Ostatnie minuty spotkania z Japonią pokazały jednak coś zupełnie innego. Gdy Japończycy przez 10 minut podawali sobie piłkę na środku boiska, byle tylko nie stracić kolejnej bramki ani nie złapać kartki (takie rozstrzygnięcie dawało im awans do fazy pucharowej), nasi biernie wyczekiwali na własnej połowie i przyglądali się tej kuriozalnej sytuacji. Dobrze, że nielicznych reprezentantów stać było po tej farsie na słowo „przepraszam”, gorzej, że niektórzy usprawiedliwiali się troską o wynik. Problem w tym, że dla nas wynik nie był już najważniejszy. To miał być nasz mecz o honor, którego w ten sposób nie zachowaliśmy.
Z tym większym zdziwieniem przyjąłem więc widok kibiców, którzy pofatygowali się na Okęcie, by entuzjastycznie witać naszych reprezentantów wracających z Rosji. Ale po chwili uderzyło mnie co innego – ani podczas transmisji z mundialu, ani na migawkach spod rosyjskich stadionów czy polskich stref kibica nie widziałem nikogo, kto byłby „przeciw” czemuś. Ci wszyscy ludzie byli „za” naszą reprezentacją. Jak duży to kontrast w stosunku do piłki klubowej, w której co bardziej zagorzali fani są zajęci nie tyle dopingowaniem swoich, ile wyzywaniem przeciwników. Których kibiców jest więcej? Wydaje mi się, że tych pierwszych. Problem w tym, że na wizerunek wszystkich wpływa głośniejsza i bardziej widoczna mniejszość.
Dlaczego o tym piszę? Bo właśnie m.in. w sprawie tych kibiców, będących nie „za”, ale „przeciw” i manifestujących swoją niechęć podczas pielgrzymek (sic!) chociażby na Jasną Górę wypowiedzieli się biskupi. Pielgrzymowanie, przypominają hierarchowie, powinno mieć motyw religijny, a jeśli wiąże się ze sprawami społecznymi, to powinno nie dzielić, ale łączyć. Ale ten ważny dokument dotyczy nie tylko kibiców, bo – jak pisze na s. 22–25 Monika Białkowska – przywołuje do porządku wszystkich, którzy chcieliby zawłaszczyć sobie Kościół. Dobrze, że wreszcie powiedzieliśmy „dość!”.