Oto Marek Jopp, szef SLD z Torunia, nie został przyjęty do Wyższej Szkoły Medialnej stworzonej przez ojca Tadeusza Rydzyka. Chciał tam studiować na wydziale ochrony środowiska. Zażądano od niego karteczki od proboszcza.
Pan Jopp używa argumentu następującego: państwowy fundusz ochrony środowiska wsparł ten wydział hojnie publicznymi pieniędzy. I niewątpliwie nie uczy on prawd wiary. Skoro tak, jego prawem obywatelskim jest studiowanie tam, nieuzależnione od religijnych praktyk. Działacz SLD zapowiada odwołanie się do polskich sądów, a w razie porażki przed nimi, do trybunału w Strasburgu.
Szkołę ojca Rydzyka wsparł minister nauki Jarosław Gowin. Nie wiem, czy pan Jopp naprawdę pałał ochotą zgłębienia właśnie tam tajników ochrony środowiska. Czy też może potraktował historię jako swoistą „test case”, demonstrację umożliwiającą spór przed sądem. Tak czy inaczej, dotarł do Polski dylemat znany z wielu krajów zachodnich, a epizodycznie pojawiający się i u nas. Czy instytucje edukacyjne, zwłaszcza te wspierane przez państwo, mają prawo kierować się autonomicznymi zasadami, jeśli są zarazem tworzone przez Kościół lub religijne stowarzyszenia? Czy na przykład mogą żądać od pracowników wiary?
Na Zachodzie rzecz całą doprowadzono do absurdu – w imię mechanicznie i szeroko aplikowanej zasady „niedyskryminacji”. W Anglii rozpatrywano serio ustawę, która samym parafiom zabraniała żądania od swoich pracowników pytania o wyznanie. Odpowiednio stosowana mogłaby oznaczać, że nawet księża i pastorzy mogą nie wierzyć lub wierzyć „w coś innego”, bo to „tylko praca”. Podobne spory, z reguły rozstrzygane w sposób „postępowy”, dotyczyły nie tylko religii. Skautom zaczęto narzucać „klauzule antydyskryminacyjne” w stosunku do gejów. Zwyczajowi i autonomii dobrowolnych przecież instytucji przeciwstawiano jednolitą państwową zasadę.
Kojarzy się to ze swoistym demokratycznym totalitaryzmem. Także wtedy, gdy używa się argumentu o korzystaniu z publicznych środków. Jeśli państwo wspiera instytucje mające religijne zabarwienie, w moim przekonaniu powinno je wspierać, uwzględniając ich specyfikę. Przecież bon edukacyjny jest pomyślany w ten sposób, aby pieniądz szedł za uczniem, umożliwiając mu kształcenie się tam, gdzie poza programowym minimum są jakieś dodatkowe zasady i dodatkowe oczekiwania. W imię niedyskryminowania właśnie – choćby katolików.
Ciekawe, jak skończy się sprawa pana Joppa. Wystąpił ze swymi roszczeniami wtedy, kiedy Polska jest nachylona mocno w prawo. Wątpię, aby polscy sędziowie podzielili jego punkt widzenia. Co innego trybunał w Strasburgu. Jeśli zajmie inne stanowisko, będziemy mieli ciekawą kolizję. Tu z kolei wątpię, aby Polska wykonała ewentualny wyrok próbujący coś narzucić ojcu Rydzykowi. Możliwe nawet, że sprawa mogłaby posłużyć do szerszej debaty wykraczającej poza nasze granice.
I dobrze, że kierujemy się własnymi zasadami. W takich chwilach cieszę się z wyników wyborów w roku 2015, nawet jeśli w innych sferach mam szereg krytycznych uwag.
Muszę jednak poczynić jedną uwagę na boku. Łatwiej jest bronić autonomii takich instytucji jak szkoła medialna w Toruniu, jeśli nie staje się ona absolutnym beniaminkiem władzy. Jeśli wsparcie nie zmienia się w cykl kosztownych prezentów realizowanych kosztem innych instytucji, w tym przypadku edukacyjnych. Bo jeśli mamy do czynienia z oczywistym faworytyzmem, to nie dziwmy się, że antydemokratyczne i antyliberalne postulaty pana Joppa szybciej trafią do wielu Polaków.