Przy wielu głównych trasach w Warszawie można było zobaczyć makabrycznie pokaleczone zwłoki 10-tygodniowego dziecka z hasłem „Aborcja zabija”. Ilekroć przejeżdżam samochodem koło takiego billboardu, modlę się, by żadna z czterech moich córek nie zwróciła na to uwagi. Wymieniałem opinię ze znajomymi i nie jestem w tym odosobniony. Co mam powiedzieć 9-, 7- czy 5-latce, jeśli mnie spytają: „Tatusiu, a o co chodzi w tej reklamie? Co to znaczy <<Aborcja zabija>>?”.
I właśnie wtedy zdaję sobie sprawę, że choć zapewne autorzy owej akcji mieli na myśli szczytne cele, zrobili kampanię, która stawia dziesiątki tysięcy, a może i nawet miliony katolickich rodziców w bardzo trudnym położeniu. Walka z aborcją jest moralnie piękna i potrzebna, ale ta kampania stawia pewne znaki zapytania. Przede wszystkim, czy wywoływanie szoku – w tym przypadku szczególnie u maluczkich – jest najlepszą metodą osiągania tego dobra?
Nie, rodzi się tutaj we mnie stanowczy sprzeciw. I nie dlatego, że obce mi jest katolickie nauczanie w sprawie ochrony życia. Jako katolik w pełni je wspieram. Ale jeśli taka kampania została pomyślana jako wstrząs dla sumień dzisiejszych Polaków, to została pomyślana bardzo źle. I osiągnie zapewne efekt odwrotny do zamierzonego. Bo negatywny wpływ na psychikę dzieci to jedno, ale dorośli też przez tę akcję się nie nawrócą?
Można odnieść bowiem wrażenie, że autorzy tej kampanii ewangelizują za pomocą szoku i strachu. Sęk w tym, że dziś, gdy jesteśmy codziennie świadkami okropieństw, akcja „Aborcja zabija” doskonale wpisuje się w język „tego świata”. Ale nie język Ewangelii. Po wszystkich okropieństwach XX wieku, po tym, jak co dzień jesteśmy karmieni doniesieniami o krwawych zamachach, w których ludzkie ciała rozrywane są przez bomby, przez karabiny, noże i inne narzędzia zbrodni, pokiereszowane szczątki abortowanego dziecka nie przebiją w okropieństwie codzienności. A może przeciwnie.
Już św. Faustyna, a za nią św. Jan Paweł II uczyli, że Bóg po dramacie XX wieku objawia nam się jako miłosierny ojciec. Do dramatu tego wieku należy także zbrodnia aborcji. Ale jeśli ktoś chce dziś kogoś nawrócić albo zachęcić do podążania drogą wiary, zamiast epatować krwią, którą możemy dziś zobaczyć w każdych wiadomościach, powinien głosić naukę o Ojcu, który nas kocha, który w nieskończonym miłosierdziu, mimo zbrodni tego świata, oferuje nam bezinteresownie swoją miłość.
Trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś pod wypływem tych billboardów się nawróci i zmieni zdanie na temat aborcji. Natomiast wiem, że mnóstwo katolickich rodziców jest na tę akcję wściekłych. A wielu innych ludzi uważa, że przeciwnicy aborcji zamiast głosić naukę o tym, że Bóg jest miłosierdziem, uznają, że organizatorzy tej akcji chcą epatować brutalnymi okropieństwami. Chrześcijaństwo to religia miłości, a nie złości.