Biuro warsztatowe Slot Art Festiwalu mieści się na końcu korytarza cysterskiego klasztoru. By do niego dojść, trzeba najpierw minąć gwarną kafejkę o wdzięcznej nazwie „Cynamon”, a następnie minąć z lewej strony kilka stanowisk warsztatowych. Na pierwszym kilkanaście osób, łącząc kokardy z kolorowymi diodami, tworzy elektryczną biżuterię. Na kolejnym w ciągu blisko dwóch godzin – czyli jednej tury warsztatowej – powstają latające maszyny. Na ostatnim, tuż przed biurem, grupa złożona w większości z chłopaków piłuje i zgrzewa rurki PCV, by stworzyć z nich następnie łuki. Tu praca trwa przez wszystkie dni festiwalu – więc dziś ostatnie szlify. Po drugiej stronie korytarza, w salach uczestnicy uczą się, jak zakładać własną firmę, myśleć w kategoriach projektu czy przekuć swoje porażki w coś wartościowego. Choć to ostatni dzień Slot Art Festiwalu, to na wielu warsztatach wciąż trudno o wolne miejsca.
Pasja i czas
W samym biurze w czasie trwania warsztatów również panuje gwar. To stąd warsztatowcy biorą wszelkie potrzebne im materiały, rozliczają koszty, mówią o swoich potrzebach i czasem szukają pomocy w trudnych sytuacjach. Chwilę po skończeniu warsztatów miejsce na jakiś czas się wycisza. W kręgu złożonym z przenośnych ławek siadają ludzie, którzy koordynują to całe przedsięwzięcie. Po kilku miesiącach przygotowań i kilku dniach pracy już na miejscu przychodzi czas krótkich podsumowań całego wydarzenia. Jest wzruszenie i trochę łez, atmosfera tak szczególna, że tęsknota za nią wraca po kilku tygodniach. W sumie za nami blisko tysiąc godzin warsztatów, kilka tysięcy uczestniczących i blisko dwieście osób zaangażowanych w przeprowadzenie tej całej operacji. Wcześniej, gdyby wszystko podsumować – zapewne tysiące godzin przygotowań. To wszystko bez żadnego wynagrodzenia, a często wręcz z poświęcaniem własnych środków i cennych dni urlopu.
Patrząc na entuzjazm osób pracujących w czasie slotu, zastanawiam się, co sprawia, że poziom zaangażowania i motywacji jest w nich tak wysoki. Nie uważam, że to specyfika szczególnie tego festiwalu. Podobną atmosferę można zapewne spotkać w czasie przygotowań do „Szlachetnej Paczki”, Przystanku Jezus czy finałów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ludzie poświęcają też swój czas i zdolności na tworzenie projektów w rodzaju Wikipedii czy Linuxa – przedsięwzięć opartych również na wolontariacie. Co ich w takim razie motywuje, jeśli nie chęć zarobku?
Odejść od kija i marchewki
Daniel Pink, amerykański autor, który studiował tę tematykę, pisze w swojej książce pt. Drive o trzech czynnikach, które składają się na taką motywację – zwłaszcza w przypadku zadań, które nie są tylko i wyłącznie mechaniczne. Pierwszym z nich jest poczucie autonomii. W tym konkretnym przypadku – sterowania swoją pracą – zwłaszcza w kontekście zadań, czasu, technik dochodzenia do celów i zespołu. Danie ludziom takiej wolności może rodzić obawy o to, czy rzeczywiście pozbawieni zewnętrznej kontroli będą w stanie na przykład dotrzymać zobowiązań. Stoi za tym założenie, że ludzie nie chcą pracować – co często wynika właśnie z faktu braku autonomii i małej atrakcyjności pracy. Przywrócenie autonomii de facto uderza właśnie w ten problem.
Drugim aspektem jest dążenie do mistrzostwa w tym, co jest dla nas istotne. Stawanie się coraz lepszym w czymś, co jest dla nas ważne, jest już nagrodą samą w sobie. Co więcej – okazuje się, że zewnętrzne nagrody w takich sytuacjach mogą wręcz osłabiać motywację. Jeśli nagradzamy dziecko za czynności, które ono samo już lubi robić, to jesteśmy na prostej drodze do zniechęcenia go do tego. Trzecim elementem, który ma wpływ na naszą motywację, jest według Pinka świadomość celu. Przejawia się ona przede wszystkim tym, że mamy poczucie uczestnictwa w idei, która nas samych przerasta. Jeśli mamy poczucie tego, że służymy czemuś większemu od nas samych, to łatwiej nam zachować wysoki poziom motywacji.
Jakie znaczenie ma w takim razie gratyfikacja finansowa? To zależy od wykonywanej pracy. W przypadku prostych mechanicznych zadań motywacja kija i marchewki prowadziła rzeczywiście do wzrostu efektywności. Gdy przyjrzymy się jednak osobom pracującym bardziej twórczo, to zobaczymy zgoła inne rezultaty. Ta motywacja działa tylko do pewnego pułapu. Okazuje się, że jeśli zapewnimy pracownikom satysfakcjonujący ich poziom wynagrodzenia, to jego dalszy wzrost nie będzie miał przełożenia na ich efektywność, co więcej – zacznie ona spadać. Efekt ten badano wielokrotnie w eksperymentach, oferując ludziom wynagrodzenie za zrobienie konkretnych rzeczy, które wymagały wysiłku umysłowego. Paradoksalnie, jeśli było ono duże, to ich efektywność spadała.
Poczuć, że coś od nas zależy
Gdy wracam myślami do slotowego biura, mam poczucie, że ludzie, którzy tam pracowali, byli zmotywowani właśnie przez te trzy elementy. Każdy z nich mógł sam wybrać działkę, w której pracował – ci z zacięciem technicznym zajmowali się rozkładaniem kabli i usuwaniem usterek wynikających z niedostatecznej ilości prądu, ci zorientowani bardziej na kontakt z ludźmi obsługiwali biuro czy prowadzili warsztaty. Co więcej, mieli swoje zadania, lecz to od nich zależał sposób ich realizacji. Gdy dodamy do tego silne poczucie tożsamości z samą ideą festiwalu, wartościami obecnymi na nim oraz poczuciem współtworzenia go, to otrzymamy idealny model dobrze prosperującego przedsięwzięcia. Gdy spojrzymy, jakie efekty przynosi oparta na wolontariacie „Szlachetna Paczka”, zobaczymy imponującą liczbę 10 tys. wolontariuszy, którzy połączyli ze sobą blisko milion Polaków i przekazali z rąk ofiarodawców do rąk potrzebujących prezenty o wartości przekraczającej 50 mln złotych. Czy byliby to w stanie zrobić, gdyby im ktoś za to płacił?