Poprawniej powinno się mówić o wymiarach człowieczeństwa, które wyrażają się przez to co duchowe i fizyczne, niż o dwóch elementach, które mogą być zupełnie od siebie odłączone. A gdzie owa strata poprzez radykalne oddzielenie realnie zachodzi?
Dusza cierpi bez ciała
Wskazałbym głównie na duszę, która odłączona od tego, co fizyczne, staje się czymś zupełnie abstrakcyjnym, mało konkretnym, absolutnie niewidzialnym. Pojęcie duszy kiedy jest odizolowane od cielesności, traci na znaczeniu i staje się czymś niepoznawalnym, a w konsekwencji, przynajmniej w opinii niektórych, pojęciem pustym, elementem nieistniejącym. Dusza pozostaje silnie obecna w terminologii kościelnej, ale poza nią pojawia się raczej jak echo twórców i pisarzy, którzy niezupełnie jeszcze zapomnieli język z dziecięcej nauki katechizmu. Niestety pojawia się ona czasem w poetyckich uniesieniach czy ślubnych życzeniach wypisanych na kiczowatych karteczkach. W obu przypadkach traci jednak swoją realną moc bycia czymś, co decyduje o być lub nie być człowiekiem.
Ciało cierpi bez duszy
Z drugiej jednak strony ciało również cierpi z powodu tego duchowo-fizycznego rozwodu. Tutaj będę bardziej dosłowny i zapytam czytelnika retorycznie, jak się czuje, kiedy idzie do szpitala, a tam spotyka sterylne fartuchy, obserwujące go zewsząd elektroniczne sprzęty, czekające tylko, aby obiektywnie wymierzyć jego rany. I co najważniejsze dla tego nieoswojonego chyba przez nikogo z nas odczucia, w końcu pojawić się może zimne oko lekarza, który patrzy na nas jak na biologiczno-chemiczną maszynę, którą trzeba jakoś przywrócić normalnej pracy. Oczywiście nie uważam, że lekarze zawsze tak na nas patrzą, ale niestety cały klimat wokół koncepcji ciała oderwanego od wewnętrznych przeżyć świata duszy bardzo łatwo staje się przedmiotem oglądu tego, co widzi jedynie „szkiełko i oko”.
Kościół nie rozdziela
Kiedy nastąpił tak silny podział między ludzkim ciałem i jego duszą? Jeśli ktoś pomyślał, że jest to przecież naturalny język Kościoła, szczególnie wtedy, kiedy mówi o śmierci, to się myli. Chrześcijaństwo ma swoje korzenie w religii Żydów, dla których nie istniał podział człowieka na dwa oddzielne elementy. Nauczanie Jezusa odnosi się co prawda do duszy, ale nigdy nie jest ona czymś oderwanym od ciała. Nauczanie Kościoła o duszy jest więc przede wszystkim wskazaniem na ten wymiar życia człowieka, który czyni go nieśmiertelnym i zdolnym do budowania relacji z Bogiem i drugim człowiekiem. Tylko dlatego, że człowiek ma nie tylko ciało, ale także duszę, można twierdzić, że ma rozum i wolę, które odróżniają go od nawet bardzo rozwiniętych „intelektualnie” zwierząt. Kościół nigdy nie nauczał, że możliwy jest taki stan człowieka, w którym to co cielesne nie ma żadnego związku z duszą. Najlepszym tego przykładem jest kult relikwii. Nawet po śmierci dusze świętych zachowują jakiś rodzaj więzi ze swoimi doczesnymi szczątkami i oczekują na ponowne ich zjednoczenie. Oczywiście prawda o wskrzeszeniu ciała przekracza naszą wyobraźnię i jest raczej przedmiotem wiary niż intelektualnego poznania.
Historia podziału i próby połączenia
Oddzielenie jest raczej dziełem Greków. Zdaję sobie sprawę, że nie można oczywiście całej sprawy uprościć, ponieważ jeszcze dla Homera dusza była okiem, które widzi, uchem, które słyszy i sercem, które bije w rytm ludzkich uczuć. Podobną wrażliwość przypisuje się również nauczaniu Sokratesa, który ciało postrzegał jako drogę do świata głęboko ukrytego dla czystej analizy logicznej. Już Platon zauważył jednak narastający podział, aby ostatecznie zdefiniować abstrakcyjny świat duchowy, zbiór niezliczonych dusz, które istnieją poza ziemią i tylko na krótką chwilę wcielają się w więzienie cielesności. Gdy przyjdzie śmierć, powrócą znowu, w formie czysto duchowej, do swojego pierwotnego, bezcielesnego stanu. Kropkę nad „i” postawił Kartezjusz, nowożytny filozof europejski, który uznał, że ciało rządzi się całkowicie swoimi prawami.
Drugą skrajnością wobec rozwodu ciała i duszy jest próba połączenia, która skończyła się na materialistycznym ujednoliceniu. Stało się tak głównie w kulturze postmodernizmu, czyli w czasie, jaki obecnie uznajemy za obowiązujący w kulturze europejskiej. Postmoderniści zgorszyli się grecko-kartezjuszowym rozdzieleniem. Wydawało się, że już będziemy mieli sprzymierzeńców. Szybko okazało się jednak, że dusza dla postmodernistów (choć pewnie bardzo sprawę upraszczam), to akademicka nazwa dla czegoś, co zamieszkuje ciało i wraz z ciałem umiera, przestaje istnieć. Jest więc w ich opinii określeniem świata uczuć, przeżyć i siedliskiem pamięci, która przechowuje minione doświadczenia. Ta dusza nie jest jednak niczym większym od ciała, które w drodze ewolucji jedynie rozwinęło swoje zdolności psychiczne. Dusza pozostaje nadal wytworem materii.
Krótkie podsumowanie problemu
Można więc powiedzieć, że istnieją dwie skrajne opinie, które podzielają, czy też powtarzają w sposób nieuświadomiony, ludzie naszych czasów. Z jednej strony uznają, że dusza i ciało to dwa oddzielane elementy. Z ciałem człowieka można więc w ich opinii bezgranicznie eksperymentować, zabijać zarodki, dowolnie używać ciała w kontaktach seksualnych i w końcu bezwstydnie pokazywać. Dusza pozostaje nietknięta, co po prostu jest czymś innym, oderwanym. Ten etap historii w kulturze europejskiej określa się czasem epoki nowożytnej. Z drugiej strony jest tendencja, którą umieściłem w kontekście współczesnego postmodernizmu, a która polega na tym, że ciało przejmuje funkcje duszy. Dusza to pusta nazwa, zbierająca jedynie biologiczno-chemiczne funkcje ukształtowane w ciele ludzkim na drodze ewolucji, które wyodrębniły w materii funkcje psychiczne, a dusza ostatecznie jest jedynie inną nazwą dla ciała. W takim ujęciu człowiek przestaje być postrzegany jako istota nieśmiertelna, a jego chore ciało mówi mu jedynie, że kiedyś przestanie istnieć.
Tajemnica wniebowzięcia i ludzkie ciało
Jest jednak nadzieja na inny sposób myślenia i postrzegania ludzkiej duszy w pojednaniu z ciałem. Przyniósł ją Chrystus, który będąc Bogiem stał się człowiekiem, przyjął ludzkie ciało i pozostaje w nim na wieki. Już na zawsze jest Bogiem i człowiekiem w ludzkim ciele. Ta prawda odnajduje swoją aktualność w stosunku do człowieka, który przez wiarę w Chrystusa poszukuje również dla siebie nadziei życia wiecznego. Maryja wniebowzięta jest przypieczętowaniem tej nadziei. Przyciągnięta do nieba staje się miejscem spełnienia obietnicy nieśmiertelności. Dogmat o wniebowziętej Maryi nie ogranicza się jednak do podkreślenia prawdy, że człowiek ma nieśmiertelną duszę, ale poszerza spełnienie nadziei również na ludzkie ciało. Oto człowiek spełniony, pisał święty Bonawentura i wyjaśnia: „Szczęśliwość nie byłaby pełna, gdyby Maryja nie była tam osobowo, a dusza sama nie stanowi osoby, lecz połączenie jej z ciałem. A więc jest jasne, że jest tam w połączeniu, tj. z ciałem i duszą. Inaczej nie cieszyłaby się pełnym używaniem szczęścia". Chciałbym zwrócić uwagę, jak bardzo wybrzmiewa w tym zdaniu słowo szczęście, które nie wynika jedynie ze stanu duszy połączonej doskonale z Bogiem, ale także z posiadania uwielbionego ciała, przenikniętego tak doskonale łaską, że wszystko co fizyczne przemawia już tylko na rzecz miłości.
W kontekście powyżej przedstawionych skrajności, nauczanie Kościoła o Maryi fizycznie i duchowo spełnionej w wiecznej miłości, wyróżnia się niezwykłym sposobem postrzegania ludzkiego ciała. Nie jest ono ani tylko fizycznym mechanizmem, ani jedynie siedliskiem uczuć. Ciało człowieka jest językiem, w jakim dusza dowiaduje się, że jest kochana i ma możliwość odpowiadać również językiem miłości. Całe ciało i cała dusza Maryi są już przecież miejscem, w którym szczęście człowieka zbawionego osiąga swoją doskonałość.