Logo Przewdonik Katolicki

Zapomniana zbrodnia

Paweł Stachowiak
fot. PAP ITAR TASS

W latach 1937–1938 NKWD zamordowało 111 tys. Polaków mieszkających na terenie ZSRR. To mniej więcej tylu, ilu zginęło w Auschwitz oraz podczas ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu.

W wydanej przed czterema laty książce Dzieci operacji polskiej mówią. 45 relacji świadków sowieckiego ludobójstwa z lat 1937–1938, opracowanej przez Tomasza Sommera, znajdujemy wspomnienie urodzonego w okolicach Żytomierza Hieronima Pawlickiego: „W 1937 r. mój ojciec został aresztowany i uznany za «wraga naroda». Oskarżono go, że chciał w wiosce wywołać bunt przeciwko władzy sowieckiej. […] Matka usiłowała dowiedzieć się, co się z nim stało, ale niewiele jej powiedziano. Dowiedziała się tylko, że był okrutnie torturowany. Później wszelkie informacje o nim się urwały. Nie wiadomo, czy został zakatowany na śmierć, czy rozstrzelany. Ja, od momentu aresztowania ojca, już nigdy go nie widziałem. Mamę, jako żonę «wroga ludu», która nie doniosła na niego i nie uprzedziła władz, że przygotowuje on bunt, aresztowano. Wraz z nią osadzono w więzieniu także mojego najstarszego brata Janka, który miał wówczas 16 lat i w świetle sowieckiego prawa mógł odpowiadać jako dorosły. Mnie, który miałem wtedy 12 lat, siostrę Anastazję, mającą 14 lat, i czteroletnią siostrę Kazię umieszczono w domu dziecka i nic o sobie nie wiedzieliśmy”.
 
Odporni na sowietyzację
Ta relacja ukazuje losy jednej z dziesiątek tysięcy polskich rodzin zamieszkałych na terenie ZSRR, które w latach 1937–1938 zostały poddane brutalnym represjom w ramach tzw. Operacji polskiej NKWD. Oficjalne dokumenty sowieckie mówią o aresztowaniu wówczas niemal 140 tys. obywateli sowieckich pochodzenia polskiego, spośród których zamordowano 111 tys., resztę skazując na zesłanie do łagrów. To szokujące liczby: zginęło wówczas pięć razy więcej Polaków niż podczas zbrodni katyńskiej oraz mniej więcej tylu, ilu w Auschwitz oraz podczas ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Dlaczego zatem tak mało wiemy o tych wydarzeniach? Odpowiedź nie jest łatwa.
Gdy w 1921 r. podpisano traktat ryski, kończący wojnę polsko-bolszewicką, poza wytyczoną wówczas granicą pozostało ponad milion Polaków zamieszkujących tereny ówczesnych republik sowieckich, ukraińskiej i białoruskiej; byli oni również liczni w dużych miastach – Leningradzie i Moskwie, polskie osady rozsiane były na rozległych obszarach Syberii i Dalekiego Wschodu. Władze sowieckie utworzyły nawet dwa polskie rejony narodowe, zwane Marchlewszczyzną i Dzierżyńszczyzną, w których Polacy stanowili około 70 proc. ludności. Polityka sowiecka aż do połowy lat 30. zakładała, iż narodowości nierosyjskie da się przekształcić w „ludzi radzieckich” przy zachowaniu ich narodowej odrębności. Okazało się jednak, że szczególnie Polacy są na sowietyzację odporni, że nie porzucali swych tradycji i zwyczajów i nie poddawali się ateizacji. Niepodległe państwo polskie było dla nich nadzieją, podtrzymującą ducha oporu wobec represji komunistycznego reżimu.
 
