Podkreślam ważność tego spotkania słowem tak podniosłym, ponieważ dało mi ono sporo do myślenia na temat mojej wiary, modlitwy i sposobu odprawiania Mszy św. A muszę też przyznać, że słowa kardynała trafiały w sedno spraw, nad którymi zastanawiam się od wielu lat. Wspomnę tylko o jednej, o ciszy.
Już będąc klerykiem, zastanawiałem się, dlaczego Msza św. ma polegać na nieustannym wypowiadaniu tak wielkiej ilości słów. Także nabożeństwa nie mogły ani przez chwilę zatrzymać uczestników w milczeniu, bo zaradny organista podgrywał, żeby nie zapadła „niezręczna cisza”. W objawieniach fatimskich odnalazłem też zachętę Matki Bożej do rozmyślania nad tajemnicami różańca przez piętnaście minut w pierwsze soboty miesiąca, nie tylko w czasie odmawiania różańca, ale także po. Nie wiem, czy ta zachęta oznacza koniecznie ciszę, ale nigdzie nie spotkałem tej modlitwy w takiej formie. Zawsze coś mówił ksiądz albo tych piętnastu tu minut w ogóle nie było. Przez wiele lat wzrastało we mnie przekonanie, że bez ciszy liturgia traci mistykę, która głęboko uwrażliwia sumienie, a którą wcześniej odkryłem na rekolekcjach ignacjańskich czy w Taizé.
Zwiastunami powrotu ciszy w liturgii były wypowiedzi kard. Josepha Ratzingera. Później, już jako papież, odprawiając Mszę św., zawsze pozostawał po homilii przez kilka minut w milczeniu, a ceremoniarz zachęcał innych do medytacji Słowa.
Wiem, że kard. Sarah nie mówił jedynie o ciszy w liturgii, ale w ogóle o wyciszeniu w codzienności. Życie w hałasie informacji, duża ilość zajęć, emocje podgrzewane przez media – wszystko to utrudnia nam kontakt ze sobą, z innymi, a przez to zamyka też na Boga. Ale właśnie dlatego odkrycie ciszy jest ważnym przypomnieniem, że modlitwa to najpierw słuchanie słowa Bożego i przyjmowaniem łaski, a dopiero potem nasze działanie. I że przede wszystkim cisza, wyrażająca pokorę i uległość, pozwala rzeczywiście wsłuchać się w Boga sercem i tworzyć z Nim intymną więź miłości.