Papież Franciszek jeszcze był w Polsce, a w internecie już zaczęły krążyć komentarze, że w serwisach aukcyjnych rozpoczęła się wyprzedaż kanap. Złośliwi dodawali, że głównie pochodzą z polskich plebanii i są bardzo „wyleżane”. Ale były też inne głosy. Niektórzy publicyści twierdzili, że papież okazuje księżom za mało czułości, a oni przecież ciężko harują w coraz trudniejszych warunkach.
Spotkanie następcy św. Piotra pielgrzymującego do jakiegoś kraju z tamtejszymi biskupami, księżmi, siostrami zakonnymi, osobami konsekrowanymi i z seminarzystami to coś oczywistego. Spotykał się z nimi Jan Paweł II podczas swych licznych podróży, spotykał się Benedykt XVI, spotyka się też Franciszek. Co zostaje z tych spotkań? Czasami na dobre zakorzenia się w świadomości lokalnego Kościoła jakaś jedna myśl. Tak jak na przykład po pielgrzymce Benedykta XVI do Polski, która miała miejsce dziesięć lat temu, na trwałe w świadomość nie tylko zaangażowanych katolików weszło sformułowanie: „Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza, by znał się na sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego”. Tylko tyle i aż tyle. Te słowa bywają przypominane w różnych kontekstach. Czasami jako ostre napomnienie i wyrzut, czasami jako pozytywne określenie kapłańskiej misji i tożsamości w XXI wieku.
Co zostanie po spotkaniach z polskimi duchownymi papieża Franciszka? Czas pokaże.
Jak ojciec do dzieci
Po wizycie Franciszka w Meksyku, która miała miejsce w lutym tego roku, emocje i kontrowersje wzbudziło opublikowane długie i stanowcze przemówienie Ojca Świętego skierowane do tamtejszych biskupów. Podczas spotkania z polskimi biskupami w katedrze na Wawelu, które było jednym z pierwszych punktów jego pobytu w Polsce, przemówienia nie było. Na życzenie Franciszka miała miejsce rozmowa. Odbyła się przy drzwiach zamkniętych. Podobno było rodzinnie, papież mówił jak ojciec do dzieci o współczesnym Kościele, zranionym i pokrzywionym świecie, bliskości, uchodźcach, trafianiu do ludzi, którzy żyją, jakby Boga nie było, kościelnym cenniku. Co jeszcze i bardziej szczegółowo działo się w wawelskiej katedrze przez ponad godzinę, pozostaje tajemnicą. Niektórzy obserwatorzy twierdzili, że wychodząc ze spotkania z polskimi hierarchami, Franciszek sprawiał wrażenie kogoś, kto najtrudniejsze zadanie podczas wizyty w Polsce ma za sobą.
Przekaz konkretny i osobisty
Spotkanie Ojca Świętego z kapłanami, zakonnicami i zakonnikami, świeckimi konsekrowanymi i seminarzystami odbyło się w czwartym, przedostatnim dniu pielgrzymki. To był dzień w sposób szczególny poświęcony miłosierdziu. Papież przewodniczył Mszy św. w sanktuarium św. Jana Pawła II, do którego przybył prosto z łagiewnickiej bazyliki. Miejsce, czas i kontekst tego spotkania miały znaczenie. Nie były przypadkowe. Nieprzypadkowy był również fragment z Ewangelii św. Jana odczytany podczas liturgii (J 20, 19–31). Opowiadał o tym, co się działo w Wieczerniku po zmartwychwstaniu Jezusa, zarówno pierwszego dnia, jak i osiem dni później. Jak wskazał Franciszek, mówił o „miejscu, o uczniu i o księdze”. Na tej kanwie papież oparł swoje przesłanie skierowane do duchowieństwa.
Co Franciszek dał polskim biskupom, księżom, zakonnikom i zakonnicom oraz konsekrowanym i przyszłym duchownym do przemyślenia? Na co zwrócił uwagę?
Jako jeden z adresatów papieskich słów czuję, jak jego przekaz jest gęsty i konkretny. Jak dotyka mnie osobiście.
Uderzający kontrast
Rozwijając temat „miejsca”, papież mówił o tym, że Jezus zamkniętych w Wieczerniku uczniów posyła na cały świat, że od samego początku pragnie, żeby Kościół wychodził na zewnątrz, aby szedł do świata. „Uderzający kontrast: podczas gdy uczniowie zamykali drzwi ze strachu, Jezus posyła ich na misję; chce, aby otworzyli drzwi i wyszli szerzyć z mocą Ducha Świętego przebaczenie i pokój Boży”. Czy słysząc takie słowa, da się uniknąć skojarzenia z zamkniętymi niczym niedostępne twierdze plebaniami, do których wierni (i nie tylko oni) nieraz dobijają się bezskutecznie? Ze świątyniami, w których poza czasem Mszy św. da się wejść co najwyżej do przedsionka, a często nie da się w ogóle sforsować drzwi? Nie wiem. Może da się uniknąć takich skojarzeń. Mnie one przyszły do głowy od razu. Wiem dobrze, o co chodziło Franciszkowi, gdy mówił: „W naszym życiu kapłanów i osób konsekrowanych często może pojawić się pokusa, by ze strachu lub wygody pozostać trochę zamkniętymi w nas samych i w naszych środowiskach”. Odczułem niepokojące ukłucie, gdy Ojciec Święty mówił, że Jezus wskazuje drogę tylko w jednym kierunku – wyjść z naszych ograniczeń, że to podróż bez biletu powrotnego, że chodzi o to, by dokonać wyjścia z naszego „ja”, aby stracić swoje życie dla Niego, idąc drogą daru z samego siebie.
Zdaję sobie sprawę, że będąc księdzem, łatwo zapomnieć, iż „Jezus nie lubi dróg przemierzanych połowicznie, przymkniętych drzwi, podwójnego życia. Wymaga, by wyruszyć w drogę bez obciążeń, wyjść, rezygnując ze swoich zabezpieczeń, mocni jedynie w Nim”. Że w tym gronie, do którego zostałem powołany, życie składa się z konkretnej miłości, służby, dyspozycyjności, bez przestrzeni zamkniętych i własności prywatnych dla własnej wygody. Że nie ja wybieram miejsce, że marnowaniem czasu jest szukanie wygody, bezpieczeństwa, unikanie ryzyka, izolacja, chodzenie wytyczonymi dawno, sprawdzonymi drogami, skupienie na własnych sprawach.
Uczeń z wątpliwościami
Przywołując św. Tomasza Apostoła, Franciszek mówił, że jest on do nas, duchownych, trochę podobny i budzi naszą sympatię. Że swymi wątpliwościami i pragnieniem zrozumienia przybliża nas do Boga, „bo Bóg nie ukrywa się wobec tego, kto Go szuka”. Czy biskup, ksiądz, zakonnica, zakonnik, osoba konsekrowana, to ktoś, kto wciąż szuka Boga? Czy nie oczekuje się raczej od takich ludzi, że nie będą mieli żadnych wątpliwości, że okażą się tymi, którzy Boga znaleźli i są posiadaczami wszelkiej prawdy i wiedzy o Nim? Czy to nie podważy urzędowego, kościelnego autorytetu duchownych, o którym podczas ŚDM jeden z księży twierdził w telewizji, iż coraz bardziej słabnie, czyniąc życie kapłana w XXI w. znacznie trudniejszym, niż było dawniej? A jednak papież mówił o poszukiwaniu Boga w modlitwie przejrzystej i mówiącej o wyznaniu i zawierzeniu bied, trudów i przeciwieństw. Powiedział wprost, że „Uczeń nie waha się stawiać sobie pytań, ma odwagę przeżywania wątpliwości i zanoszenia ich Panu, formatorom i przełożonym, bez kalkulacji i powściągliwości”. To taki uczeń, żyjąc przebaczeniem otrzymanym od Jezusa, może je przelewać ze współczuciem na innych, delikatnie, bez surowości. Taki uczeń, idąc śladem Tomasza, po żarliwych poszukiwaniach jest w stanie znaleźć sens życie i powiedzieć Jezusowi: „Pan mój i Bóg mój”.
Żyjący pisarze Ewangelii
Ojciec Święty powiedział na koniec coś zdumiewającego i intrygującego. Stwierdził, że w Ewangelii „jest miejsce na znaki dokonane przez nas, którzy otrzymaliśmy Ducha miłości i jesteśmy powołani do szerzenia miłosierdzia”. Że w tej Księdze są białe karty, które właśnie księża i konsekrowani mają zapisywać. Ale nie wedle własnego widzimisię. To karty do zapisania „tym samym stylem, to znaczy wypełniając dzieła miłosierdzia”. Papież nie żartował. Zapytał, czy i jak wypełniamy te powierzone nam karty księgi Ewangelii. To poruszające pytanie. Nakładające ogromną odpowiedzialność na powołanych do „bycia żyjącymi pisarzami Ewangelii” codziennie, w każdej chwili, nie tylko w godzinach urzędowych.
W którejś parafii w Polsce zakrystian, pełen emocji indagujący wikarego podczas pielgrzymki Franciszka w sprawie któregoś z jego przemówień, usłyszał: „Wie pan, mnie to nie za bardzo interesuje”. Zdarzyło się też, że jakiś ksiądz w niedzielę w południe pytał ministrantów, o której rozpocznie się w Brzegach Msza na zakończenie ŚDM, a gdzieś proboszcz nie przerwał urlopu na czas pobytu w jego parafii grupy młodych zagranicznych pielgrzymów. Jednak mnóstwo polskich duchownych wsłuchało się uważnie w słowa Franciszka, bez filtrowania. I mają, a raczej mamy o czym medytować. Żeby te nasze karty księgi miłosierdzia nie zostały puste.