„Nie ma człowieka, nie ma problemu”
Józef Stalin, sprawujący po śmierci Lenina absolutną władzę, widział w Polakach – obywatelach sowieckich, wielkie potencjalne zagrożenie. Był człowiekiem ulegającym coraz większej, wręcz paranoicznej, nieufności, która kazała mu dopatrywać się wrogów we wszystkich środowiskach, nie wyłączając własnych towarzyszy. Drugą, patologiczną cechą jego osobowości była mściwość. Brał okrutny rewanż na osobach, które niegdyś wobec niego zawiniły, nawet jeśli później pozostawał z nimi w pozornie przyjaznych stosunkach.
Ta nieufność i mściwość stoją u podstaw tzw. Wielkiego Terroru, zwanego również Wielką Czystką. W jego wyniku w latach 1937–1938 NKWD, kierowana przez „krwawego karła”, Nikołaja Jeżowa, zgładziła około miliona osób, choć są również szacunki mówiące o liczbie od 4 do 6 mln. Okrutne represje dotknęły wówczas wszystkich grup i środowisk, które w opanowanym paranoiczną manią umyśle Stalina uchodzić mogły za zagrożenie dla władzy sowieckiej. Nie oszczędził własnych towarzyszy partyjnych, dokonując istnej hekatomby wśród członków kierownictwa partii i dowódców wojskowych. Zlikwidowano około 80 proc. członków Komitetu Centralnego partii komunistycznej oraz niemal całe dowództwo Armii Czerwonej. Szczególnie okrutny los dotknął przebywających wówczas w ZSRR członków Komunistycznej Partii Polski. Na polecenie Stalina partia została w 1937 r. rozwiązana, a oni sami, niemal co do jednego, wymordowani.
Ten ostatni fakt pokazuje, iż sowiecki dyktator, właśnie w Polakach, nawet bezwzględnie mu oddanych komunistach, widział szczególne zagrożenie. Żył chorobliwą obawą przed „polskimi szpiegami” nasyłanymi przez wywiad II RP oraz kultywował chęć zemsty wobec narodu, który oparł się sowieckiej agresji w 1920 r. Dlatego podczas Wielkiego Terroru podjął decyzję o skutecznym rozprawieniu się z polska społecznością w ZSRR wedle zasady, którą wyznawał: „Nie ma człowieka, nie ma problemu”.
 
„Czyśćcie ten polski brud”
11 sierpnia 1937 r. szef NKWD Jeżow wydał Rozkaz nr 00485, rozpoczynając tzw. Operację polską. Lokalne komórki NKWD opracowywały listy osób przeznaczonych do aresztowania i likwidacji. Sprawdzano książki telefoniczne (wystarczyło polsko brzmiące nazwisko), kadry w zakładach pracy, listy lokatorów. Aresztowano nawet redakcje polskojęzycznych propagandowych gazet. Po aresztowaniach następowało bestialskie śledztwo mające skłonić do złożenia zeznań dowodzących istnienia wszechobecnych organizacji konspiracyjno-terrorystycznych i komórek wywiadowczych.
Później do działania przystępowały tzw. trojki, trzyosobowe kolegia wydające wyroki w trybie absolutnie nadzwyczajnym i ekspresowym. Podczas jednodniowego posiedzenia trojka potrafiła wydać nawet tysiąc wyroków śmierci. O procedurze i wyroku nie informowano ani podsądnego, ani jego rodziny. Ta ostatnia zresztą, jak wspomina cytowany wyżej Hieronim Pawlicki, również podlegała represjom.
Już w pierwszych trzech tygodniach „Operacji” wykryto 23 tys. „polskich szpiegów” i ujawniono agentury polskiego wywiadu na wysokich szczeblach władz partyjnych i wojskowych. Stwierdzono również, że na terenie ZSRR działają liczne polskie tajne organizacje wywrotowe, np. „Polska Organizacja Wojskowa”. Większość tych ustaleń była oczywiście całkowicie fałszywa, zostały one wydobyte metodami, które kazały aresztowanym przyznawać się do najbardziej absurdalnych przestępstw. Wszystko to umacniało jednak Stalina w przekonaniu o wszechobecnym zagrożeniu i było pożywką dla jego paranoi. „Bardzo dobrze! Kopcie i czyśćcie nadal ten polsko-szpiegowski brud. Niszczcie go w interesie Związku Sowieckiego” – tak pochwalił Jeżowa po kilku tygodniach trwania akcji.
Okrutne represje trwały aż do końca 1938 r. i przyniosły tragiczne skutki. NKWD prowadziło wówczas podobne akcje skierowane przeciwko innym grupom narodowym w ZSRR: Niemcom, Łotyszom, Rumunom, Finom, Persom, Afgańczykom, Grekom, Estończykom, Bułgarom, Koreańczykom, Chińczykom, jednak terror wymierzony w Polaków miał cechy szczególne. Przyniósł najwięcej ofiar śmiertelnych (liczba 111 091 jest zapewne zaniżona) i wyróżniał się bezwzględnością, spośród aresztowanych 80–90 proc. zostało rozstrzelanych.
Szczególnym przejawem operacji niszczenia polskości była również akcja wymierzona w Kościół rzymskokatolicki. Reżim sowiecki walczył z wszelkimi przejawami religijności, ale katolicyzm podlegał szczególnemu traktowaniu, również ze względu na to, że traktowano go jako wyznanie „polskie”, podtrzymujące opór Polaków wobec sowietyzacji. Przed rewolucją było w Rosji blisko 500 świątyń katolickich, w 1939 r. pozostały tylko dwie, w Moskwie i Leningradzie, które służyły przede wszystkim dyplomatom z krajów zachodnich. Resztę przekształcono w sale koncertowe, magazyny, a przede wszystkim w tzw. muzea ateizmu; duchownych zaś, jak pokazuje to w swych opracowaniach ks. Roman Dzwonkowski, niemal bez wyjątku uwięziono i wymordowano.
 
Szaleństwo dyktatora
Ludobójcze działania władz sowieckich wobec własnych obywateli, którymi byli także Polacy, są trudne do jednoznacznego i racjonalnego wyjaśnienia. Borykają się z tym problemem kolejne pokolenia historyków. Były one bowiem często sprzeczne z interesem i potrzebami sowieckiego państwa. Stalin likwidując większość dowódców wojska, dziesiątkując szeregi kadr partyjnych i niszcząc inteligencję, podcinał gałąź własnych rządów. Wymordowanie aresztowanych Polaków, w ogromnej większości mężczyzn, których można było skierować do łagrów i przeznaczyć do niewolniczej pracy, jest jednym z dowodów tego szaleńczego absurdu.
Dlaczego zatem? Być może najbliżej prawdy znalazła się jedna z największych uczonych XX w., słynna badaczka totalitaryzmu Hannah Arendt. Uznała ona, że masowy i ludobójczy terror w państwie takim jak ZSRR nie może zostać wyjaśniony tylko na podstawie racjonalnej analizy, był on bowiem, jej zdaniem, ze swej natury irracjonalny. Stanowił istotę systemu, nie służył żadnemu konkretnemu celowi, co najwyżej wprowadzając stan permanentnego zagrożenia, miał tłumić w zarodku wszelkie przejawy niezależnego działania i myślenia. Z genialną intuicją pokazał to również George Orwell na kartach Roku 1984, kreując rzeczywistość opartą na absurdzie, zakłamaniu i lęku. Terror totalitarny był całkowicie arbitralny i nieprzewidywalny, nie trzeba było w żaden sposób „zasłużyć” na to, aby stać się jego ofiarą. Wystarczyło być Żydem, Polakiem, kułakiem...
Irracjonalność terroru wzmaga fakt, iż był on realizacją fobii, manii, kompleksów i paranoicznych wyobrażeń jednego człowieka. Widać to szczególnie na przykładzie Józefa Stalina. Patologiczna wyobraźnia, skrajna nieufność i moralny nihilizm wiodły go ku podejmowaniu działań będących reakcją na zagrożenia istniejące wyłącznie w jego umyśle. Tylko on, całkowicie samodzielnie, bez racjonalnych przyczyn, decydował, kiedy rzeź się rozpocznie i kiedy zakończy oraz kto padnie jej ofiarą. Cała struktura wszechwładnego aparatu bezpieczeństwa, podporządkowana i służąca wyłącznie dyktatorowi, była narzędziem realizacji jego obłędu. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny, nawet ci, którzy niewolniczo służyli wodzowi. Nikołaj Jeżow, główny wykonawca ludobójstwa lat 1937–1938, sam został aresztowany i stracony za działalność szpiegowską na rzecz wywiadów polskiego i niemieckiego. Padł ofiarą oskarżeń identycznych z tymi, które doprowadziły do śmierci setek tysięcy jego ofiar.
 
Ocalić od zapomnienia
Los naszych rodaków, ofiar ludobójczej „Operacji polskiej”, utonął w niepamięci. Symbolem losu Polaków na „nieludzkiej ziemi” stali się oficerowie wymordowani w Katyniu i więźniowie łagrów. Dlaczego tak się stało? Oficjalna historiografia w PRL nie zajmowała się tą kwestią z przyczyn oczywistych, ale dlaczego wspomnień o tej wielkiej zbrodni nie zachowała pamięć zbiorowa Polaków? Niełatwo dać odpowiedź. Być może dlatego, że nie towarzyszył jej ów bohaterski mit, który utrwalił w naszej świadomości ofiary zbrodni katyńskiej. Być może zabrakło krewnych, przyjaciół, bliskich, którzy kultywowaliby pamięć o tamtych wydarzeniach. W otchłani stalinowskiego szaleństwa znikały całe rodziny, nie pozostawał nikt, kto mógłby spełnić obowiązek pamięci. Być może śmierć ponad stu tysięcy Polaków ginie wobec skali milionów ofiar komunistycznego terroru lat 30.
Od tamtych dni mija właśnie 80 lat. Czas aby wreszcie pojawili się w naszej świadomości historycznej. Warto przypomnieć wysiłki historyków Mikołaja Iwanowa i Tomasza Sommera oraz działalność rosyjskiego stowarzyszenia Memoriał, które w niezwykle trudnych warunkach putinowskiej Rosji bada zbrodnie stalinizmu. Może dzięki nim ofiary „Operacji polskiej” zostaną wydobyte z zapomnienia.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki