Logo Przewdonik Katolicki

Prymas Wyszyński i PRL, czyli o sztuce kompromisu.

Paweł Stachowiak
FOT. ARCHIWUM PK. Obchody Millenium Chrztu Polski, 17 kiwetnia 1966 r. Kard. S. Wyszyński i abp. A.Baraniak przed katedrą poznańska w towarzystwie dzieci ubranych w strój bamberski.

Kościół w Polsce nie posiadałby u schyłku lat osiemdziesiątych tego ogromnego autorytetu, gdyby nie postawa kard. Wyszyńskiego. Okazał się mistrzem odpowiedzialnego kompromisu.

Maj 1981 r. był pamiętnym miesiącem. Polska przeżywała apogeum „karnawału Solidarności”, czas euforii, nadziei i obaw, czas, w którym jak nigdy potrzeba duchowych przewodników i autorytetów. Opatrzność zdawała się dla nas łaskawa, mieliśmy Polaka w Watykanie i Prymasa Tysiąclecia w kraju, gigantów, których talentami i zasługami można by obdarzyć całe stulecia. Niestety dni życia kard. Stefana Wyszyńskiego dobiegały kresu, Jan Paweł II zaś stanął na krawędzi śmierci w wyniku zamachu 13 maja 1981 r. Zgon prymasa 28 maja uświadomił nam, jaką stratę ponieśliśmy. Królewski pogrzeb, jaki sprawiła mu Polska, wzmacniał jeszcze legendę niezłomnego „interrexa”, proroka stawiającego bezkompromisowy opór zniewoleniu, w jakie popadła Polska po II wojnie światowej. Czy ta opinia była słuszna? Czy słowa i czyny prymasa wyrażające jego stosunek do PRL i jej władców były rzeczywiście zawsze przeniknięte duchem prorockiej bezkompromisowości i jednoznaczności?

Utalentowany przywódca
Ośmielę się napisać, że gdyby faktycznie tak być miało, to Kościół w Polsce nie posiadałby u schyłku lat osiemdziesiątych tego ogromnego społecznego autorytetu, który pozwolił mu odegrać kluczową rolę w procesie odzyskiwania naszej wolności. Zostałby zapewne złamany represjami, zinfiltrowany od wewnątrz już w latach pięćdziesiątych, utraciłby autonomię, popadł w zależność od władzy i zaprzepaścił poparcie społeczeństwa. Prawdopodobnie przypadłby mu w udziale los Kościołów w takich krajach jak Węgry i Czechosłowacja.
Jednym z najważniejszych powodów, które pozwoliły nam tego uniknąć, była postawa kard. Wyszyńskiego, który rolę przywódcy duchowego łączył z talentami polityka, choć może lepiej byłoby rzec – męża stanu. Polityka jest sztuką osiągnięcia tego, co w danym momencie możliwe poprzez budowanie trudnych kompromisów. Polityk musi zrezygnować z prorockiego charyzmatu pełnej jednoznaczności i wyrazistości słów i czynów, w przeciwnym razie nie zrealizuje swych celów. Musi często w imię większego dobra postępować drogą mniejszego zła. Przyjrzyjmy się kilku wybranym epizodom z życia prymasa, które ukazują go właśnie jako człowieka niełatwych, ale potrzebnych kompromisów.

Porozumienie
Gdy biskupp Stefan Wyszyński został w końcu 1948 r. przez papieża Piusa XII mianowany arcybiskupem Gniezna i Warszawy nie był jeszcze tym pomnikowym Prymasem Tysiąclecia, którego poznaliśmy w późniejszych latach. Od kilku lat ordynariusz w Lublinie, najmłodszy wiekiem członek polskiego episkopatu nie mógł równać się autorytetem z takimi postaciami jak choćby ówczesny metropolita krakowski Adam Stefan Sapieha. Przyszło mu brać odpowiedzialność za Kościół w Polsce w jednym z najtrudniejszych momentów w jego dziejach. Właśnie wtedy władze przystąpiły do zdecydowanej ofensywy, która miała w założeniu odebrać Kościołowi jakiekolwiek możliwości działalności publicznej – religię w szkołach, służbę w szpitalach, Caritas – duchowieństwo zaś poddać presji i skłonić do absolutnej lojalności wobec komunistycznego państwa. Zaczęły się aresztowania, procesy oraz próby rozbicia jedności Kościoła przez budowę agenturalnych struktur tzw. księży patriotów. Polski katolicyzm stanął przed realnym zagrożeniem utraty samodzielności i przeobrażenia w jedną ze struktur kontrolowanych przez władze. Cóż mógł uczynić młody prymas? Mógł, jak wielu sugerowało, wybrać drogę jednoznacznego oporu. Przykładem takiego wyboru był ówczesny prymas Węgier kard. Józef Mindszenty. Jednak ceną owej bezkompromisowości byłoby zapewne niszczące prześladowanie i to w momencie, gdy siła stalinowskiego systemu osiągnęła swe szczyty. Wyszyński podążył innym szlakiem. Wynegocjował i podpisał w 1950 r. porozumienie z komunistycznymi władzami. Dokument, który niektórym i w Polsce, i na Watykanie wydawał się kapitulacją bez podjęcia walki. Niektóre ustępstwa mogły szokować. Episkopat zobowiązywał się wspierać władze w polityce kolektywizacji wsi i, co może szczególnie bulwersować, negatywnie ocenił „zbrodniczą działalność band podziemia”, a zatem tych, których dziś nazywamy żołnierzami wyklętymi. Dopiero później okazało się, jak błogosławione skutki miała ta pozorna kapitulacja. Reżim komunistyczny nie szanował porozumienia, ale do radykalnych represji przeciw Kościołowi przystąpił dopiero w 1953 r., gdy aresztowano prymasa. Wtedy było już za późno, aby skutecznie dokończyć dzieła. W marcu tegoż roku zmarł Stalin i pierwsze powiewy odwilży zaczynały docierać do Polski. Kardynał spędził w izolacji trzy lata, ale Kościół nie utracił tych zasobów ludzkich i materialnych, które pozwoliły mu utrzymać autonomię i społeczny autorytet.

Uniknąć węgierskiego scenariusza
Kolejny moment próby charakteru i poczucia odpowiedzialności nadszedł dla prymasa w momencie uwolnienia, w październiku 1956 r. Słusznie mógł wtedy odczuwać głęboką satysfakcję i dawać jej publiczny wyraz. Jednak chwila ta była niezwykle niebezpieczna. Władze komunistyczne usiłowały odzyskać zaufanie społeczne i powstrzymać rozlewającą się po kraju falę buntu, dokonując zmian personalnych. I sekretarzem PZPR został niedawny stalinowski więzień – Władysław Gomułka, wprowadzono reformy zmniejszające zależność Polski od ZSRR i osłabiające represyjność systemu. Jednym z ustępstw nowej ekipy było uwolnienie kard. Wyszyńskiego, który wrócił do stolicy otoczony nimbem męczennika. Polacy mieli w październiku 1956 r. dwóch bohaterów: prymasa i „Wiesława” jak potocznie nazywano Gomułkę. Powszechnie wierzono, że obaj pragną Polski prawdziwie suwerennej, co jak wiemy było prawdą tylko w odniesieniu do pierwszego z nich. Mimo zmian w kraju wrzało. Wiece, demonstracje, antysowieckie hasła na murach świadczyły, jak wielki jest potencjał społecznego buntu, jak bardzo grozi wybuchem. Jakie mogły być tego konsekwencje, pokazywały ówczesne wydarzenia na Węgrzech, gdzie nastąpiła interwencja sowiecka zakończona tysiącami ofiar i setkami tysięcy uciekinierów. Prymas nie dzielił ze społeczeństwem entuzjazmu co do osoby Gomułki, wiedział, że ma do czynienia z ortodoksyjnym komunistą, który od stalinowców w rodzaju Bieruta różni się tylko co do metod budowy systemu. Był jednak przekonany, że trzeba zrobić wszystko, aby Polska uniknęła węgierskiego scenariusza. Nie wahał się zatem udzielić poparcia nowemu przywódcy PZPR, starał się tonować nastroje społeczne. „Na razie musimy mniej mówić o naszych prawach, a więcej o naszych obowiązkach” – wzywał w jednej z ówczesnych homilii. Na początku roku 1957 pomoc dla Gomułki poszła jeszcze dalej. Episkopat wezwał katolików do udziału w dalekich od demokracji wyborach do Sejmu PRL, a sam prymas, ten jedyny raz, poszedł na głosowanie. Była to do pewnego stopnia wyrażona przychylność dla komunistycznego systemu politycznego, wysoka cena, którą prymas postanowił zapłacić za oddalenie od Polski zagrożenia interwencją.

Nie wywrócić łodzi
Czy polityczne wyczucie, głęboka odpowiedzialność za losy narodu i umiejętność dostrzeżenia tego, co prawdziwie dobre, nigdy kard. Wyszyńskiego nie zawiodły? Odpowiedź nie jest łatwa, nie jesteśmy bowiem w stanie stwierdzić z całą pewnością, co stałoby się, gdyby podążał on inną, bardziej bezkompromisową drogą. W jednym wszelako momencie, u schyłku swego życia, nie do końca wyczuł rzeczywisty stan potrzeb i możliwości społeczeństwa. W pamiętnym sierpniu 1980 r., gdy po całym kraju rozlewał się ruch strajkowy, na który władze po raz pierwszy zareagowały nie użyciem siły, ale negocjacjami i podpisaniem porozumień, prymas podobnie jak w 1956 r. wezwał do spokoju i pracy, w pewnym stopniu bezwiednie wpisując się w ton partyjnej propagandy. 26 sierpnia 1980 r. przemawiając ze szczytu Jasnej Góry, powiedział: „żądania mogą być słuszne, ale nie jest tak, aby mogły być spełnione od razu”. W atmosferze sierpniowej euforii, budzącej się nadziei, słowa prymasa zabrzmiały w uszach wielu Polaków jak dysonans, robotnicy w gdańskiej stoczni mówili: „Prymas nas nie rozumie”. Gdy parafowano porozumienia sierpniowe i zaczęła się tworzyć „Solidarność”, kard. Wyszyński dostrzegł swą pomyłkę i zaczął udzielać wsparcia związkowi. Nie zrezygnował jednak z fundamentalnego postulatu, odpowiedzialności i roztropności. Odwodził przywódców ruchu od stawiania żądań politycznych, stale przestrzegał przed rozlewem krwi i interwencją sowiecką, „nie wywróćcie tej łodzi”, powtarzał. Ten sierpniowy błąd prymasa ukazuje go jako człowieka we wszystkich jego ograniczeniach, świadczy, że nie był nieomylny, ale jest również paradoksalnie dowodem jego wielkiej odpowiedzialności, tak wielkiej, że mogła mu niekiedy utrudniać właściwą ocenę sytuacji. Gdy w grę wchodziło życie ludzkie i los ojczyzny, wolał dmuchać na zimne.

Roztropność miłosiernego pasterza
Prymasowski realizm w ocenie polskich szans i zagrożeń dyktował mu wielką ostrożność oraz powodował, iż jego stosunek wobec PRL, i tych, którzy nią rządzili, daleki był od jednoznaczności. Uznawał tę ułomną formę państwowości za swoiste mniejsze zło, które trzeba niekiedy chronić w obliczu zagrożeń złem większym. Nie uciekał od kontaktów z komunistycznymi przywódcami, do Gierka zdawał się mieć nawet pewien sentyment. O Bierucie pisał w Zapiskach więziennych ze sporą dozą delikatności.  Jedynie z Gomułką nie miał wspólnego języka, może dlatego, że mieli dość podobne charaktery. Z całą pewnością możemy prymasa nazwać przeciwnikiem systemu, antykomunistą, ale winniśmy pamiętać, że była to sprzeczność na poziomie ideowym, sprzeczność co do zasad, która niejednokrotnie łagodzona była wymogami politycznego realizmu i zwykłą ludzką życzliwością. Jakże wymowna jest scena rozmowy kardynała z Edwardem Gierkiem w dramatycznych dniach strajków sierpniowych. Prymas zapisał później: „dążyłem do tego, aby przezwyciężyć u pana Gierka silną depresję, która mogłaby skończyć się tragicznie” i dodał, że na koniec spotkania objął I sekretarza KC PZPR i pocałował go w czoło. Prymas pocieszający i całujący po ojcowsku komunistycznego przywódcę PRL. Szkoda, że zabrakło przy tym fotografa!
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki