Medyczna marihuana nie ma nic wspólnego z tak zwanym olejem RSO, nielegalnie produkowanym z konopi i niebezpiecznym dla zdrowia, chociaż zawierającym te same co ona związki czynne. Stosuje się ją w stwardnieniu rozsianym i padaczce lekoopornej. Wprawdzie nie usuwa ich przyczyn, ale nieco łagodzi dolegliwości, stając się dla wielu chorych ostatnią deską ratunku. Jej działanie, obrazowo mówiąc, polega na fałszowaniu naturalnych sygnałów płynących z mózgu do nerwów i mięśni.
„Prawdopodobnie skuteczny”
Za halucynogenne i przeciwbólowe działanie niektórych odmian konopi odpowiadają kannabinoidy, związki chemiczne oddziaływujące na specyficzne receptory w mózgu. Pierwszy lek zawierający kannabinoid wyprodukowano pół wieku temu, ale nie odegrał on większej roli w medycynie. Przewrót w terapii dokonał się dopiero za sprawą dwóch angielskich lekarzy, Geoffreya Guya i Briana Whittle’a, którzy w 1998 r. założyli firmę GW Pharmaceuticals, wytwarzającą leki na choroby dotychczas uważane za nieuleczalne, opierając się na własnych uprawach konopi. Ich sztandarowym produktem miał stać się Sativex, przeznaczony dla chorych w zaawansowanym stadium stwardnienia rozsianego.
Wprowadzić na rynek farmaceutyczny krewniaka marihuany nie było łatwo, dlatego powierzono to zadanie profesjonalistom od marketingu firmy Bayer. I tak w 2003 r. Sativex został zarejestrowany w Unii Europejskiej i Kanadzie, a osiem lat później w niektórych państwach Azji, Afryki i Bliskiego Wschodu. Obecnie jest dostępny w 31 państwach, ale nie w USA. Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków odmówiła rejestracji, uznając, że przedstawiona dokumentacja nie dowodzi przewagi korzyści nad ryzykiem stosowania tego leku. W Polsce Sativex został zarejestrowany w grudniu 2012 r. ze wskazaniami do leczenia w końcowej fazie stwardnienia rozsianego.
Łatwo jest manipulować wynikami badań naukowych dotyczących Sativexu. Orędownicy medycznej marihuany chętnie przywołują obiecujące rezultaty pierwszych badań, a przeciwnicy – sceptyczną postawę Amerykanów. W 2009 r. Amerykańskie Towarzystwo Medyczne zażądało usunięcia ekstraktów konopi z rejestru leków. Pięć lat później Amerykańska Akademia Neurologii uznała Sativex za „prawdopodobnie skuteczny”, bo nie ma wystarczających dowodów naukowych na jego pozytywny wpływ na stan pacjentów ze schorzeniami neurologicznymi.
Bilans zysków i strat
Przed medyczną marihuaną ostrzega Amerykański Narodowy Instytut ds. Nadużywania Narkotyków. Według instytutu wszelkie informacje o działaniu medycznej marihuany i jej aktywnych składników powinny być traktowane jako hipotezy, np. z badań na myszach wynika, że ekstrakty konopi mogą spowolnić rozwój komórek glejaka, ale to przecież nie oznacza, że tak samo będą działać u ludzi.
Od początku marketingiem Sativexu zajmują się wielkie koncerny farmaceutyczne, może dlatego lista wskazań do jego stosowania się wydłużyła. A zatem lek ten może (ale przecież nie musi) łagodzić objawy stwardnienia rozsianego i skutki uboczne chemioterapii, poprawiać apetyt w anoreksji i AIDS (w ten sposób pacjent przybiera na wadze) oraz zmniejszać ból przewlekły w różnych chorobach, także w migrenie i nowotworach. Nie potwierdzono jego skuteczności w leczeniu nowotworów, demencji, cukrzycy typu I, jaskry, choroby Crohna, zespołu Tourette’a i choroby Parkinsona.
W 2015 r. zakończona została trzecia faza badań klinicznych drugiego sztandarowego produktu GW Pharmaceuticals – Epidiolexu, stosowanego w opornej na leki padaczce małych dzieci (także niemowląt). W tym roku na łamach prestiżowego „New England Journal of Medicine” wykazano, że lek ten zmniejsza częstość napadów w zespole Draveta za cenę takich działań ubocznych, jak: senność, utrata apetytu, wymioty i konwulsje. Mimo wszystko, Epidiolex to pierwszy preparat dla dzieci chorych na padaczkę lekooporną.
Amerykańska lekcja
Nadziei, jaką budzi medyczna marihuana, towarzyszą obawy. Marihuana to najbardziej rozpowszechniony narkotyk na świecie, a jej królestwem są Stany Zjednoczone. Upowszechniła się tam po I wojnie światowej, zastępując alkohol w okresie prohibicji. Popularność marihuany sprawiła, że w końcu XX w. prawie połowa stanów amerykańskich dopuszczała używanie jej w celach rekreacyjnych, a pozostałe zalegalizowały uprawianie konopi i wytwarzanie z nich ekstraktów w celach medycznych, także przez samych chorych.
Dziś do rekreacyjnego przyjmowania marihuany przyznaje się ponad 70 mln Amerykanów, wśród których 4 mln to osoby uzależnione. Nierozwiązywalnym problemem społecznym są długoterminowe następstwa przyjmowania marihuany, m.in. zaburzenia sercowo-naczyniowe, udary, poronienia, psychozy, schizofrenia i skłonność do zachowań przestępczych. Co roku prawie pół miliona konsumentów marihuany (na ogół w wieku 12-17 lat), szuka pomocy na amerykańskich szpitalnych oddziałach ratunkowych. Ten wysoce komercyjny rynek napędzany jest przez sieć punktów dystrybucji i automatów do sprzedaży marihuany. Od 2014 r. świetnie rozwija się firma Meadow, amerykański start-up realizujący zamówienia na marihuanę wysyłane z urządzeń mobilnych.
Z doświadczeń amerykańskich wynika, że trudno jest oddzielić medyczną marihuanę od tej przyjmowanej rekreacyjnie. Chorzy preferują palenie marihuany jako szybki sposób wprowadzania kannabinoidów poprzez płuca i krew do mózgu. Zdarza się, że odstępują susz lub sporządzony przez siebie ekstrakt osobom zainteresowanym użytkiem rekreacyjnym.
Polska perspektywa
Kontrowersje wokół medycznej marihuany przypominają obawy towarzyszące wprowadzaniu morfiny do opieki hospicyjnej. Jest jednak istotna różnica między ryzykiem uzależnienia od morfiny, której produkcja i obrót są ściśle kontrolowane, a niebezpieczeństwem masowej konsumpcji marihuany, którą wyprodukować lub pozyskać jest względnie łatwo.
W nielegalnych uprawach pojawiają się odmiany konopi indyjskich o coraz wyższej zawartości kannabinoidów. O ile dwadzieścia lat temu skonfiskowane próbki marihuany zawierały przeciętnie 3,7 proc. tych związków, o tyle obecnie jest to już prawie dwa razy więcej. A to oznacza dwukrotnie szybsze działanie i uzależnienie. Nietrudno jest kupić w sklepie internetowym produkowany nielegalnie olej RSO, posiadający wysoką i zmienną zawartość kannabinoidów.
Niepokoi, że w internecie łatwo można znaleźć polskojęzyczne strony poświęcone domowej produkcji ekstraktu z konopi. Ktoś je zakłada, ktoś prowadzi, ktoś czyta, a nikt nie kontroluje i nie zamyka. Skoro nie podejmuje się tak prostych działań, któż chciałby z uporem strzec plantacji konopi, nawet gdyby prowadziły je wyspecjalizowane instytucje naukowe. Niepokoją działania oswajające społeczeństwo z marihuaną, a także wzbudzanie nieuzasadnionej wiary w medyczną marihuanę jako panaceum. A ona tylko (choć cierpiący pacjenci pewnie powiedzieliby „aż”) wpływa na powstawanie w mózgu określonych substancji chemicznych, łagodząc silny ból przewlekły i niekiedy zmniejszając napięcie mięśni oraz liczbę napadów padaczkowych.
Anita Magowska
Doktor habilitowany nauk farmaceutycznych i doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Kierownik Katedry i Zakładu Historii Nauk Medycznych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu