Wprawdzie z upływem lat katastrofa smoleńska budzi w nas coraz mniejsze emocje, jednak w każdym momencie niewyjaśnione przyczyny tej tragedii mogą stać się obiektem społecznego zainteresowania. Przekonaliśmy się o tym tuż po świętach wielkanocnych, kiedy opublikowane zostały stenogramy mające być zapisem ostatnich chwil lotu z 10 kwietnia 2010 r.
Kolejna wersja
Przedstawione przez radio RMF FM stenogramy nie są pierwszymi, jakie ukazały się w ciągu ostatnich pięciu lat. Wcześniejsze to te, które wykonane zostały dla rosyjskiej komisji MAK, polskiej komisji Jerzego Millera oraz te, które sporządził krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych. Najnowsza wersja stenogramu powstać miała na podstawie kopii nagrania sporządzonej z oryginalnych rejestratorów lotu w lutym 2014 r. w Moskwie. Dokonali tego polscy biegli prokuratury.
Dzięki zastosowaniu lepszej techniki rejestracji zapisu (większa częstotliwość próbkowania), treść rozmów ma być dokładniejsza niż w poprzednich wersjach. Opinia publiczna początkowo poznała tylko część zapisu, ale po tym jak Naczelna Prokuratura Wojskowa poinformowała, że są w nim nieścisłości, redakcja rozgłośni postanowiła upublicznić całość dostępnego materiału. W końcu zrobiła to także prokuratura. Z obrazu jaki wyłania się z zapisu, wynika że tuż przed katastrofą prezydenckiego samolotu w kokpicie lub jego pobliżu obecni mieli być nie tylko członkowie załogi, ale także pasażerowie. Piloci zaś mieli kilkakrotnie i stanowczo prosić o ciszę i opuszczenie kabiny. Padają też sformułowania, które mogą odnosić się do konieczności podjęcia prób lądowania do skutku. Jedną z osób, która miałaby wywierać presję na załogę miał być dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik. Jego rzekome naciski to jeden z najczęstszych wątków pojawiających się w kontekście badania przyczyn katastrofy smoleńskiej.
Chaos rządzi
Ogólny chaos, jaki wyłania się ze stenogramów, idzie jednak w parze z chaosem, jaki towarzyszył samej ich publikacji. Nie dość, że doszło do przecieku, to jeszcze sytuacji nie uspokoił prokurator generalny Andrzej Seremet, który w TVN24 przyznał, że istnieją dwie opinie fonoskopijne i te opinie różnią się od siebie, głównie w punkcie dotyczącym właśnie ewentualnych nacisków. Nie ma więc pewności, czy gen. Błasik rzeczywiście był w kokpicie. Nie wiadomo też czy rzeczywiście powiedział to, co mu się przypisuje. Zwolenników tezy, że do katastrofy doszło z winy pilotów, na których ktoś wywierał presję, stenogramy utwierdzają jednak w ich przekonaniu. Z kolei ci, którzy twierdzą, że jedną z przyczyn mógł być udział osób trzecich, wybuch, a być może zamach, wskazują, że zapis został sfałszowany, o czym ma świadczyć to, że pojawia się dopiero teraz. Niektórzy wskazują na występujące w nim nieścisłości. Otóż, w zapisanym pytaniu o godzinę, odpowiadająca osoba podaje inną godzinę niż ta, która była w rzeczywistości, co ma sugerować, że zapis został zmanipulowany. Podobnie jak bardzo duża ilość przerw w nagraniu, co może świadczyć nie tylko o słabej jakości rejestratora, ale też o możliwym montażu dźwięku.
W tle kampania i książka
Publikacja nowych stenogramów rozpaliła społeczne i polityczne nastroje nie tylko dlatego, że przypadła na kilka dni przed piątą rocznicą katastrofy smoleńskiej, ale także dlatego, że jesteśmy w trakcie kampanii wyborczej przed majowymi wyborami prezydenckimi. Zarówno prezydent Bronisław Komorowski, jak i kandydat PiS Andrzej Duda do nowych stenogramów odnieśli się raczej powściągliwie. Dudzie, który stara się zaprezentować jako polityk umiarkowany i przyciągnąć część centrowego elektoratu, publikacja nowej wersji stenogramów na pewno jednak nie pomoże. Wywołała ona bowiem spodziewaną reakcję wiceprezesa PiS Antoniego Macierewicza i jego zespołu parlamentarnego, zajmującego się katastrofą smoleńską. A to środowisko, wbrew wersji wydarzeń prezentowanej nie tylko przez organy i instytucje państwa, ale także w dominującym przekazie medialnym, uparcie twierdzi, że przyczyną katastrofy był wybuch, do którego miało dojść jeszcze przed uderzeniem samolotu w ziemię. Pikanterii całej sprawie dodaje też to, że ujawnienie nowych stenogramów zbiega się z publikacją książki niemieckiego dziennikarza Jurgena Rotha. W Tajnych aktach S autor dopuszcza możliwość, że katastrofa prezydenckiego samolotu mogła być konsekwencją zamachu.
Więcej pytań niż odpowiedzi
Pół dekady od katastrofy smoleńskiej nadal wiadomo niewiele. A przecież każda nowa informacja na ten temat, jak choćby ostatnie stenogramy, powinna być w tej sytuacji na wagę złota i przybliżać moment poznania całej prawdy. Jednak jak się okazuje, w polskich realiach jest dokładnie odwrotnie. W kwestii smoleńskiej liczne domniemania, przypuszczenia, wzajemne oskarżenia i pojawiające się nieścisłości to chleb powszedni. Winę za to ponosi przede wszystkim nieudolność i niewydolność państwa. I nie chodzi tu nawet o to, że wrak tupolewa i oryginalne czarne skrzynki wciąż są w posiadaniu Rosji. Już sam fakt, że w ciągu pięciu lat od tragedii mamy do czynienia z kolejną wersją stenogramów mówi sam za siebie. Skąd wiadomo, która z nich jest prawdziwa i ostateczna? Dlaczego we wcześniejszych wersjach stosowano zbyt niską częstotliwość próbkowania, skoro teraz podobno zastosowano już odpowiednią? Jaką możemy mieć pewność, że za jakiś czas nie pojawi się kolejna wersja, „bardziej prawdziwa” od poprzedniej? To tylko niektóre pytania, jakie się nasuwają, a na które wciąż nie mamy jednoznacznych odpowiedzi.
Działania czy raczej zaniechania w poszukiwaniu przyczyn katastrofy smoleńskiej jeszcze gorzej wypadają w świetle choćby niedawnego rozbicia niemieckiego airbusa w Alpach. O przyczynach tej tragedii dowiedzieliśmy się błyskawicznie. O katastrofie smoleńskiej praktycznie niczego nie wiadomo na pewno. A to szerokie pole domysłów jest żyzną glebą dla wszystkich, którzy po obu stronach smoleńskiego sporu lansują swoje radykalne tezy. Wciąż mogą to robić swobodnie i bezkarnie, bo przynajmniej na razie i tak nie uda się tego w żaden sposób zweryfikować.
Wojna trwa
Katastrofa smoleńska i próby jej wyjaśnienia wpisują się w polityczną wojnę trwającą w Polsce. Z jednej strony oskarżenia o zdradę, z drugiej częste przejawy braku poszanowania pamięci ofiar, łącznie z kampanią oszczerstw. Co więcej, przedmiotem sporu są przecież nie tylko przyczyny katastrofy, ale choćby lokalizacja miejsc upamiętniających tę tragedię. Jeśli więc prawdę o smoleńskiej katastrofie da się jeszcze w ogóle poznać, to może tak się stać albo za sprawą międzynarodowego śledztwa i badań niezależnej komisji, albo przez zwrot Polsce pełnego materiału dowodowego. Na dziś obie opcje są niestety myśleniem życzeniowym. Strona rosyjska zapowiedziała wprawdzie, że rozważy zwrot wraku, ale z drugiej strony sam prezydent Komorowski w wypowiedzi dla radiowej Jedynki, przyznał, że to oznacza, że nic się w tej sprawie nie zmienia, a Polska z tego powodu nie wyśle na wojnę dywizji. Z kolei przekazanie sprawy do badania niezależnemu organowi międzynarodowemu oznaczałoby, że polskie władze musiałyby przyznać się do porażki i potwierdzić, że z katastrofą smoleńską sobie nie poradziły i żadnego egzaminu w tej sprawie nie zdały. Dlatego dotychczasowe próby badania przyczyn tej tragedii, bazujące na poszlakach, kopiach i śladowym materiale dowodowym są w istocie dokonywane po omacku. W ciągu pięciu lat od katastrofy obie strony sporu okopały się na swoich pozycjach tak mocno, że nie ma mowy, aby były w stanie przyjąć argumenty przeciwników. Zamiast na faktach bazują na dogmatach, więcej jest tu wiary i wyznawców niż wiedzy i pewnych ustaleń. Co gorsza nic nie zapowiada, by miało się to zmienić. A to oznacza, że ten front wojny polsko-polskiej być może nie zostanie zamknięty już nigdy.