Odpowiadając najkrócej, Benedykt XVI powiedziałby, że u podstaw fałszywych reform Kościoła, które w przeszłości doprowadzały do rozłamów, był po prostu grzech. Warto jednak przyjrzeć się lepiej temu grzechowi, na czym on naprawdę polegał. Tę lekcję historii prawie w całości powtarzam za Józefem Ratzingerem, który jeszcze przed wyborem na Stolicę Piotrową, wyjaśnił, czym różni się prawdziwa odnowa Kościoła od tej fałszywej. Będę więc przyszłego papieża często cytował, a wszystkie wypowiedzi pochodzą z wykładu wygłoszonego w 1965 r. dla studentów w Münster.
Dla autora wzorcowym modelem reformy Kościoła jest sam Chrystus, który wkracza w kulturę religijną Starego Testamentu i tam dokonuje odnowy. Autor zwraca uwagę, że Chrystus „odcina się od błędnych prób reformy po prawicy i po lewicy”. Zaczynając rozważania od reformy fałszywej, Ratzinger dostrzega najpierw jej dwa zgubne rozwiązania, które tylko z pozoru wydają się wypływać z troski o Kościół.
Fałszywe przywiązanie
Rozwiązanie pierwsze promowali zasadniczo faryzeusze, a w formie bardziej skrajnej rozwinęła je tzw. grupa z Qumran, czyli esseńczycy. Przyszły papież charakteryzuje ich postawę w następujący sposób: „Odziedziczona spuścizna duchowa została przyjęta z całą surowością i powagą, aż po absolutną wierność literze u faryzeuszów, w której esseńczycy poszli jeszcze dalej. Właśnie w tym dwukrotnym «aż po» zawiera się właściwa porażka tej drogi”. I dalej autor szybko przenosi nas w czasy współczesne i wyjaśnia zgubny sens tego rozwiązania: „Samo trzymanie się wszystkich raz osiągniętych pozycji nie zbawia i nie odnawia, ponieważ wiara jest czymś innym niż sumą pobożnych praktyk (…). Wiara nie jest kwestią liczby, przedłużanych praktyk i zajęć, dlatego nie można jej odnowić przez dodawanie nowych nabożeństw do poprzednich i nie można jej zaszkodzić przez zmniejszanie liczby praktyk. Wiara jest życiem, to zaś, jako życie ducha, dobrze rozwija się w prawdomówności, która domaga się wolności (…)”. W tym kontekście możemy retorycznie zapytać wraz z autorem: „Czy w procesie odchodzenia od świata, szczególnie widocznym od Piusa IX, Kościół rzeczywiście nie próbował budować sobie własnego małego świata, pozbawiając się możności bycia solą ziemi i światłem świata? Otaczanie murem własnego małego świata, które trwało wystarczająco długo, nie może ocalić Kościoła i nie jest odpowiednie dla Kościoła, którego Pan umarł za bramami miasta (poza Jerozolimą) (…). Miejsce Kościoła jest poza dobrze strzeżonymi bramami miasta i świątyni. Nie ma wątpliwości co trzeba byłoby powiedzieć o jakże życzliwych usiłowaniach tych, którzy próbują ocalić Kościół przez ratowanie ilości tego, co istnieje (…). Ogarnięci lękiem destrukcji, wołają do nas: Nie burzcie tego, co zostało zbudowane, nie niszczcie tego, co mamy, brońcie tego, co jeszcze istnieje”. Postawa faryzejska polega więc nie tylko na obłudzie, jak zwykle ją charakteryzujemy, ale także na przesadnym przywiązaniu do tych form religijnych, które w kontekście współczesnym nie niosą już w sobie życia duchowego.
Surowy konserwatyzm
Wypada zapytać, ile w nas przetrwało z tej postawy, która odnowy Kościoła upatruje w wypłukanych z treści praktykach religijnych. Papież Franciszek wielokrotnie wskazywał chociażby na tradycyjne formy pobożności ludowej, które służą także współczesnej ewangelizacji. Sam się o tym wielokrotnie przekonałem, choćby śpiewając z młodzieżą nabożeństwa majowe. Rozumiem jednak, że Józef Ratzinger chce odróżnić to, co wiarę realnie wzbudza od wymuszania praktyk, które dalekie są od wiary przeżywanej od serca. Może właśnie dlatego wypłukane formy kościelne skłaniają niektórych do poszukiwania enklawy religijnego pogłębienia w liturgii starego rytu. W tym nie ma oczywiście niczego złego i jest wiele dobra. Póki jednak taka postawa nie staje się powodem skrajnej krytyki tzw. liturgii posoborowej oraz całkowitego odrzucenia dialogu wiary z kulturą współczesną. Dla zobrazowania nieskuteczności tej skrajnej tendencji do odnowy Kościoła, która polegać miałaby jedynie na zachowaniu starych form, Ratzinger odwołuje się do dzisiejszego Izraela, którego obywatele w większości są osobami niewierzącymi. Wobec bezreligijnego narodu żydowskiego, pisze autor, „rabinat okazał się bezradny i w tej swojej bezradności ratował się ucieczką w nieubłagalną surowość konserwatyzmu”. „To jasne – dodaje – w ten sposób Kościoła nie można odnowić”.
Fałszywy postęp
Inną fałszywą drogą odnowy Kościoła jest postawa, którą reprezentowali saduceusze. Ratzinger pisze krótko: „Jest to błąd liberalizmu, który wiarę próbuje przybliżyć do świata, przez to usuwa z niej wszystko, co się światu nie podoba. Tutaj mur otaczający chrześcijaństwo i utrudniający działanie w świecie zdecydowanie zostaje obalony, ale wiara nie służy już światu jako zaczyn, lecz sama przekształca się w świat, a przez to nie staje się bardziej interesująca czy bardziej skuteczna, lecz zupełnie niepotrzebna”. Również w tym miejscu z dużą łatwością odnajdujemy tendencje niektórych środowisk kościelnych, głęboko rozczarowanych współczesną sytuacją wiary. Ta sama przyczyna, o której wspominam powyżej, rodzi jednak inne rozwiązanie. Nie tyle konserwatywne, ale tzw. postępowe. Polega ono zasadniczo na negacji wszystkiego, co stare i tradycyjne. W efekcie jednak jest to negacja z gruntu niechrześcijańska, która pozbawia Ewangelię światła, którym chce ona rozpraszać ciemności grzechu i błędów. Przykładem jest psychologizacja tekstów biblijnych oraz tłumaczenie ich znaczenia za pomocą prostych skojarzeń dostosowujących się do oczekiwań słuchacza. Każda postawa moralna może w ten sposób znaleźć swoje uzasadnienie, niezależnie od tego, czy jest dobra, czy zła. Samo ewangeliczne kryterium odróżnienia dobra od zła przestaje istnieć, a jej miejsce zajmuje „miłosierdzie” zawężone do pobłażliwości.
Wiara w schematach
Fałszywa odnowa religijna w bractwie saduceuszy da się rozpoznać w innej jeszcze sytuacji z przeszłości i powtarzającej się także dzisiaj. Polega ona na próbie wprowadzenia wiary w schematy tego świata. Dzisiaj chodziłoby o zabezpieczenie Kościoła i wiary za pomocą środków doczesnych: władzy, prawa i pieniędzy. Niektórzy bardzo intensywnie przekonują, że Kościół i wiara chrześcijańska w Europie przetrwają tylko poprzez tego typu zabezpieczenia. Dlatego postulują odseparowanie etniczne i religijne chrześcijan starego kontynentu od innych kultur. To prawda, że dobre uwarunkowania finansowe i polityczne sprzyjają wolności religijnej i kształtowaniu się kultury szanującej wartości chrześcijańskie. Wiara ma przecież za zadanie przepajać kulturę i życie społeczne. To jednak co nie wypływa z wiary, a jest jedynie zabezpieczone z ramienia doczesnej władzy, nigdy nie zastąpi siły Ewangelii, którą głoszą świadkowie Chrystusa. Może natomiast nastąpić złudne utożsamienie siły Kościoła z wpływami władzy świeckiej. Utrata wówczas władzy przez siły sprzyjające Kościołowi pociągnie za sobą katastrofalne skutki w postaci utraty jego wiarygodności. Ratzinger zwraca uwagę, że przerabialiśmy to już w późnym średniowieczu, kiedy nastąpiło „utożsamienie Kościoła z zamkniętym społeczeństwem chrześcijańskiego Zachodu, w którym następcy apostołów, którym powiedziano, że nie powinni naśladować wielkich tego świata, nagle uznali za stosowne być książętami tego społeczeństwa, skoro ich poprzednicy już w IV wieku nie widzieli nic złego w obwieszaniu się insygniami rzymskich urzędników”. Przyszły papież również w tym miejscu stwierdza krótko: „Trzeba dzisiaj za św. Pawłem powtórzyć, że nie wolno wiary wtłoczyć w schemat tego świata”. Inaczej podtrzymywana na garnuszku władzy opcja chrześcijaństwa upolitycznionego poprowadzi do kolejnego rozłamu.
Prostota
Czym więc jest odnowa Kościoła na wzór Chrystusa? Józef Ratzinger przekonuje, że odpowiedzią jest „prostota” albo mówiąc inaczej: „uproszczenie”. Ma być ona lekarstwem na grzech upatrywania siły Kościoła w środkach doczesnych, a więc tak naprawdę poleganie na siłach własnych. Prostota natomiast to odnowienie źródeł wiary w tym, co w sposób najbardziej podstawowy podpowiada nam przekazywana przez tradycję Kościoła Ewangelia. To poznanie Boga sercem i przekazywanie go „od serca do serca”, jak mawiał bł. kard. Henry Newman. To duchowe oddziaływanie nie wymaga ani rozbudowanych struktur, ani nowych metod perswazji. Nie uzależnia się również od sprzyjających warunków politycznych. Odnowa Kościoła musi iść śladami Chrystusa, który w wielkiej prostocie spotykał ludzi i w tej samej postawie zbliżał ich do Boga. Odnowa Kościoła musi więc przebiegać przez przemianę konkretnych ludzi, a nie tylko odnowione instytucje. „Powodzenie odnowy – pisze przyszły papież – zależy od tego, w jakiej mierze nowe formy stają się narzędziem owego istotnego kroku, który polega na przechodzeniu od starego do nowego człowieka, od egoizmu do miłości”. Dlatego „odnowa chrześcijańska (…) z samej swej istoty musi się zasadniczo zaczynać od odnowy chrześcijan”.
Propozycja Franciszka
Chociaż na wstępie napisałem, że przyczyny rozłamów w Kościele będzie nam wyjaśniał papież senior, to na koniec chciałbym nawiązać jeszcze do papieża Franciszka. Uważam bowiem, że Ojciec Święty przyjął zasadniczy program reformy proponowany przez jego poprzednika. Nastąpiło przesunięcie niektórych akcentów duszpasterskich, ale samo sedno zostało podjęte z niezwykłą intensywnością. Tym sednem jest prostota. W praktyce oznacza to pominięcie wszystkich przeintelektualizowanych propozycji reformy Kościoła z lewej i prawej strony. Chodzi nie tyle o krytykę intelektualnej refleksji, ale o przesadne przywiązanie do rozwiązań, które owa refleksja może upatrywać w tym, co wymyślił człowiek, co jest owocem jego przywiązania do siebie, a nie Boga. Stąd Franciszek nie jest ani konserwatystą, ani liberałem. Franciszek jest prosty. Wiele spraw w Kościele rzeczowo i konsekwentnie upraszcza. We wszystkim widzi miłość, wszędzie jej szuka. Nie boi się odważnej drogi Ewangelii, ale też potrafi swoją prostotą i poleganiem na Bogu rzeczywiście uspokajać. Pozwala więc na dialog wewnątrz Kościoła, wiedząc, że jego odnowa musi być procesem stałym i wspólnotowym. Musi być nawróceniem, a nie zwycięstwem jakiejś opcji. Papież odróżnia więc to, co jest niezmienną istotą Kościoła od przemijających obyczajów, które mogą podlegać dyskusji. Odważnie oczyszcza Kościół z kurzu przeszłości, który zasłania ewangeliczne jądro jego żywotności. Gorszy konserwatystów i rozczarowuje liberałów. Może jednak właśnie dlatego w zlaicyzowanym świecie z nową siłą zaczyna wybrzmiewać Ewangelia Chrystusa, a Kościół wiarygodnie błyszczeć Jego światłem.