Logo Przewdonik Katolicki

Na szlak: droga krwią znaczona

Monika Białkowska
Fot.

Po niektórych z wielkich ludzi naszej ziemi nie pozostały nawet groby, które można by nawiedzić. Ich ciała spalono w krematoryjnych piecach.

Ale choć nie można odbyć pielgrzymki do ich relikwii, nadal można na wakacyjnych szlakach zatrzymać się z zadumą w miejscach, w których oni dorastali do świętości.

 

Chrzan

Miejsce urodzenia bł. Jana Nepomucena Chrzana leży dziś poza granicami archidiecezji gnieźnieńskiej. W Gostyczynie nieopodal Choszczna kierownikiem szkoły był Bartłomiej Chrzan, ojciec Jana. Po skończeniu miejscowej szkoły ludowej Jan zdał maturę w Ostrowie Wielkopolskim, a następnie trafił do Gniezna, do tutejszego seminarium duchownego. Tu w 1910 r. przyjął święcenia kapłańskie.

Gdyby chcieć przejść ziemie, na których pracował ks. Jan, udać by się trzeba najpierw do Słupów niedaleko Nakła. Tam w średniowieczu kończyła się cywilizacja, dalej był już tylko pas niedostępnych bagien i lasów nadnoteckich, odgrodzonych granicznymi słupami – stąd wzięła się nazwa miejscowości. Ks. Jan pracował tu w parafii pw. św. Wita, w kościele dziś uznawanym za zabytkowy, ale wybudowanym w pierwszej połowie XIX w. – to znaczy niespełna pół wieku przed urodzeniem Jana Nepomucena Chrzana.

Ze Słupów ks. Jan trafił do Czermina, do Broniszewic – wsi dobrze znanej wszystkim tym, którzy z Gniezna na Jasną Górę pielgrzymują pieszo – później do Kcyni (gdzie zobaczyć można przedstawiający go witraż), Zieleńca i Bieganowa. W Bieganowie nieopodal Wrześni w 1919 r. został proboszczem. Kościół był tu stary, istniejący od 1210 r., wielokrotnie przebudowywany. Co ciekawe, oprócz pamięci po błogosławionym ks. Chrzanie znajdziemy tu również ślad innego męczennika – ks. Stanisława Musiała, wieloletniego wikariusza gnieźnieńskiej fary, a następnie Bieganowskiego proboszcza. Ks. Musiał został zamordowany w 1940 r. w obozie koncentracyjnym w Dachau, ale jego ciała nie spalono, lecz odesłano rodzinie. Prochy księdza spoczywają dziś w wieży, zamurowane za pamiątkową tablicą.

Dla ks. Jana Nepomucena Chrzana Bieganowo nie było ostatnim przystankiem kapłańskiej drogi – biskup skierował go do Żerkowa, gdzie pozostał aż do aresztowania w 1941 r. Zanim wywieziono go z parafii, ukradkiem, ogrodem przemykał do kościoła, żeby nocą odprawiać zakazane przez Niemców nabożeństwa. Przewieziony do Dachau zmarł tam na zapalenie płuc, jego ciało spalono w krematorium.

 

Dachtera

Początki życia ks. Franciszka Dachtery związane były z miejscami, które dziś znajdują się w granicach diecezji bydgoskiej: urodzony niedaleko Bydgoszczy, uczył się w Koronowie i Bydgoszczy, wreszcie w 1928 r., po maturze, trafił do gnieźnieńskiego seminarium. Po święceniach kapłańskich swoją duszpasterską pracę rozpoczął w Inowrocławiu, w parafii pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. Szybko jednak znów posłano go w świat, najpierw do Bydgoszczy, gdzie uczył religii i pisał podręcznik, a potem aż do Lwowa, gdzie na Uniwersytecie Jana Kazimierza studiował historię Kościoła.

We wrześniu 1939 r. został mianowany administratorem w Łubowie – wybuch wojny nie pozwolił mu już na objęcie parafii. Ks. Franciszek wyruszył na front z 62. Pułkiem Piechoty Wielkopolskiej, jako jego kapelan w stopniu kapitana. W czasie bitwy nad Bzurą trafił do niewoli: najpierw do obozu jenieckiego, później do obozów koncentracyjnych w Buchenwaldzie (gdzie pracował w kamieniołomach) i Dachau. Tutaj stał się ofiarą eksperymentów medycznych: zarażono go malarią i źółtaczką. Zmarł, prawdopodobnie na skutek podania śmiertelnego zastrzyku, w sierpniu 1944 r. Jego ciało spalono. Gdyby szukać śladów tego duchownego, trzeba by jechać do bydgoskiego kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i do sióstr klarysek, gdzie wmurowane są pamiątkowe tablice. Można też zawitać na chwilę do Łubowa, do pięknego, drewnianego kościoła, którego bł. ks. Franciszek Dachtera nie zdążył objąć swoją duszpasterska opieką.

 

Mączkowski

Życie innego błogosławionego męczennika związało się z Łubowem nieco ściślej. Ks. Władysław Mączkowski pochodził z Ociąża, średnią szkołę kończył w Ostrowie Wielkopolskim, Mszę św. prymicyjną odprawił w Grudziądzu, a następnie został skierowany do pracy w parafii w Słupach, gdzie kapłańską drogę rozpoczynał inny męczennik, ks. Jan Nepomucen Chrzan. Przedziwnie splatają się drogi świętych…

Po dwóch latach pobytu w Słupach ks. Władysław trafił do Szubina, gdzie zastała go wojna. Ukrywał się u rodzin, potajemnie przemierzając okolicę z duszpasterską posługą, wreszcie przełożeni mianowali go administratorem parafii w Łubowie – jego poprzednik, ks. Dachtera, był już wtedy na froncie. Długo klęczał w drewnianym kościele na modlitwie, tak właśnie zapamiętali go parafianie.

Aresztowano go w Łubowie w sierpniu 1940 r. i przewieziono do obozu przejściowego w Szczeglinie koło Mogilna, gdzie więźniów trzymano w prymitywnych warunkach, traktując w niezwykle okrutny sposób. Po trzech dniach wywieziono go do Sachsenhausen, a następnie z transportem 525 polskich księży do Dachau. Wątły od dziecka, dodatkowo wycieńczony pracą ponad ludzkie siły i głodem, zmarł w sierpniu 1942 r. Jego również warto wspomnieć w drewnianym kościółku w Łubowie – a jeśli drogi zawiodą nas w pobliże Mogilna, warto zatrzymać się również przy dawnym majątku w Szczeglinie, gdzie odnajdziemy pamiątkową tablicę. To miejsce dziś zapomniane, a będące pierwszym etapem wojennej drogi krzyżowej większości księży, którzy trafili do obozów – i tych, którzy tam ponieśli męczeńską śmierć, i tych, którzy zdołali powrócić.

 

Demski

Gnieźnieński odcinek drogi ks. Władysława Demskiego zaczął się stosunkowo późno. Urodzony w Straszewie, kształcony w Pelplinie i Braniewie, na kapłana wyświęcony we Fromborku, na ziemię kujawską trafił, dopiero mając blisko czterdzieści lat, zmuszony przez władze niemieckie do opuszczenia Powiśla za aktywną działalność wśród Polaków na Warmii. W 1922 r. został prefektem Gimnazjum im. Jana Kasprowicza w Inowrocławiu, później profesorem. Opiekował się Kółkiem Filologicznym, czytelnią, współpracował z lokalną prasą. Trwało to kilkanaście lat, aż przyszła wojna i znów działalność ks. Demskiego nie spodobała się Niemcom – w 1939 r. został aresztowany, osadzony w inowrocławskim więzieniu, przewieziony do obozu koncentracyjnego z Stutthofie, a następnie do Sachsenhausen. Okrutnie męczony, polewany zimną wodą, zachorował na nerki. Ledwo mógł się poruszać. Podczas pracy przy segregacji odzieży odmówił podeptania różańca, który wypadł z kieszeni – został za to pobity, a strażnik wręcz skakał po jego ciele. Dwa dni później ks. Władysław zmarł. Najwyraźniejszym „śladem” po ks. Demskim, jaki pozostał w Inowrocławiu, jest Zespół Szkół Katolickich, który właśnie jego – uśmiechniętego, opanowanego i mądrego księdza profesora – wybrał sobie na patrona.

 

Kubski

Stanisław Kubski z ziemią archidiecezji gnieźnieńskiej związany był od dzieciństwa. Urodzony pod Strzelnem, uczył się w szkołach w Trzemesznie i Wągrowcu, święcenia kapłańskie w 1900 r. przyjął w Gnieźnie. Pracował najpierw w Śremie. Od 1910 r. był proboszczem parafii pw. św. Wawrzyńca w Gnieźnie, siedem lat później mianowano go proboszczem gnieźnieńskiej fary, aż wreszcie, w 1923 r., proboszczem w kościele pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu. To właśnie on odbudował ten kościół po wielkich szkodach górniczych, kiedy to w 1929 r. zapadła się jedna ze ścian. 

Marzył o podróżach – z okazji srebrnego jubileuszu kapłaństwa chciał wyjechać do Rzymu, ale przełożeni uznali, że to zbyt luksusowy pomysł. Pojechał tam później z diecezjalną pielgrzymką, brał też udział w Kongresie Eucharystycznym w Budapeszcie.

Kiedy aresztowano go w 1939 r., nie był już młodzieniaszkiem – miał przecież ponad sześćdziesiąt lat. Z rękoma uniesionymi nad głową prowadzono go przez miasto, a potem kolejno przewożono do Piły, Dachau, Buchenwaldu i znów do Dachau. Poddawany torturom modlił się na różańcu – sznurku, na którym zawiązał supełki. W maju 1942 r. uznano go za niezdolnego do pracy i przewieziono do komory gazowej w Hartheim pod Linzem w Austrii. Żeby przejść jego śladami, nie trzeba jechać daleko – wystarczy wyjść na ulice Gniezna czy Inowrocławia i wejść do kościołów, w których pracował, nie spodziewając się, że nie dane mu będą nie tylko dalekie podróże, ale nawet spokojna starość i zasłużona emerytura…

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki