Logo Przewdonik Katolicki

Supełki gorsetu

Natalia i Michał Białobrzescy
FOT. MAGDALENA KSIĄŻEK. Natalia i Maciek Białobrzescy szczęśliwy małżeński duet. Zawodowo: on – animator/reżyser, ona – mama/felietonistka. Razem z dziećmi tworzą DrużynęB.

Natalia: Zmroził mnie ostatnio wywiad z politykiem, który przez lata znęcał się psychicznie i fizycznie nad żoną, a na palcu miał złoty różaniec (ona zresztą również) i powoływał się na sakrament małżeństwa, na Boga.

Maciek: Ale co Cię zmroziło? Że ktoś, kto stosuje przemoc może mieć coś wspólnego z wiarą?
 
Natalia: Wiesz, to taki kontrast, taka sprzeczność, taki absurd, że aż trudno to sobie pomieścić w głowie. Bo zakładam, że to złoto i te słowa, to nie była pokazówka na swoje pięć minut w TV. Że on naprawdę kupił różaniec z intencją modlenia się, a potem tą samą ręką bił żonę. Brrr…
 
Maciek: Moim zdaniem istnieją dwie opcje. Pierwsza to taka, że pobożność jest przykrywką, dymną zasłoną, pudrem, czyli tym wszystkim, co ma odwrócić uwagę od naszego zepsutego serca. Myślę, że wielu wierzących czegoś podobnego doświadczyło. Że robisz coś, otaczasz się czymś, żeby komuś coś pokazać.
 
Natalia: Albo nawet samemu sobie! Hm, to trochę tak jakbym patrzyła na siebie sprzed lat. Gdybyś mnie wtedy spotkał na ulicy, to pomyślałbyś, że wyrwałam się z jakiegoś „świętego obrazka”. To było moje (pozornie) bezpieczne pudełko. Poza tym na swój sposób całkiem wygodne.

Maciek: Bo…?

Natalia: Bo w kręgach przykościelnych budzisz zaufanie, a czasem nawet podziw, ot „taka młoda, a taka pobożna!”, albo „polityk i taki wierzący! Co niedzielę w kościele, różaniec na palcu…”. To łechce. Ale żeby była jasność, te zewnętrzne postawy, jeśli nie konfrontują nas samych z prawdą, jeśli nie prowadzą do żmudnego procesu wewnętrznej zmiany, są tylko fasadą.

Maciek: No właśnie, czyli pobożność z lęku. I druga opcja: pobożność pogubiona.

Natalia: Czyli taka, że na początku jest OK, dobre motywacje, dobre intencje, dobra formacja a potem nagle się coś knoci, stan zapalny duszy?

Maciek: Dokładnie tak. A wirusem może być wszystko, do czego nie łapiemy zdrowego dystansu i czego nie „przerabiamy” każdego dnia na modlitwie.

Natalia: Na przykład praca?

Maciek: Może bardziej nowe otoczenie, które wiąże się z daną pracą. Presja środowiska, bo każdy patrzy ci na ręce i rozlicza z najmniejszych potknięć albo oczekuje dopasowania na imprezach lub podczas lunchowych spotkań. Tym wirusem może być kryzys osobisty, bunt czterdziestolatka, zachwiany balans pomiędzy zobowiązaniami a odpoczynkiem albo niezaleczone kompleksy, które chronimy przed oczami gapiów, przyjaciół i kolegów z pracy za wszelką cenę.

Natalia: I ta lękowa, i ta chorująca pobożność kojarzy mi się z gorsetem, który sami sobie zawiązujemy i dociskamy coraz mocniej, tracąc swobodę i oddech. Życie w takim gorsecie musi być ogromnie męczące.
 
Maciek: Na dłuższą metę nierealne. W końcu wiązania zaczną uciskać bezlitośnie, wykrzywiać naszą postawę jeszcze bardziej i pękać.

Natalia: Czyli hipokryzja zdemaskuje się w końcu sama.

Maciek: To najgorszy scenariusz. Bo zwykle wiąże się z bólem, z jakimiś radykalnymi krokami, czasem ze zdaniem usłyszanym od bliskich, że „już za późno”. Lepiej samemu rozwiązywać supełki gorsetu, w prawdzie, krok po kroku.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki