Logo Przewdonik Katolicki

Sojusz w praktyce

Jacek Borkowicz
Fot. Lech Muszyński/PAP. Amerykańśkie brygady mają przebywać w Polsce i innych krajach regionu rotacyjnie. Pierwsza w Żaganiu pojawiła się Pancerna Brygaodowa Grupa Bojowa.

Do tej pory o własne bezpieczeństwo, mimo zapewnień od sojuszników, musieliśmy troszczyć się sami. Wraz z przybyciem do Polski wojsk amerykańskich ten czas na szczęście dobiegł końca.

Rozgorączkowani bieżącymi sporami nie zauważamy, że znaleźliśmy się właśnie w samym środku procesu zmieniającego radykalnie geopolityczne położenie Polski. W styczniu przybyła do naszego kraju amerykańska 3. Pancerna Brygadowa Grupa Bojowa. W kwietniu dołączy do niej batalion, wielonarodowy (z przewagą Amerykanów). Podobne bataliony rozmieszczone zostaną na Litwie, Łotwie i w Estonii. W momencie ukazania się tego numeru „Przewodnika” dojedzie do nas również część amerykańskiej 10. Brygady Lotnictwa Bojowego (jej bazą stanie się wielkopolski Powidz). Wszystkie wymienione wyżej formacje wchodzą w skład sił zbrojnych Paktu  Północnoatlantyckiego. Będą tworzyły tak zwaną wschodnią flankę NATO, z centrum dowodzenia – obejmującym nie tylko Polskę, lecz także kraje bałtyckie – zainstalowanym w Elblągu. Jej ważnym elementem będzie też budowana od maja ubiegłego roku baza w pomorskim Redzikowie, gdzie umieszczone zostaną urządzenia tarczy antyrakietowej.
To znaczące przesunięcie militarnych struktur do naszej części Europy uzgodniono na szczycie NATO w Warszawie, który odbył się w lipcu 2016 r. Zapadłe tam postanowienia są konsekwencją zmiany strategii dowództwa Paktu, jaka nastąpiła w 2014 r., po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Wschodnia flanka jest odpowiedzią na wzrost zagrożenia bloku państw NATO ze strony Rosji, a przybyłe z zachodu czołgi i antyrakiety mają nas bronić – czego już nikt nie ukrywa – przed potencjalną rosyjską agresją.
 
Przekleństwo samotności
Dzień 12 stycznia, w którym powitaliśmy w Żaganiu wkraczających do Polski żołnierzy brygady pancernej USA, przejdzie do historii nie tylko naszego kraju, lecz także całej Europy Środkowej i Wschodniej. Dzieje tego regionu układały się w ostatnich stuleciach, przyznajmy, dość pechowo. Obecność jakiejkolwiek obcej armii oznaczała tutaj z reguły okupację, terror i zniewolenie. Popatrzmy chociażby na Polskę: nigdy w naszej historii nie było tak, by obcy żołnierz przybywał do nas w trwałym zamiarze chronienia pokoju i wolności. Pamiętamy życzliwą nam armię Napoleona, lecz również ona trafiła do nas nie tyle jako siła wyzwoleńcza, ile formacja podejmująca agresję na Rosję. Obce wojska deptały naszą ziemię tam i z powrotem, ale zawsze były to nie te wojska, których obecności byśmy sobie życzyli. W wymiarze zbrojnej, korzystnej dla nas interwencji nie pomógł nam nikt, ani w powstaniu listopadowym, ani podczas wojny krymskiej, ani w powstaniu styczniowym. W 1920 r. bolszewicką agresję odparliśmy sami. Potem cieszyliśmy się z sojuszy z Francją i Anglią, ale ile realnie warte były owe sojusze, pokazał nam wrzesień 1939 r. W latach II wojny znowu czekaliśmy na zbrojną pomoc Zachodu, ale nie nadeszła. Z kolei po 1945 r. wielu z nas łudziło się mirażem antysowieckiej interwencji. Jednak historyczne przekleństwo Polski, z jej fatalnym geopolitycznym położeniem, Polski pozbawionej silnych, wiarygodnych i skutecznych sojuszników, trwało nadal.
 
Artykuł numer pięć
Przełamaniem złej passy wydawał się 1999 r., kiedy to Polska przystąpiła do NATO, paktu uważanego za najsilniejszy i najbardziej stabilny sojusz zbrojny w skali całego świata. Z momentem wejścia do tego sojuszu automatycznie objęci zostaliśmy zobowiązaniem, sformułowanym w piątym artykule traktatu waszyngtońskiego z 1949 r., powołującym NATO do istnienia. Artykuł ten mówi, że zbrojna napaść na któregokolwiek z członków sojuszu „będzie uznana za napaść przeciwko wszystkim”. Wielu z nas uznało wtedy optymistycznie, że długa droga Polski do stanu trwałego bezpieczeństwa dobiegła właśnie kresu. Jednak z upływem lat pewność ta uległa zachwianiu. Rzeczony artykuł piąty mówi co prawda o obowiązku udzielenia zbiorowej pomocy napadniętemu krajowi, lecz pomoc ta mieści się w szerokim i dość rozmytym spektrum „działań uznanych za konieczne”. W tym spektrum użycie siły zbrojnej jest tylko jedną z możliwości, i to bynajmniej nie oczywistą. W praktyce oznacza to, że zarówno Stany Zjednoczone, główny uczestnik paktu, jak i też kraje zachodniej Europy mogą, lecz nie muszą interweniować zbrojnie w wypadku ataku na Polskę. Z rozczarowaniem stwierdziliśmy więc, że nie posunęliśmy się dalej niż punkt, w którym byliśmy w 1939 r. (wtedy też wierzyliśmy w moc sojuszy), zaś osławiony artykuł piąty wart jest tyle, ile papier, na którym został napisany.
 
Historyczna zmiana
Dlatego też w ostatnich latach, wsparci literą traktatu, usilnie zabiegaliśmy o nadanie mu realnej mocy poprzez doprowadzenie do obecności w Polsce wojsk sojuszniczych krajów Paktu Północnoatlantyckiego. Dlaczego to takie ważne? – zapyta ktoś. Przecież te kilka tysięcy żołnierzy brygady pancernej, plus tysiąc z międzynarodowego batalionu, nie pokonają armii liczącej setki tysięcy napastników – a z atakiem w tej skali należy się liczyć w przypadku rosyjskiej agresji. Zgoda, oni sami nie doprowadzą do odparcia agresora, lecz nie w tym rzecz. Istotą sprawy jest fakt, że potencjalny napastnik, wkraczając na teren Polski, będzie zmuszony zaatakować bezpośrednio wojska jej sojuszników, w tym jednostki armii USA. A biorąc pod uwagę zarówno wymogi strategii, jak i mechanizmy narodowej psychiki, można uznać za rzecz niemożliwą, aby Amerykanie, w momencie gdy na polskim froncie ginęliby ich żołnierze, nie odpowiedzieliby na to czynną i zmasowaną interwencją. Ten naród po prostu takich rzeczy nie robi. A przynajmniej nie robił do tej pory. Nie popadając w emfazę, można więc uznać, że właśnie definitywnie kończy nam się długi, bardzo długi czas, w którym Polska albo była w niewoli, albo też znajdowała się w szarej strefie braku zainteresowania ze strony silnych, a potencjalnie przychylnych nam państw. To właśnie oznacza historyczną zmianę, bardzo dla nas korzystną.
 
To nie sielanka
Oczywiście nie oznacza to sielanki. Pamiętajmy o głowicach jądrowych, wymierzonych w kierunku naszego kraju z sąsiedniego Kaliningradu. Nie byłoby tego, gdyby nie obecność w Polsce uzbrojonych Amerykanów – twierdzą niechętni NATO „pacyfiści”. Ale nie mają racji. Warto pamiętać o starym rzymskim przysłowiu si vis pacem, para bellum – w wolnym tłumaczeniu: jeśli chcesz pokoju, przygotuj zawczasu skuteczną obronę. Ta zasada jest stała jak prawa fizyki. Kto ją narusza, zyskuje złudny spokój, ale tylko do czasu. Potem zawsze trzeba zań zapłacić podwójną cenę. Na koniec jeszcze jedna oczywista prawda. Obecność amerykańskich jednostek NATO w Polsce jest dla naszego bezpieczeństwa sprawą kluczową, jednak nie rozstrzygającą. Amerykanie sami nas nie wybronią, jeśli to my, Polacy, nie będziemy mieli w sobie zdecydowanej woli obrony własnego kraju – w imię wolności i pokoju.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki