„Albo Xiądz zwariował (nareszcie!), albo umarł. I w jednym, i w drugim wypadku należało mnie powiadomić” – dopominał się Witkacy w karcie pocztowej wysłanej do ks. Henryka Kazimierowicza w październiku 1935 r. Stanisław Ignacy Witkiewicz w sztuce i filozofii szukał przeżyć metafizycznych, które – jak uważał – niegdyś obecne były w religii. Twierdził jednak, że religia się zdegenerowała i nie odpowiada współczesnemu człowiekowi na pytania o Tajemnicę Istnienia. Uważał się za człowieka całkowicie areligijnego. Ks. Kazimierowicz jakiś pierwiastek religijny w twórczości Witkacego zobaczył. Spotykali się w miarę możliwości, bo Witkacy krążył między Warszawą i Zakopanem, a ks. Henryk często zmieniał miejsca pobytu. Przełożeni wysyłali go w różne, raczej ustronne, miejsca. Czy nawracał Witkacego? Nie wiadomo, ale z pewnością nieraz rozmawiali na tematy eschatologiczne.
Ksiądz wariat
Żona Witkacego, Jadwiga, opisała w swoich wspomnieniach pierwszą wizytę ks. Henryka w warszawskim domu na ul. Brackiej. Był rok 1931. Ksiądz „o dość niechlujnym wyglądzie” znał wszystkie wydrukowane dotąd sztuki Witkacego i był nimi tak zachwycony, że koniecznie chciał poznać inne. W ten sposób rozpoczęła się przyjaźń, która trwała do tragicznej śmierci Witkacego. Ksiądz wypożyczał od niego rękopisy i przepisywał dramaty do swoich zbiorów. W ten sposób był drugą osobą po samym autorze, która posiadała wszystkie jego prace dramatyczne. Do dzisiaj poszukiwany jest przez witkacologów ogromny księgozbiór ks. Kazimierowicza, który – jak wiadomo – przetrwał zawieruchę wojenną na parafii w Tłokini niedaleko Kalisza. Wśród książek, listów i notatek księdza na pewno znajdują się odpisy zaginionych sztuk Witkacego, tych, które znane są tylko z tytułów. Witkacy w ks. Henryku odnalazł bratnią duszę. Nie ma się co dziwić, ponieważ ks. Kazimierowicz nie dość, że był wszechstronnie wykształcony, z ogromnymi horyzontami, to na dodatek dziwak nawet dla takiego oryginała jak Witkacy. Jadwiga Witkiewiczowa wspominała, że uzyskał od nich przydomek księdza wariata. Bo jak inaczej nazwać duchownego, który w latach trzydziestych XX w. z przyparafialnym zespołem teatralnym wystawił sztukę Wariat i zakonnica Witkacego? Autor sztuki specjalnie z tej okazji pojechał do ówczesnej parafii księdza, do Stolina (na terenach dzisiejszej Białorusi), i wrócił stamtąd zachwycony.
Parafialny Wariat i zakonnica
Ks. Henryk Kazimierowicz już wygląd miał osobliwy, a to dlatego, że nie przywiązywał do niego uwagi. Często chodził nieogolony, w postrzępionej sutannie. Prowadził niemal ascetyczny tryb życia, a jedyne bogactwo, na jakie sobie pozwalał, to książki. Kilka tysięcy woluminów przechowywał w skrzynkach zawsze gotowych na kolejną przeprowadzkę. Urodzony w 1896 r., był alumnem seminarium we Włocławku, studiował na Wydziale Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Lubelskiego i na Uniwersytecie Warszawskim, doktoryzował się z filozofii i teologii na Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie. Był wikariuszem i administratorem wielu parafii w diecezji kujawsko-kaliskiej, łódzkiej i pińskiej. Publikował w prasie katolickiej, między innymi w wydawanym przez pallotynów „Przeglądzie Katolickim”. Były to artykuły z dziedziny etnologii, antropologii i historii Kościoła. Pisywał także o sztuce współczesnej, dla której widział miejsce w kościele i liturgii. Był gorącym orędownikiem psychoanalizy Freuda i wręcz uważał za bardzo przydatne stosowanie jej w duszpasterstwie, o czym pisał m.in. w artykułach Katolicyzm w świetle psychoanalizy i Psychoanaliza w konfesjonale. Bardzo zależało mu na rozwoju prasy katolickiej, którą uważał za bardzo ważny instrument nie tylko ewangelizacji, ale poszerzania horyzontów parafian. Wskazywał na atrakcyjny sposób, w jaki powinno się to robić. Mimo znajomości kilku języków i wykształcenia był wysyłany do parafii w niewielkich miejscowościach na Kresach. Dał się poznać jako proboszcz niezwykle aktywny. Zorganizował Koło Naukowe Inteligencji Katolickiej w Stolinie, parafianie przychodzili na wykłady i odczyty, a nawet wystawili jedną ze sztuk Witkacego. W innej parafii namówił mieszkańców do wybudowania organów w kościele, dyrygował chórem parafialnym, a nawet komponował, wydawał gazetki ścienne. W Tłokini, która była jego ostatnią parafią, wydawał tygodniową gazetkę parafialną. Latem 1938 r. planował wydać jedną ze sztuk Witkacego, Metafizykę dwugłowego cielęcia z własnym wstępem i posłowiem. Notatki robił na papierowych torbach po cukrze, odwrotnych stronach druków czy depesz. Żył bardzo skromnie i nie wydawał pieniędzy nawet na papier. Książki kupował na targu żydowskim w Warszawie: świetnie mówił w jidysz.
Z prawdziwą przyjaźnią
„Pańskie sztuki, przynajmniej w stosunku do mnie, spełniły i spełniają swe zadanie. Lektura tego typu wystarcza mi jako sztuka zupełnie. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł bez niej żyć, gdyż stanowi przeciwwagę życia, przeżywanego nieraz z musu w jego najcieńszej warstewce, bez nadbudowy” – pisał ks. Kazimierowicz w liście do Stanisława Ignacego Witkiewicza. Znał jednak nie tylko jego sztuki, ale był uważnym czytelnikiem jego rozpraw filozoficznych i teoretycznych. Pojęcia wymyślone przez Witkacego stosował także w swoich artykułach drukowanych potem w prasie katolickiej, bo świetnie oddawały istotę sprawy. Przeżycie metafizyczne, Tajemnica Istnienia, metafizyczne nienasycenie – ks. Kazimierowicz wykazywał, że wszystko to, czego Witkacy artysta tak usilnie poszukiwał, można znaleźć w chrześcijaństwie. W uznaniu Boga za kochającego Ojca. „Nie możemy dać sobie rady z nędzą istnienia. Religia właśnie syci to metafizyczne nienasycenie w sposób dający się schematycznie ująć jak następuje. Naprzód wyrabia mocne przekonanie o istnieniu synostwa Bożego, w myśl którego Bóg jest naszym Ojcem, my zaś Jego umiłowanymi dziećmi. Dalej ten Ojciec jest Nieskończonością, Absolutem, Wszechpotęgą samą i jednocześnie bytem osobowym, z którym można wejść w łączność (...)” – pisał w pracy zatytułowanej Laicyzm i sakralizm, w której odnosił się do tekstów filozoficznych Witkacego.
Po wybuchu II wojny światowej Witkacy, jak wiele osób, postanawia uciekać na Wschód. Będąc u ks. Henryka w Stolinie, poznał jego parafian i właśnie z tych znajomości prawdopodobnie postanowił skorzystać. Sam ksiądz w tym czasie był już przeniesiony do Tłokini koło Kalisza. Czy usłyszał o samobójstwie przyjaciela? Nie wiadomo. Sam został aresztowany w październiku 1941 r. i wywieziony do Dachau, gdzie otrzymał numer 28287. Miał wtedy 46 lat i chorował na gruźlicę. Znalazł się na liście transportu inwalidów z Dachau do zamku Hartheim z dnia 10 sierpnia 1942 r. razem w wieloma polskimi księżmi. Wszyscy zginęli w komorach gazowych w ramach likwidacji chorych.