Nakazuje swoim rodakom oddawać cześć jednemu „bogu”, którym jest on sam. I rzeczywiście jest nakaz, aby w każdym domu znajdował się jego obraz, przed którym należy się kłaniać.
W tych jakże dramatycznych okolicznościach jest jednak światło nadziei. Zapalają je serca tamtejszych chrześcijan, którzy nie przestali wierzyć w zwycięstwo Bożej miłości.
A przecież narażają swoje życie nawet wtedy, gdy wykonają prosty gest znaku krzyża. Rozpoznani w swojej wierze mogą zostać zesłani do obozu koncentracyjnego, a nawet skazani na śmierć. Nie tracą jednak nadziei, że Ewangelia zmieni ich kraj. Przekonałem się o tym osobiście w rozmowie z kobietami, które uciekły spod reżimu Kim Dzong Una i obecnie mieszkają w Korei Południowej (s. 28). Opowiedziały mi nie tylko o sobie, swoich dramatycznych przeżyciach, rozdzielonej rodzinie, lękach związanych z przyszłością i nadziejach na upadek reżimu. Z wielkim przejęciem wspominały także tych, którzy zostali w ojczyźnie tylko dlatego, żeby nie ustało tam głoszenie Dobrej Nowiny. Muszę przyznać, że już dawno nie poczułem się tak podniesiony na duchu i… trochę zawstydzony.
Najbardziej poruszyło mnie jednak jedno − moim zdaniem kluczowe − wyznanie. Obie kobiety i towarzyszące im małżeństwo przekonywali mnie, że rozpętane zło jest tak ogromne, że po jego upadku rany leczyć będzie można jedynie przez przebaczenie. I że są na to gotowi już teraz, choć po ludzku sprawia im to ogromną trudność.
Nie pytałem ich, czy będą się domagać rozliczenia przestępców. Myślę, że to oczywiste. Nie odczułem jednak, że chcą mi o tym powiedzieć. Tak jakby się bali, że ktoś pomyśli, że noszą w sobie nienawiść. Nie, w ich oczach nie widziałem nienawiści. Widziałem raczej głęboki spokój i ufność. Ale też cierpienie.
Jak ważna to była dla mnie lekcja wiary… Jak ważna to lekcja dla nas Polaków.