Oczywiście okazał im wdzięczność na wiele sposobów, ale z imienia wywołał tylko tych, którzy dla nas często imion nie mają: bezdomnych z Krakowa. Drugą uprzywilejowaną grupą byli niepełnosprawni i chorzy. Byłem wtedy w tej samej katedrze i nie wiem, co czuli inni, ale ja poczułem zapach Ewangelii. I wiem, wszyscy pewnie wiemy, że to nie jest pokazówka nowego metropolity, ale styl jego pasterzowania. Wyszedłem z kościoła mocno podniesiony na duchu. Powiedziałbym nawet, że rozmarzony Kościołem, którego będziemy jeszcze w przyszłości uczestnikami w Polsce między innymi dzięki abp. Grzegorzowi.
Wspomnę przy tej okazji niezwykłe rekolekcje, które poprzedziły ingres. Jednym z prowadzących był abp Konrad Krajewski, jałmużnik papieski, o którym niektórzy wcześniej mówili, że załatwia sobie miękkie lądowanie w Polsce właśnie na „tronie” łódzkiego metropolity i stąd ociąganie się Stolicy Apostolskiej w nominacji nowego arcybiskupa po Marku Jędraszewskim. Radzę, a nawet zachęcam, żeby obejrzeć i posłuchać abp. Krajewskiego chociażby na YouTube. Jak bardzo musieli być rozczarowani ci, którzy podobne spekulacje prowadzili, słysząc wzruszenie prowadzącego, gdy mówił o dotyku bezdomnych… Jaki „tron”, jaka posada, jakie „załatwienie sobie”… Nic z tych rzeczy. Niektórzy przecierali oczy. Jedni ze wzruszenia, inni ze zdziwienia. I pytali, czy naprawdę watykański kurialista brudzi się życiem w towarzystwie ulicznych brudasów? Czy nie robi tego przypadkiem na pokaz? Czy to nie jest jakaś tania propaganda? Nowy chwyt Franciszka, który zamiast robić z nimi porządek, utwierdza ich w nieróbstwie i bezdomności?
Odpowiedź na te wszystkie pytania nasuwa mi się tylko jedna: czysta Ewangelia. Boimy się jej jak ognia. – Jest piękna, ale przerażająca jak krzyż – mówił abp Krajewski. I on chyba najlepiej wie, dlaczego to powiedział.