywateli pochodzenia ukraińskiego, białoruskiego, niemieckiego, żydowskiego, tatarskiego itp. z polskiej wspólnoty narodowej. Jeśli jednak wynikiem referendum miałoby być porzucenie zasady: „zarówno wierzący w Boga […], jak i nie podzielający tej wiary, a uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł” i podkreślenie, że fundamenty państwa i narodu mają jedynie chrześcijański charakter, to bylibyśmy na prostej drodze do ekskluzywnego (wyłączającego) charakteru religijnego odwołania w konstytucji. Pomyślmy, jak mógłby się poczuć polski obywatel, nie będący chrześcijaninem, który musiałby nie tylko zaakceptować humanistyczny, tzn. świecki wymiar chrześcijańskich wartości – czyli de facto prawa człowieka – ale także uznać, że te wartości mają wyłącznie religijny i to chrześcijański charakter. Czy wzmocniłoby to, czy raczej osłabiło jego więź z Polską? I czy nie byłaby to presja wywierana na jego sumienie. która stoi przecież w jawnej sprzeczności z prawami człowieka?
Wspólna ojczyzna
Osobiście sądzę, że formuła Tadeusza Mazowieckiego, człowieka kompromisu, ale również głębokiej wiary, nie potrzebuje zmiany. Zawiera ona bowiem to, co jest nam wszystkim dziś najbardziej potrzebne, wymiar integrowania ponad granicami politycznymi, etnicznymi i religijnymi z jednoczesnym uznaniem chrześcijańskich korzeni naszej wspólnoty. Jest to formuła w najlepszym rozumieniu tego słowa inkluzywna (włączająca), pełna chrześcijańskiego szacunku dla bliźnich. Nie wątpię, że takie jest również stanowisko biskupów, którzy wypowiedzieli się w tej sprawie konkretnie i jasno w zeszłorocznym dokumencie Chrześcijański kształt patriotyzmu, pisząc: „Obok katolickiej większości, dobrze służyli naszej wspólnej ojczyźnie i nadal jej służą Polacy prawosławni i protestanci, a także wyznający judaizm, islam i inne wyznania oraz ci, którzy nie odnajdują się w żadnej tradycji religijnej. (…) Dlatego też współczesny polski patriotyzm, pamiętając o wkładzie, jaki wnosi doń katolicyzm i polska tradycja, zawsze winien żywić szacunek i poczucie wspólnoty wobec wszystkich obywateli, bez względu na ich wyznanie czy pochodzenie, dla których polskość i patriotyzm są wyborem moralnym i kulturowym”. Te słowa znakomicie korespondują z preambułą konstytucji z 1997 r., trudno sobie zatem wyobrazić, jak i w imię czego należałoby ją poprawiać. Dotychczasowa formuła została już raz zaakceptowana w referendum, nie widzę potrzeby ponownego stawiania tej sprawy pod osąd obywateli.