Logo Przewdonik Katolicki

Katolik na kozetce

Maria Krzemień
FOT. ANNA NYCZ, PIXABAY.

Jako psychoterapeuta słyszę czasem pytanie, czy chrześcijanin może iść na terapię. Spotykałam się też z przekonaniem, że może to oznaczać przyznanie się przed Bogiem, że Mu nie ufamy. Nic bardziej mylnego! To często przejaw osobistej dojrzałości i poważnego traktowania wezwania do świętości.

Czy kiedy Izraelici wędrujący do ziemi obiecanej usłyszeli od Mojżesza: „Bądźcie świętymi, bo ja jestem święty, Pan, Bóg wasz!” (Kpł 19, 2), coś się w nich nie wzburzyło? Jak można powiedzieć coś takiego do ludzi, którzy dopiero co wyszli z wieloletniej niewoli? Zmierzali co prawda do „krainy miodem i mlekiem płynącej”, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, gdzie ona jest. Końca wędrówki nie było widać, a coraz więcej osób zaczynało odczuwać zmęczenie, zniecierpliwienie i złość. Kiedy w takich okolicznościach usłyszy się od Boga wezwanie do świętości i idący za nim szereg przykazań, czy nie jest to trochę tak, jakby dostać obuchem w głowę?
Ta historia to nie tylko biblijna opowieść odległa od naszej rzeczywistości. Ten moment, kiedy wchodząc na drogę relacji z Bogiem, zaczęliśmy uświadamiać sobie, że to nie będą przelewki, znany jest z autopsji również nam. Moment, kiedy zobaczyliśmy, że poza obietnicą wolności i szczęścia jest też trudne, a jednocześnie ekscytujące wezwanie, by odważnie opuszczać strefy komfortu i podejmować wysiłek rozwoju.
 
Rozwijanie talentów
Co konkretnie Bóg ma na myśli, wzywając nas do świętości? Pierwszym i bodaj najważniejszym sensem świętości jest uznanie jedynego Boga, odwrócenie się od grzechów i przestrzeganie przykazań. To chyba najbardziej intuicyjne rozumienie, jakie ma każdy z nas. Pójdźmy jednak krok dalej: kiedy wnikniemy wgłąb przykazań, zobaczymy, że świętość to nie tylko nieczynienie zła, ale również czynienie dobra; nie tylko charakter wolny od przywiązania do grzechu, ale również charakter zdolny do dobrych czynów. Aby poznać jeszcze inny sens świętości, zajrzyjmy do ewangelicznej przypowieści o talentach (Mt 25, 14–30). Oto wybierający się w podróż zarządca powierza sługom swoje pieniądze. Kilku z nich pomnaża je, co podoba się ich panu, jeden zaś tego nie czyni i za to zostaje srogo ukarany. Wolelilbyśmy pewnie wnioski z tej historii jakoś załagodzić, bo boimy się przyznać, że sami niewiele robimy z obdarowaniem, które dostaliśmy. Słowo jednak jest ostre jak miecz obosieczny – czytamy w nim wyraźnie, że dopiero wtedy, gdy będziemy rozwijać siebie i dary otrzymane od Boga, będziemy się Mu podobać.
Skoro dla Boga świętość to nie tylko odrzucenie grzechów, ale również nasz rozwój we współpracy z Jego darami, które w nas umieścił, nie da się jej osiągnąć bez podjęcia wysiłku. Świętość, choć sama w sobie jest darem łaski, osiągana jest na drodze wzrostu zarówno duchowego, jak i psychologicznego. Krótko mówiąc: każdy chrześcijanin jest zobowiązany do wzrostu, charakteryzującego się większą świadomością siebie, większą realizacją zakresu możliwości, które złożył w nim Bóg.
 
Oddemonizować psychologię
Być może żebyśmy byli bardziej przekonani do konieczności rozwoju, należałoby najpierw oddemonizować w Kościele takie hasła jak „rozwój osobisty” czy choćby „psychologia”. W środowiskach kościelnych nierzadko zdarza się, że psycholog to persona non grata, a rozwój osobisty kojarzony jest z New Age. Nie wnikając w liczne powody takiego zjawiska, trzeba wyraźnie powiedzieć, że nauka psychologiczna jak każda inna nauka może doskonale posłużyć człowiekowi w doświadczeniu pełni życia, jeśli tylko przyjmie się odgórne założenie, że pełni ona rolę służebną wobec Boga. Tak samo, jak idziemy do lekarza, gdy choruje nasze ciało oraz wybieramy się do spowiedzi, gdy ciąży nam sumienie, tak nie powinniśmy odrzucać wartościowej wiedzy psychologicznej, gdy cierpi nasza psychika. Musimy pamiętać, że wbrew pozorom rozmowa z księdzem czy uczestnictwo we Mszy św. nie stanowią remedium na wszystko – czasem potrzeba osoby kompetentnej i rozumiejącej zawikłane meandry ludzkiej psychiki, abyśmy mogli doświadczyć potrzebnej zmiany.
 
Psychoterapeuta – prawa ręka Boga
Również obszar psychoterapii z jakiegoś powodu stał się w Kościele tematem wywołującym kontrowersje. Słyszy się czasem, że Bóg powinien wystarczyć, że na terapeutów trzeba uważać lub że ksiądz jest lepszy od psychologa. Jako psychoterapeuta często słyszę pytanie, czy chrześcijanin może iść na terapię i czy spowiedź nie załatwi sprawy. Nieraz spotkałam się z przekonaniem, że skorzystanie z pomocy terapeuty byłoby niejako przyznaniem się przed Bogiem, że Mu nie ufamy. Nic bardziej mylnego! Musimy pamiętać, że Bóg stworzył nas współzależnymi – nikt nie jest z natury samowystarczalny, co więcej, żaden człowiek nie jest zdolny do szczęścia tylko z Bogiem, potrzebuje również drugiego człowieka. Wystarczy spojrzeć na historię Adama, który z niejasnego powodu odczuwał brak pełni, dopóki Bóg nie stworzył dla Niego Ewy. Czy zatem nie możemy o psychoterapeucie powiedzieć, że jest on wysłannikiem Boga spieszącym na pomoc pacjentowi, w jakimś sensie prawą ręką Boga, Jego ziemskim narzędziem, by doprowadzić potrzebującego do wolności?
 
Katolik w potrzebie
Kościół zdaje się być pełny ludzi, którzy na niedzielnej Mszy słuchają o wezwaniu do świętości, przyjmują Komunię św., czynią pobożne gesty, a gdy wracają do domu, włączają telewizor zamiast pobawić się z dziećmi, mijają się mocno z nakazem umiarkowania w jedzeniu czy piciu lub kłócą się z rodzicami czy współmałżonkiem. Inni z kolei mimo długich lat relacji z Bogiem, próśb, modlitw i wyrzeczeń, wciąż doświadczają depresji, lęków czy uzależnień. I jedni, i drudzy tkwią w stagnacji i braku decyzyjności, nie podejmują kroków ku zmianie ich sytuacji. Godzą się na życie byle jakie, smutne i niedoskonałe, zapominając, że ich obowiązkiem jest nieustanny rozwój poprzez wychodzenie ze strefy komfortu, rezygnację ze złych nawyków i konfrontację z bólem czy utrwalonymi problemami. Tymczasem Bóg, który obiecał nam życie w obfitości, jest jednocześnie Bogiem oczekującym, że podejmiemy wysiłek zmiany, abyśmy w końcu mogli stać się na Jego „obraz i podobieństwo” (por. Rdz 1, 26–28), święci jak On.
 
Pomoc w zasięgu ręki
Myślę, że Bóg doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wezwanie do świętości nie jest niczym łatwym dla przeciętnego Kowalskiego. Wiedział, że bez Jego pomocy nie poradzimy sobie z tym, by być „świętymi i nieskazitelnymi przed Jego obliczem” (Ef 1, 4). Dlatego nie tylko nieustannie zaprasza nas do relacji z Nim, ale również daje szereg przydatnych narzędzi, które mogą nas wesprzeć na drodze rozwoju. W Mądrości Syracha czytamy: „Oddaj lekarzowi cześć należną jego posłudze, albowiem i jego stworzył Pan” (Syr 38, 1). Głęboko wierzę, że psychologowie – lekarze psychiki – są darem od Boga, a korzystanie z ich pomocy może być cennym wsparciem w codziennym życiu, przełamaniu stagnacji i niechęci, trudnościach przekraczających nasze możliwości, emocjach wymykających się nam spod kontroli, a w końcu w naszej chrześcijańskiej walce o świętość.



Maria Krzemień psycholog, psychoterapeutka, autorka projektu Żyj po Bożemu.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

  • awatar
    Beata
    30.09.2017 r., godz. 18:57

    Dobry artykul. Tez jestem tego zdania.

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki