Logo Przewdonik Katolicki

Kaszubska Golgota

Marcin Nowak
Alicja Kotowska / fot. A. Kurasińska

„Siostra musi natychmiast gdzieś się ukryć”. Alicja Kotowska podziękowała za radę i wróciła do zakonnego życia. Następnego dnia przyszli po nią gestapowcy. Dwa tygodnie później, 11 listopada 1939 r. została zamordowana.

„Może się zdarzyć, że Pan Bóg w jednej chwili przekształca – trwożliwe zazwyczaj – ludzkie serce i daje mu odwagę do złożenia ofiary z życia; w większości jednak przypadków przyszli męczennicy są prowadzeni do tej największej miary dania świadectwa swej miłości do Boga – poprzez całe życie. Są oni do tej ofiary przygotowywanie przez umieranie każdego dnia.”.
To fragment wstępu do biografii s. Alicji Kotowskiej, zmartwychwstanki, męczennicy II wojny światowej, dziś błogosławionej.
 
Mama, tata i kareta
Co o Bogu muszą powiedzieć rodzice, by Jezus stał się dla dziecka „Ukochanym Obecnym”? Jakim powietrzem musi ono oddychać, aby w przyszłości Pan Bóg obdarzył je darem ponadprzeciętnego skupienia? Dom Kotowskich w Warszawie był zwyczajny-niezwyczajny. Rodzice przypominali pasujące do siebie puzzle. Tata Jan był dyrygentem i nauczycielem muzyki. Czytał Biblię, pasjonował się hagiografią i dbał o godne przeżywanie pierwszych piątków. Zainicjował budowę świątyni w Jabłonnie, dokąd przeprowadzili się w 1914 r. Mama Zosia – filigranowa, ciemnowłosa, mądra i dystyngowana pierwsza miłość – ocieplała wizerunek ojca.
Udane małżeństwo miało ośmioro dzieci własnych i troje adoptowanych. Maria Jadwiga albo Marylka Jadwinia, późniejsza błogosławiona, urodziła się w 1899 r.
Tak, to był tzw. dobry dom, w którym rytm dnia wyznaczała modlitwa. Ale i w takich domach zdarzają się rzeczy szokujące. Na przykład jak ta, gdy ukochana córka, cieszącą się u ojca specjalnymi względami studentka trzeciego roku rzuca medycynę. To trudne nawet wówczas, gdy alternatywą jest Pan Bóg.
 
„Kocham cierpienie, ale z daleka”
W 1922 r. Marysia poprosiła o przyjęcie do zmartwychwstanek. W podaniu napisała, że pragnie żyć i umierać dla Chrystusa, który jest „wszystkim moim”. Już jako s. Alicja wróciła na uczelnię, by kontynuować studia – tym razem z chemii, której miała uczyć w szkole. Była szczęśliwa, ale niespokojna. Ciągle na coś czekała, ciągle za czymś tęskniła.
Przed odnowieniem ślubów napisała: „Nie zaznałam jeszcze szczęścia cierpienia dla Boga. Pan Jezus widzi, że jestem bardzo słaba, że kocham cierpienie, ale z daleka, że na samo przeczucie już się moja natura wzdryga, więc czeka. Ale przecież tak długo być nie może”.
Z czasem została mianowana „niedołężną wychowawczynią” – to tylko jej opinia – 33 uczennic i nauczycielką chemii. W rzeczywistości była wzorem. Cicha, skupiona i uśmiechnięta. Gdy któraś dziewczyna się zraniła, opatrywała jej ranę i całowała bandaż. Tak jak porządnie przygotowywała się do lekcji, tak samo dokładnie szorowała gary i myła podłogę.
Choć s. Alicja oceniała siebie bardzo surowo, przełożeni dostrzegali jej zdolności organizacyjne. Trafiła do nadmorskiego Wejherowa, gdzie – jak się potem okazało – czekało na nią spełnienie młodzieńczego pragnienia cierpienia z miłości do Boga.
Zmartwychwstanki w Wejherowie przejęły prowadzenie szkoły zagrożonej likwidacją. Łatwo nie było. Dokarmiane przez siostry szarytki, spały w salach lekcyjnych albo wynajętych kwaterach. Na czele przedszkola, szkoły powszechnej, żeńskiego gimnazjum i internatu, ale również nowej wspólnoty stanęła s. Alicja. Choć ze wszystkimi obowiązkami radziła sobie dobrze, pokornie poprosiła matkę generalną „o przysłanie kogoś mądrego i doświadczonego (…) bo dotąd Pan Bóg wszystko cudownie prowadzi, ale czy nadal takie liche narzędzie wystarczy?”.
Alicja troszcząc się o rozwój duchowy współsióstr uzyskała zgodę kurii na wprowadzenie do małego pokoiku w ich domu Najświętszego Sakramentu, przed którym mogłaby klęczeć dzień i noc. Albo leżeć krzyżem, jak w przeddzień wybuchu wojny.
 
Cierpienie z bliska
Cztery dni przed wybuchem wojny napisała do matki generalnej: „Przeżywamy teraz ważne i decydujące chwile, rozstrzygające o wojnie lub pokoju dla Polski i całego świata”. Wejherowo szybko wpadło w ręce hitlerowców. Aresztowano głównie mężczyzn, ale kobiety też były „niebezpieczne”, szczególnie nauczycielki i urzędniczki. Siostra Alicja nie mogła być dla okupanta niewidzialna. Spodziewając się rewizji, poleciła woźnemu zakopać w ogrodzie skrzynkę z kosztownościami. Czy wiedziała, że Franciszek Pranga, jej pracownik, donosił na nią do gestapo?
23 października 1939 r. matka uczennicy poprosiła o poufne spotkanie. Dyrektorka powitała ją w rozmównicy, jak zwykle spokojna i uśmiechnięta. „Siostra musi natychmiast opuścić dom i gdzieś się ukryć. Jest siostra zagrożona aresztowaniem”. Zakonnica popatrzyła na nią z miłością, podziękowała i… wróciła do zakonnego życia, któremu z troski o współsiostry próbowała nadać pozory normalności. Ale nie była naiwna – następnego dnia długo się spowiadała. O godz. 15.00 przyszli po nią gestapowcy. Zamiast czułego słowa pożegnania, zostawiła po sobie tylko jedno zdanie: „Wszystko przebaczam Franciszkowi”. Trafiła do więzienia i już nigdy nie spotkała swoich duchowych córek. Z opowieści świadków wiadomo, że modliła się na różańcu i… cerowała ubrania współwięźniowi z sąsiedniej celi.
Aż do symbolicznego 11 listopada 1939 r. Hitlerowcy wezwali więźniów na dziedziniec. Wpychali ich do ciężarówek, a po bokach aut były zatknięte łopaty. Siostra Alicja uspokajała płaczące, żydowskie dzieci. Ośmielona gromadka razem z nią weszła do samochodu. Ciężarówki ruszyły. Kierunek: Piaśnica.
 
Zbiorowa mogiła
Kaszubska Golgota – tak nazwano przepiękne, życiodajne Lasy Piaśnickie, które dla kilkunastu tysięcy osób stały się zbiorowym grobem. Po rozpoczęciu II wojny światowej Albert Forster z NSDAP wydał rozkaz: „Musimy ten naród wytępić od kołyski począwszy”. Wezwał do tego nie tylko członków SS i Policję Gdańską, ale również zwykłych Niemców żyjących w Wejherowie. Już w październiku aresztowano w mieście niemal wszystkich księży, nauczycieli, urzędników, kupców i innych zaangażowanych w działalność religijną, społeczną, polityczną, kulturalną, oświatową, sportową. Więźniów wywożono w głąb Lasów Piaśnickich. „Kto pójdzie dalej, zostanie bez ostrzeżenia rozstrzelany” – głosiły tabliczki ustawione przy wejściu do 250-hektarowego lasu. Dróżnik szosy Wejherowo-Krokowa, świadek tamtych wydarzeń, twierdził, że jesienią 1939 r. każdego dnia widział wjeżdżające do lasu konwoje, liczące nawet do dwunastu autobusów lub ciężarówek, takich samych jak ta, do której wsiadła s. Alicja Kotowska. Motocyklami i osobówkami jechała eskorta i pluton egzekucyjny.
Z miejsca zbrodni dochodziły odgłosy strzałów z broni maszynowej, karabinów ręcznych i pistoletów. Słychać było rozpaczliwe krzyki zabijanych, szczególnie kobiet i dzieci. O dzieciobójstwie w tym miejscu przypomina pusta, zimna kołyska z piaskowca…
Prawda o ludobójstwie nigdy nie miała wyjść na jaw. Gdy w 1944 r. Niemcy przeczuwali, że przegrają wojnę, przeprowadzili akcję zacierania śladów zbrodni. Z obozu koncentracyjnego w Stutthofie przywieźli 36 więźniów. Rozkazali im rozkopać masowe groby, wydobyć ciała i spalić. Przez wiele dni roznosił się po okolicy smród palonych zwłok. Historycy szacują, że w Lasach Piaśnickich zginęło 12–14 tys. osób.
 
„Czy to ważne…?”
Choć zmartwychwstanki nie miały informacji o losach s. Alicji Kotowskiej, przeczuwały, co się wydarzyło. Jednak dopiero w 1944 r. nabrały pewności. Mistrzyni nowicjatu s. Regina Gostomskamiała nadprzyrodzoną wizję. Zobaczyła i usłyszała s. Alicję mówiącą: „I wyrok został wykonany”.
Po zakończeniu wojny, gdy siostry wróciły do Wejherowa, była uczennica opowiedziała im o wywiezieniu s. Alicji do Piaśnicy, czego była naocznym świadkiem. A w 1946 r. rozpoczęły się ekshumacje piaśnickich mogił. Ciała s. Alicji nie znaleziono, prawdopodobnie zostało spalone. Słowa, które wypowiedziała podczas jednego z ostatnich spacerów, okazały się prorocze: „Czy to ważne, gdzie ciało będzie leżało? Chciałabym, żeby nikt o mnie nie wiedział”. W grobie nr 7 odkopano tylko duży, czarny różaniec. Zmartwychwstański różaniec.
To jest to miejsce w życiorysie, gdzie można napisać, że nawet jej śmierć była znakiem. Umarła za Jezusa i Polskę, którą bardzo kochała. Zanim napisała prośbę o przyjęcie do zakonu, należała przecież do Polskiej Organizacji Wojskowej, a w 1920 r. pomagała rannym żołnierzom jako siostra Czerwonego Krzyża. Umarła, realizując hasło swojego zgromadzenia: „Przez krzyż i śmierć do zmartwychwstania i chwały”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki