Osoby, które posiadają prawo do ubezpieczenia zdrowotnego, ale nie zostały do niego zgłoszone lub system weryfikacji tego uprawnienia nie potwierdza, mogą korzystać z podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) bez konieczności zwracania pieniędzy Narodowemu Funduszowi Zdrowia (NFZ) za leczenie – taką zmianę wprowadza ustawa obowiązująca od 12 stycznia. Tym samym pacjenci zyskali prawo do „wstecznego” ubezpieczenia, jeśli spełniają przesłanki do takiego uprawnienia. Celem takiego rozwiązania było ułatwienie życia pacjentom. Może ono jednak stwarzać pokusę… nieuczciwości.
Szansa dla zapominalskich
Podczas wizyty w przychodni lekarskiej pacjenta może spotkać niemiła niespodzianka. Chodzi o sytuację, gdy Elektroniczna Weryfikacja Ubezpieczenia Świadczeniobiorców (popularny eWUŚ) nie wykazuje uprawnienia danego pacjenta do ubezpieczenia. Do tej pory taka osoba, jeśli wiedziała, że jest ubezpieczona, mogła skorzystać z usług lekarza po wypełnieniu specjalnego oświadczenia, w którym potwierdzała prawo do ubezpieczenia. Gdy oświadczenie było prawdziwe, wszystko było w porządku. Jeśli jednak okazałoby się, że pacjent nie był ubezpieczony i nie miał uprawnień do ubezpieczenia to – w myśl obowiązujących jeszcze do niedawna zasad – NFZ mógł od niego domagać się zwrotu kosztów leczenia.
Wprowadzone od stycznia zmiany obejmują przede wszystkim tych, którzy choć spełniają przesłanki do ubezpieczenia, nie zostali do niego zgłoszeni (np. mąż/żona nie zgłosili do ubezpieczenia współmałżonka lub dziecka do 26. roku życia). Taka niezgłoszona osoba może skorzystać z leczenia, nie ponosząc kosztów wizyty u lekarza. Warunkiem będzie jednak – jak wskazuje NFZ – „wsteczne” zgłoszenie ubezpieczenia.
W praktyce jednak, takie rozwiązanie może prowadzić do sytuacji, w której z usług POZ skorzystają także osoby, które nie tylko nie są ubezpieczone, ale nie posiadają nawet prawa do takiego ubezpieczenia. Jak to możliwe? Wystarczy, że złożą fałszywe oświadczenie.
Luka dla mataczy?
W ten oto sposób na zmianie adresowanej do tych, którzy swojego statusu ubezpieczeniowego nie są pewni, żerować mogą nieuczciwi. Nawet jeśli okaże się, że osoba deklarująca się jako ubezpieczona, w rzeczywistości ubezpieczona nie była, w zasadzie nie poniesie z tego powodu żadnych konsekwencji. NFZ kogoś takiego ścigać nie będzie, nie skieruje też sprawy do sądu. – Nikogo nie namawiam do tego, żeby mówił nieprawdę – deklarował na antenie radiowej „Trójki” minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. Nie da się jednak ukryć, że taka konstrukcja prawna sprzyja mataczeniu.
– Gdyby ta zmiana dotyczyła np. osoby bezdomnej, która nie mając ubezpieczenia dotąd nie korzystała z POZ, bo wiedziała, że i tak nie zostanie przyjęta, to wówczas można by mówić, że jest to zmiana potrzebna. Wolałabym, żeby nie tworzono takiego prawa, że trzeba być cwaniakiem, aby z niego korzystać – mówi Ewa Borek, prezes Fundacji My Pacjenci. Twierdzi też, że pewnym rozwiązaniem byłaby rezygnacja ze sprawdzania statusu pacjentów w eWUŚ. – Wtedy nie zmuszano by nikogo do poświadczania prawdy czy nieprawdy – dodaje.
W uzasadnieniu ustawy wprowadzającej zmiany powoływano się na względy ekonomiczne, sugerując, że mniejszym obciążeniem dla systemu opieki zdrowotnej jest wydatek związany ze skorzystaniem ze świadczeń przez osobę nieuprawnioną niż koszty weryfikowania jej uprawnień i ewentualnego leczenia specjalistycznego, któremu można było zapobiec na wcześniejszym etapie.
– Argumentacja, że nie opłaca się karać, bo koszt udzielonej usługi jest mniejszy niż ściąganie należności, każe postawić pytanie: czy to nie psuje państwa? Czy długofalowo i w innych obszarach to nie jest jednak cicha zachęta do działań nieuczciwych? – komentuje dr hab. n.med. Krzysztof Krajewski-Siuda, ekspert ds. zdrowia Instytutu Sobieskiego. – W jakimś sensie rozumiem działania ministerstwa, które zachowuje się tak, jakby chciało nieuczciwą mamoną zjednać sobie przyjaciół, bo intencje są chwalebne, ale czy cel uświęca środki? – dodaje.
Preludium do rewolucji
Wprowadzone rozwiązanie wytycza jednak kierunek, w którym zmierzać będą kolejne zmiany w służbie zdrowia. Obecnie znajdujemy się w okresie przejściowym między systemem dotychczas funkcjonującym, a tym, co prawdopodobnie czeka nas od stycznia 2018 r. Wówczas ma zostać zrealizowana jedna ze sztandarowych zmian rządu PiS, czyli wprowadzenie opieki medycznej nie w oparciu o system ubezpieczeniowy, ale na zasadzie uprawnienia obywatelskiego. Najprościej rzecz ujmując, od przyszłego roku publiczny system opieki zdrowotnej będzie finansowany z budżetu państwa (czyli z naszych podatków), a nie ze składek. – System ubezpieczeniowy polega na tym, że trzeba naliczać składki, a to naliczanie kosztuje. Po to się jednak wyodrębnia składkę, by to były pieniądze, które nie podlegają przetargowi politycznemu. W systemie budżetowym co roku będzie istniała pokusa, żeby ograniczać wydatki, a te na ochronę zdrowia już w Polsce nie są wysokie – mówi dr Krzysztof Krajewski-Siuda.
Zmiany, które już weszły w życie stanowią więc jedynie preludium do swoistej rewolucji, jaka czekać będzie nas za rok niemal dokładnie o tej samej porze. W założeniach przejście do systemu budżetowego, oznaczać będzie, że prawo do korzystania z usług służby zdrowia obejmie każdego. – Zdrowszy jest system ubezpieczeniowy, który jest dziś w większości krajów postkomunistycznych. Polska też ma taką tradycję, bo przed wojną mieliśmy taki system. Myślę więc, że w tę stronę trzeba iść, a nie w stronę etatyzmu, w którym państwo bierze na siebie odpowiedzialność za wszystko. Rola państwa w systemie jest duża i ważna, ale nie może być ono monopolistą. A ta reforma do tego zmierza. Nie będzie to efektywne – mówi ekspert z Instytutu Sobieskiego.